Odnośniki
- Index
- Ken Follett - Uciekinier, ◕ EBOOK, FOLLETT Ken(1),
- Ken Follett - Tajemnicze studio, ◕ EBOOK, FOLLETT Ken(1),
- Ken Follett - Niezwykła para, ◕ EBOOK, FOLLETT Ken(1),
- Ken Follett - Kryptonim Kawki, ◕ EBOOK, FOLLETT Ken(1),
- Ken Follett - Pod ulicami Nicei, ◕ EBOOK, FOLLETT Ken(1),
- Ken McClure - Spirala pandory, ◕ EBOOK, Ken McClure
- King Stephen - Nocna zmiana, ebook, King Stephen
- King Stephen - Mroczna wieza 01 - Roland, ebook, King Stephen
- King Stephen - Mroczna Wieza 03 - Ziemie jałowe, ebook, King Stephen
- King-Uciekinier, ebook, King Stephen
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- hannaeva.xlx.pl
Keller - Marcin Jamiołkowski, • Ebook-owe nowości,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]//-->eller stał na dachu świata. Taka myśl przyszła do niego, kiedy patrzył na rozciągający się podKnogami widok. Ale po chwili przyszła też refleksja: czym jest ten mały, pusty glob, w porównaniuz całym zasiedlonym wszechświatem? Keller był na Marsie, a dokładniej na Olympus Mons,najwyższym szczycie Układu Słonecznego. Technicznie rzecz biorąc nie była to góra, ale wygasływulkan tarczowy, ale to nie miało akurat większego znaczenia. Keller stał dwadzieścia kilometrów nadpowierzchnią planety, praktycznie ponad jej cienką atmosferą, i czuł się nadzwyczaj lekki, miał wręczwrażenie, że wystarczy się lekko odbić, by odlecieć w kosmos.Spojrzał w górę. Gwiazdy na niebie powoli znikały, ustępując miejsca zimnemu światłu wyłaniającegosię zza horyzontu Słońca. Opuścił wzrok i spoglądał urzeczony na przepływające poniżej biało-rudepasma chmur, odsłaniające rdzawe plamy marsjańskiego gruntu. Zerknął na świecącą linię oddzielającąatmosferę planety od otaczającej ją próżni.Widok był piękny. Ale Keller widywał lepsze.Kiedyś, dawno temu, jego matka opowiadała mu o Marsie. Planeta, której kolonizację porzucono, kiedytylko otworzyła się droga do gwiazd. Nigdy nie założono tu żadnych większych osiedli czy miast, jedyniekilka stacji badawczych, których ruin nikt już by nawet nie odnalazł. Podobno jakiś pra-pradziadekKellera wspiął się na Olympus Mons wyposażony jedynie w liny, haki, czekan i inne dobrodziejstwaprzemysłu wspinaczkowego. No i oczywiście w kombinezon kosmiczny. Opowieść o tym wyczynieprzetrwała w historiach rodzinnych, które tak lubiła snuć matka Kellera.Stojąc na szczycie, nie odnalazł jednak ani spokoju, który rzekomo odczuwał jego przodek, stojącw tym miejscu, ani tego piękna, które ponoć opisał w swoim pamiętniku. Jedyne, co Keller czuł, tozawód. Owszem, było ładnie, naprawdę, ale nie powalało na kolana. Może dlatego, że Keller sam niepokonał drogi na górę, wspinając się i ryzykując życie, ale po prostu wylądował z pomocą swojego jet-packa.Spojrzał na stojące obok urządzenie, które go tu przyniosło. Tojednak była strata czasu– pomyślał.Załatwili interes na Ziemi i mieli się zmywać, ale przypomniała mu się klechda domowa, stara bajka,która wydawała się być godna sprawdzenia.Podszedł do jet-packa, stanął plecami do niego i poczekał na przyłączenie kombinezonu. Urządzeniezadokowało Kellera prawie niezauważalnie, a chwytaki wpięły się w skafander i unieruchomiły go.– Spark? – powiedział Keller do mikrofonu. – Zgarnij mnie, zaraz startuję.– Mam cię na tele – usłyszał melodyjny, kobiecy głos.Keller rozluźnił się i pstryknął kilka przełączników, przygotowując się do startu. Spark byładoskonałym pilotem i powinna podjąć go z przestrzeni bez żadnych problemów. Spiął się jednak napowrót, kiedy dodała:– Wracaj szybko. Vlad świruje.– Co się dzieje?– Problem z ładunkiem.– Spark, kochanie, a jaki problem może być z koncesjonowanymi ziemskimi prostytutkami?– Mhm, uwielbiam jak tak do mnie mówisz, ale nigdy nie będę twoja – roześmiała się Spark. – No więcczęść z nich jest koncesjonowanymi ziemskimi mężczyznami, kapitanie. Vlad dał się nabrać jednej...jednemu... i teraz warczy.Keller wystartował, poczuł przeciążenie trwające ułamek sekundy, które zaraz zostało zneutralizowaneprzez jet-pack. Spojrzał na wskaźniki. Osiągał właśnie prędkość ucieczki z planety.– Dobra, zaraz będę.– Mam cię na wizualnej, do połknięcia pięć sekund... cztery...Przed nim opuściła się ciężka sylwetka Truposza, i przesłoniła Słońce. Keller spojrzał po raz ostatni naczerwoną kulę Marsa. Może nie przyleciał tu zupełnie na darmo. W jego rodzimym układzie jednaz planet była całkiem podobna. Nazywała się Krew. Poczuł skradającą się do serca tęsknotę.– Pospiesz się! – rzucił do Spark. Nie miał powodu się na nią wściekać, ale złość dobrze tłumiławspomnienia.Nie usłyszał odpowiedzi, bo zagłuszyło ją głośne stuknięcie cumującego jet-packa. Wolał nie prosićo powtórzenie. Mógł sobie na dziewczynę pokrzyczeć, ale kłócić się nie chciał.– Zadokowany.Czujniki skafandra potwierdziły te słowa, wyświetlając dla Kellera odpowiednie komunikaty. Kapitanwyszedł z pojazdu i zdjął kombinezon. Otworzył swoją szafkę i wepchnął go do środka razem z hełmem.– Dokąd? – rzucił w powietrze.– Do mesy. – Z komunikatora w uchu dobiegł głos Spark.Pobiegł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]