Ken McClure - Spirala pandory, ◕ EBOOK, Ken McClure

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KEN McCLURE
Spirala Pandory
Pandora’s heliks
Przekład Maciej Pintara
Data wydania oryginalnego: 1996
Data wydania polskiego: 1998
Jeśli mały zasób wiedzy jest niebezpieczny, gdzie
jest człowiek, który ma jej tyle, by znaleźć się poza
zasięgiem niebezpieczeństwa?
omas Henry Huxley (1825-1895)
PANDORA —
wg mitologii greckiej, pierwsza kobieta, stwo-
rzona na rozkaz Zeusa i zesłana na ziemię z puszką nieszczęść,
które po otwarciu wydostały się na świat, by trapić ludzkość
(puszka Pandory).
SPIRALA —
kształt śrubowy, np. korkociąg. Formę podwój-
nej spirali, zwanej podwójnym heliksem posiada cząsteczka
DNA, która zawiera informacje genetyczne niezbędne do or-
ganizacji i funkcjonowania żywych komórek oraz dziedzicze-
nia cech.
1
Michael Neef, konsultant na oddziale onkologii dziecięcej Szpitala św. Jerzego spoj-
rzał na zegarek zbiegając spiralną klatką schodową na patologię. Nie miał czasu, ale
uznał, że powinien zajrzeć do prosektorium, skoro Frank MacSween prosił, by „wpadł
tam na momencik”. On i MacSween znali się wystarczająco długo i jeden cenił sobie
opinię drugiego. Jeśli Frank mówił, że ma coś, na co warto rzucić okiem, zazwyczaj tak
było w istocie.
Neef, wysoki, dobrze zbudowany, trzydziestopięcioletni mężczyzna, ciemne włosy
zaczesywał do tyłu, a jego przystojną twarz szpecił tylko ślad po złamaniu nosa, jakiego
doznał jako nastolatek podczas wypadku motocyklowego. Pchnął uchylne drzwi, skinął
głową dyżurnemu laborantowi i wszedł do szatni. Włożył zielony, bawełniany fartuch
i zawiązał go niedbale. Nie zawracał sobie głowy zmianą obuwia. Gumowce stojące rzę-
dem pod ławką zostawił w spokoju. Nie zamierzał zabawić tu długo.
Nigdy nie lubił patologii. Doceniał jej znaczenie, ale to wszystko. Widoki i zapachy
tej pracowni przyprawiały go o klaustrofobię. Dotyczyło to nie tylko samego prosekto-
rium. Drażniły go ciemne, drewniane półki laboratoryjne pełne słoiczków i buteleczek
z diabelską zawartością i mdła, słodkawa woń utrwalaczy. Podczas gdy wyżej, „na po-
wierzchni”, medycyna pachniała środkami antyseptycznymi i eterem, w podziemnym
świecie patologii czuło się alkohol i formaldehyd. Zatrzymał się, by jednak włożyć pla-
stykowy fartuch. Zawsze stanowił on rozsądne zabezpieczenie, jeśli zamierzało się stać
tuż przy stole.
Neef wkroczył do prosektorium, długiego, niskiego pomieszczenia wyłożonego bia-
łymi kafelkami. W jarzeniowym świetle każdy wyglądał tu jak trup, widoczny stawał
się każdy por na ludzkiej twarzy. MacSween pracował przy najdalszym z czterech sto-
łów. Pochylał się nad zwłokami. Okulary zsunięte na sam czubek nosa, nie mogły mu
spaść tylko dlatego, że przytrzymywała je maska. Oczy przysłaniały mu krzaczaste brwi.
Bulgot wody spływającej ze stalowego blatu do kanałów odpływowych zagłuszał kroki
Neefa. Patolog zobaczył go dopiero wtedy, gdy wyprostował się, by przestawić wiszącą
nad głową lampę.
— Aaa, Michael! Dzięki, że wpadłeś — powiedział z miłym, śpiewnym, szkockim ak-
centem, dotykając dłońmi w rękawiczkach zesztywniałych pleców.
4
— Co tu masz, Frank? — zapytał Neef.
— Włóż maskę, pokażę ci.
MacSween spojrzał w dół na obiekt swych badań. Przez chwilę w pomieszczeniu sły-
chać było tylko odgłos pracy wyciągu umieszczonego w suicie nad stołem. Nie funk-
cjonował prawidłowo. Równy szum silnika zakłócał regularnie metaliczny dźwięk.
Wiatrak zatrzymywał się, po czym znów zaczynał się obracać.
— To Melanie Simpson, lat trzynaście — poinformował patolog.
Neef przyjrzał się ciału dziecka.
— Przepraszam, ale chyba nie...
— Nie, nie. To nie jedno z twoich. Przywieziono ją ze Szpitala Uniwersyteckiego.
Brakuje im ludzi na patologii. Eddie Miller kiepsko się czuje.
MacSween rzucił okiem na Neefa i uchwycił jego spojrzenie. Obaj wiedzieli, że Eddie
Miller, patolog ze Szpitala Uniwersyteckiego nadużywa alkoholu. Ale ponieważ zostało
mu niewiele do emerytury, koledzy go kryli. W opinii ogółu, patolog z przeszło trzy-
dziestoletnim stażem zasługiwał na godne zakończenie kariery. Na uroczysty, poże-
gnalny bankiet z toastami, przemówieniami i bukietem dla żony. A na razie powie-
rzano mu mniej odpowiedzialne, rutynowe zadania w prosektorium przy sekcjach
zwłok. Pobieraniem wycinków żywych tkanek na salach operacyjnych i badaniem ich
zajmowali się wyłącznie jego trzeźwi i bardziej kompetentni koledzy.
Eddie wydawał się to akceptować. Nie miał wyboru. Gdyby spróbował zbliżyć się do
żyjącego pacjenta, wyleciałby na bruk bez względu na długość stażu pracy.
— Więc o co chodzi?
— Czegoś takiego jeszcze nie widziałem — odrzekł MacSween. — Melanie miała
ciężkie, obustronne zapalenie płuc.
— Pneumokoki? Klebsiella? — zapytał Neef.
— O dziwo, ani jedno, ani drugie. To nie było zapalenie bakteryjne, więc uznali je za
wirusowe.
— Zapalenie wirusowe zazwyczaj nie jest tak zjadliwe.
— No właśnie — przyznał MacSween. — Ale nie dlatego cię wezwałem. Przyjrzyj się
bliżej jej płucom. Powinna zostać jedną z twoich pacjentek.
Neef obejrzał usunięte płuca, które leżały w stalowych naczyniach obok. Pokrywały
je małe guzy.
— Dobry Boże! — wyszeptał. — Czy laboratorium to badało?
— Charlie Morse właśnie pobrał kilka wycinków. Te nowotwory są złośliwe. Gdyby
nie zmarła na zapalenie płuc, zabiłby ją rak.
Neef podniósł naczynie i przyjrzał się płucom jeszcze dokładniej.
— Dziwne... — mruknął. — Brak tutaj wyraźnego ogniska pierwotnego. A co z in-
nymi narządami?
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl