Kat Martin - Serce 01 - Serce i honor, 1, NOWOŚCI ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział 1
Anglia, 1842
Leif zadrżał pod cienkim kocem, jedyną rzeczą, którą chronił swe prawie nagie ciało przed zimnem.
Wiosna jeszcze nie nadeszła, drogi były błotniste lub częściowe zamarznięte. Sporadycznie przez chmury
przebijało się słońce, świecąc tu i tam przez kilka chwil, by zaraz znowu zniknąć.
Ostry wiatr szarpał brzeg kOca, więc Leif owinął się nim jeszcze dokładniej. Nie wiedział, gdzie jest,
pamiętał tylko, że podróżował przez pagórkowaty kraj nierównymi drogami, wzdłuż których wznosiły się
niskie kamienne mury, i co jakiś czas widywał wioski i miasteczka. Przebywał na tej ziemi od ponad
czterech księżyców, chociaż być może stracił rachubę czasu. Miał tylko pewność, że jego mały żaglowiec
rozbił się o skalisty brzeg gdzieś· na północ stąd, grzebiąc pod wodą jego dziewięciu towarzyszy, on sam
zaś, potłuczony i sponiewierany, zdołał uniknąć śmierci.
Znalazł go, leżącego na obmywanym lodowatą wodą brzegu, jakiś pasterz, zabrał do domu, wyleczył z
trawiącej gorączki. Leif ledwie żył, gdy przybyli kupcy, zapłacili pasterzowi srebrną monetę i zabrali
chorego ze sobą.
Kupili go, bo nie tylko wyglądał jakoś inaczej, ale po prostu był zupełnie inny niż mieszkańcy tego
obcego kraju. Nie znał ich języka, nie rozumiał ani słowa z tego, co mówili, a to w pewnym stopniu ich
bawiło i zwiększało jego wartość. Był o kilkanaście centymetrów wyższy od większości tamtejszych
mężczyzn i bardziej muskularny. Chociaż niektórzy mieli jasne włosy, tak jak on, tylko nie liczni nosili
brody, a już na pewno nie tak kudłate. Zresztą włosy sięgnęły mu już do ramion, podczas gdy miejscowi byli
starannie ostrzyżeni na krótko.
Leif był osłabiony i nie mógł się bronić, gdy przeniesiono go na wó~ i zabrano z chaty pasterza. Kiedy
siły zaczęły mu wracać, ci, którzy go zabrali, zaczęli się go bać, zakuli mu więc ręce i nogi w żelazo, po
czym wrzucili do klatki, nieco za małej na mężczyznę jego postury, zmuszając, by kucał na słomie jak jakieś
zwierzę.
Był więźniem w tym wrogim kraju, dziwadłem pokazywanym jego mieszkańcom, okrutną formą
rozrywki. Wiedział, że płacono za możliwość oglądania go. Grubas z blizną na policzku, który przynosił mu
jedzenie, zbierał monety od zgromadzonej wokół klatki gawiedzi. Człowiek ów - wołali na niego Snively -
bił go i szturchał, prowokując do agresywnego zachowania, co wydawało się gapiów podniecać.
Leif szczerze go znienawidził.
Tam, gdzie wcześniej mieszkał, był wolnym człowiekiem zajmującym w swojej społeczności wysoką
pozycję. Ojciec błagał go, by nie opuszczał bezpiecznego domu, lecz Leif chciał poznać coś jeszcze poza
rodzinną wyspą. Od tamtej pory niewiele widział poza ciasną klatką, zaś nienawiść i gniew gotowały się w
nim jak w dzikiej bestii. Za dnia modlił się do bogów, żeby pomogli mu uciec, żeby dodali mu sił do czasu,
aż nadejdzie właściwy moment. Obiecał sobie, że kiedyś to nastąpi, poprzysiągł, że do tego doprowadzi.
Tylko ta wiara pozwoliła mu zachować zdrowe zmysły.
Lecz mijał dzień za dniem, a każdy bez najmniejszej szansy na odzyskanie wolności, co jeszcze bardziej
pogłębiało jego rozpacz. Czuł, że staje się zwierzęciem, do czego dążyli jego prześladowcy; czuł, że jedynie
śmierć przyniesie mu w końcu wyczekiwany spokój.
Leif walczył z ogarniającym go przygnębieniem i kurczowo trzymał się nikłej nadziei, że pewnego dnia
znowu będzie wolny.
Rozdział 2
Londyn, Anglia, 1842
- Mówię ci, dziewszyno, że nadszedł czas, abyś spełniła swój obowiązek! - Hrabia Hampton uderzył w
stół żylastą ręką.
Krista Hart aż podskoczyła.
- Mój obowiązek? Nie uważam za mój obowiązek poślubienie mężczyzny, którego nie znoszę!
Byli na balu w miejskiej rezydencji księcia Mansfielda. Przez ściany biblioteki słyszała dźwięki muzyki w
wykonaniu ośmioosobowej orkiestry grającej w urządzonej z ogromnym przepychem sali balowej na górze.
- A czego brakuje lordowi Albertowi? - Wysoki, lekko przygarbiony, siwy mężczyzna, dziadek Kristy,
wbił w nią bladoniebieskie oczy. - Jest młody, dość atrakcyjny, poza tym to drugi syn markiza Lindorf,
członka jednej z najbardziej wpływowych rodzin w Anglii.
- Lord Albert to komplethie bezwartościowy płaz.
Próżny, nadęty i pełen samouwielbienia. Jest zarozumiały, mało inteligentny, a ja nie jestem w najmniejszym
nawet stopniu zainteresowana rozważeniem jego kandydatury na męża.
Poorana zmarszczkami twarz dziadka stała się czerwona.
- A czy w całym Londynie jest choć jeden mężczyzna, który byłby w stanie cię zadowolić? Jest twoim
obowiązkiem dać mi wnuka, żeby zapewnić ciągłość rodu, a czasu jest coraz mniej!
- Znam swoje obowiązki, dziadku, bo przypomina mi się o nich wystarczająco często.
Dobrze wiedziała, że przy braku męskich dziedziców, specjalnym dekretem niedawno zmarłego króla,
tytuł Hampton mógł przejść przez żeńską linię rodziny na pierwszego męskiego potomka. Cała rodzina była
święcie przekonana, że po śmierci matki Krista ślubowała, iż spłodzi takiego dziedzica.
- Nie jestem negatywnie nastawiona do małżeństwa. Ale po prostu ...
- Po prostu jesteś zbyt zajęta redakcją tej swojej przeklętej gazety. - To ostatnie słowo wypowiedział z
gwałtownością, która dobrze pasowała do jego czerwonej twarzy. - Twój ojciec pobłażał twojej matce,
pozwalał jej pracować jak k0!DUś z gminu, a teraz tak samo folguje tobie. Zadna przyzwoita kobieta z
naszej sfery nie bruka sobie rąk etatową pracą! Ani też nie zadaje się z plebsem tak jak ty, żeby wydawać
swój bzdurny magazyn.
- "Serce do Serca" wcale nie jest bzdurny. Nasze artykuły pełnią funkcję edukacyjną i informacyjną, a ja
jestem bardzo dumna z naszej pracy.
Warknął w nieartykułowany sposób.
- Zapomnijmy o twojej przeklętej gazecie. Czas, żebyś pomyślała o przyszłości i zabrała się do wy-
pełniania obowiązków jako moja jedyna żyjąca potomkini, i w,końcu dała mi dziedzica.
Kobieta podeszła do bogato zdobionego stołu w bibliotece, przy którym stał dziadek. Bielizna pod
spódnicą śliwkowej jedwabnej sukni szeleści-
ła, dotykając jej nóg. Mieli za sobą już wiele takich rozmów, zawsze z podobnym wynikiem, lecz kochała
swojego dziadka i nie chciała go denerwować.
N achyliwszy się, pocałowała go w policzek.
- Pragnę mieć męża i rodzinę niemal tak samo jak ty, dziadku, ale nie poślubię kogoś takiego jak lord
Albert. Jestem pewna, że z czasem poznam odpowiedniego mężczyznę.
I być może już się jej to udało. W zeszłym tygodniu spotkała znajomego swego ojca, niejakiego Matthew
Carltona. Nosił tytuł profesora, był też drugim synem hrabiego 'psemore. W opinii rodziny Kristy wydawał
się idealnym kandydatem na jej męża, poza tym był szczerze zainteresowany stałym związkiem. Jednak nie
śmiała wspomnieć o tym fakcie dziadkowi, w obawie, że zacznie wywierać nacisk na nią, a może nawet
również na Carltona.
Teraz hrabia spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa. Rozumiesz to, prawda?
- Tak. Z czasem wszystko się ułoży. - Przynajmniej taką miała nadzieję. Jednak różniła się od innych
kobiet ze swojej sfery: była niemodnie wyższa, miała bardziej obfity biust, cieszyła się także większą
niezależnością. Dziadek wiedział, że za jej drzwiami nie stała kolejka dopraszających się jej łask adoratorów.
- Z czasem - prychnął. - Taki stary człowiek jak ja nie ma już czasu.
Ujęła jego chudą dłoń.
- To nieprawda. Jesteś zdrowy i silny, tylko nie próbuj zaprzeczać.
Lecz gdy na niego spojrzała, wyraźnie spostrzegła oznaki postępującej starości. Jeśli ona wkrótce
nie wyjdzie za mąż i nie założy rodziny, tytuł hrabiego, czego dziadek tak bardzo się obawiał, przejdzie na
jakiegoś dalekiego kuzyna.
Westchnął.
- Wystawiasz moją cierpliwość na ciężką próbę, dziewczyno - warknął.
- Przepraszam, ale naprawdę staram się, jak mogę·
Po tym żadne z nich już się nie odezwało. Gdy wychodzili z biblioteki, posłała mu całusa i ruszyła ku
gwarowi, jaki dobiegał od strony sali balowej, chociaż nie była już w nastroju do tańca, nie chciała też
udawać, że dobrze się bawi.
Jednak dała dziadkowi słowo, a było jeszcze dość wcześnie. Szukając ojca i swojej najlepszej
przyjaciółki, Coralee Whitmore, którzy towarzyszyli jej na balu, pomyślała o Matthew Carl tonie i
zastanowiła się nad istniejącymi możliwościami.
* * *
Leif oparł się o pręty klatki. Gdzieś z oddali dobiegały dźwięki dziwnej lirycznej muzyki pochodzącej z
maszyny, którą uruchamiano za każdym razem, gdy do wioski zajeżdżali podróżni. Widniejące na niebie
słońce dawało mu nieco ciepła, chociaż klatka stała w zacienionym miejscu, a lodowaty wiatr wywołał na
jego obnażonym ciele gęsią skórkę. Za jedyne odzienie służył mu kawałek cętkowanej skóry zwierzęcej
ledwie zakrywającej jego męskość, lecz niedającej jakiejkolwiek ochrony przed zimnem.
Spojrzał prźez pręty klatki. Przez ostatnie tygodnie stracił rachubę czasu i nie wiedział, od jak dawna jest
więziony. Wielokrotnie atakował pilnujących go mężczyzn, jak szaleniec walczył o wolność, lecz skuty w
kajdany i łańcuchy nie miał najmniejszej szansy na ucieczkę.
Sięgnął i podniósł źdźbło słomy z wilgotnej sterty wyściełającej podłogę w klatce. Kiedyś chciał ujrzeć
dalekie od ojczyzny lądy. Zobaczył wiele zdumiewających rzeczy na tej obcej ziemi, widział zwierzęta,
których istnienia nigdy by się nie spodziewał i domy większe niż całe wioski w jego ojczyźnie. Wokół krę-
cili się ludzie o różnych kolorach skóry, duzi i mali. Gdyby nie był zamknięty w klatce, na pewno fascy-
nowałyby go widoki i miejsca w tym noWYm, obcYm świecie, a tymczasem pozostawał więźniem - zamk-
niętym i traktowanYm jak zwierzę.
Od chwili pojmania był wyśmiewany, wygwizdywany, obrzucany kamieniami i bity. Myśleli, że jest
szalony, a bywały dni, gdy sam w to wierzył. Najgorsi byli ci, którzy się nad nim litowali. Niektóre kobiety
płakały, widząc jego cierpienia i okrutny los. Nie chciał ich litości, ale myślał sobie, że być może nie
wszyscy ludzie w tym kraju są tacy jak ci, którzy odebrali mu wolność. I może pewnego dnia znajdzie
kogoś, kto zechce mu pomóc. Gdyby zdołał do nich przemówić, tak aby go zrozumieli ...
Tak jak co dnia pomodlił się w duchu do bogów, błagając ich o wsparcie.
Może kiedyś pomogą. Może nawet dzisiaj.
Leif trzymał się tej myśli, gdy wokół jego klatki począł zbierać się tłum gapiów.
* * *
Tej nocy niebo było czyste, ulice Londynu oświetlał blask księżyca w pełni. Opierając się o aksamitne
obicie kanapy w karecie, Krista słu-
chała odgłosu końskich podków na bruku, szczęśliwa, że wieczór miał się już ku końcowi.
- Boże, nienawidzę tych przyjęć, w których muszę uczestniczyć z woli dziadka.
Od chwili, gdy miesiąc temu pokłócili się w bibliotece pałacu księcia Mansfielda, Krista posłusznie brała
udział w każdym przyjęciu i balu, na który otrzymywała zaproszenie. Teraz wracała do domu z okraszonej
dużą dawką muzyki towarzyskiej imprezy, która odbyła się w rezydencji markiza Camden.
Dziadek chciał, żeby znalazła sobie męża. A ona musiała spełnić ten obowiązek.
Pomyślała o Matthew Carltonie, o czynionych przezeń awansach w ciągu minionych tygodni. Doszła do
wniosku, że wreszcie jej misja może zakończyć się sukcesem.
W karecie rozległo się rozmarzone westchnienie.
- Według mnie przyjęcie było wspaniałe. - Obok Kristy siedziała wygodnie oparta na miękkiej kanapie
Coralee Whitmore, jej najlepsza przyjaciółka od czasu ich wspólnej nauki w Briarhill Academy. -
Gdybyśmy jutro nie miały tyle pracy, mogłabym tańczyć do białego rana.
W przeciwieństwie do Kristy, wysokiej blondynki, Coralee była filigranowa, miała włosy o barwie
ciemnej miedzi, zielone oczy i delikatne rysy. Uwielbiała taniec i bale, które nigdy nie były w stanie jej
zmęczyć. Lecz tygodnik "Serce do Serca", własność Kristy i jej ojca, był dla obu młodych kobiet
najważniejszy, nawet jeśli oznaczało to przedwczesne - nieco po północy - wyjście z jednego z naj
modniejszych przyjęć w Londynie.
Chociaż wydawało się, że upłynęło znacznie więcej czasu, dopiero sześć lat temu matka Kristy, Margaret
Chapman Hart, postąpiła wbrew woli rodziny oraz niepisanym regułom dotyczącym miejsca kobiety w
społeczeństwie - i założyła własne pismo. Trzy lata później zachorowała i umarła po długich cierpieniach,
zostawiając wstrząśniętych i pogrążonych w głębokim żalu córkę i męża, który przeżył to wszystko chyba
najmocniej.
Krista właśnie skończyła osiemnaście lat, gdy stanęła na cmentarzu przy grobie matki u boku po-
płakującego ojca. Wiedząc, jak wielkie znaczenie dla matki miał tygodnik, przejęła prowadzenie pisma i
szybko przekonała się, że praca stała się dla niej życiowym celem i lekarstwem kojącym smutek.
Postanowiła, że "Serce do Serca" osiągnie sukces, a ona sama zrobi wszystko, aby tak się stało.
Z drugiej strony karety dobiegł jakiś odgłos i Krista uśmiechnęła się, słysząc chrapanie ojca. Sir Paxton
Hart był emerytowanym profesorem historii, który otrzymał z rąk królowej tytuł szlachecki za wkład w
badania nad tajemniczymi językami. Szczególną biegłość i kompetencję osiągnął na polu języka
pranordyjskiego, którym posługiwali się wcześni osadnicy skandynawscy. Specjalnością profesora była
tradycja ludowa wikingów, zaś od śmierci żony bez reszty pogrążył się w pracy.
- Sama widzisz, jak ojciec dobrze się bawił - powiedziała Krista do Corrie, spoglądając na jego
bezwładne ciało i głowę opartą pod nienaturalnym kątem o pluszowe obicie kanapy. Był wysokim, chudym
mężczyzną z prostym, nieco przydługim nosem i brązowymi włosami przyprószonymi siwizną·
- Twój tata czerpie o wiele więcej radości ze swoich badań.
Krista poruszyła się nieco, starając się nie zwracać uwagi na sznury gorsetu wbijające się w jej talię pod
suknią balową z bladozielonej tafty.
- Ojciec wcale by tam nie pojechał, gdyby i jemu, i dziadkowi tak bardzo nie zależało na znalezieniu mi
męża.
- Rozumiem, że ostatnim kandydatem jest Matthew Carlton - rzekła drwiąco Corrie. - Dzisiaj tańczyłaś z
nim co najmniej trzy razy. Chyba poprosił twojego tatę o pozwolenie na zabieganie o twe względy.
Od czasu gdy się poznali ponad miesiąc temu, Matthew coraz bardziej interesował się Kristą. W zeszłym
tygodniu odbył rozmowę z jej ojcem. Według jej rodziny Matthew był wymarzonym kandydatem na męża.
Lubiła go i sprawiało jej przyjemność okazywane przez młodzieńca zainteresowanie. Mimo wszystko
potrzebowała trochę czasu, żeby go poznać. Powiedziała sobie, że od zezwolenia na zaloty do zamążpójścia
jest jeszcze bardzo daleka droga.
- Mogłaś trafić znacznie gorzej, wiesz? - powiedziała Corrie. Kareta toczyła się pośród ciemności, małe
latarnie w środku oświetlały wnętrze delikatnym, żółtym blaskiem. - W końcu on jest przystojny,
inteligentny i ...
- Wysoki? - przerwała jej Krista, unosząc jasne brwi.
Corrie się roześmiała.
- Wcale nie to chciałam powiedzieć. Prawdę mówiąc, jednak większość mężczyzn nie była
zainteresowana poślubieniem wyższej od siebie kobiety. Po prostu nie było to dobrze widziane. -
Chciałam powiedzieć, że jest także synem hrabiego.
Lecz dla Kristy pozycja społeczna nie miała znaczenia. To Corrie czuła się jak ryba w wodzie pośród
towarzyskiej śmietanki. Była damą od stóp . do głów, córką wicehrabiego wychowaną w otoczeniu
bogactwa i arystokracji. Coralee kochała piękne stroje, przyjęcia, wyjścia do teatru i opery.
Jedyną rzeczą, którą Corrie lubiła bardziej, było pisanie, tak więc gdy Krista przejęła gazetę, przekonała
przyjaciółkę, by przyjęła pracę polegającą na pisaniu o uwielbianych przez siebie rzeczach. Corrie wbrew
rodzinie, która przeciwstawiała się przyjęciu przez nią takiego stanowiska, była obecnie odpowiedzialna za
dział kobiecy, stanowiący znaczną część czasopisma.
Kareta skręciła w długi, żwirowy podjazd i zatrzymała się pod występem przed domem Corrie,
eleganckim dwupiętrowym budynkiem z kamienia, znajdującym się przy Grosvenor Square.
- Zobaczymy się jutro w redakcji - powiedziała, gdy lokaj pomagał jej zejść po żelaznych stopniach. -
Tylko nie zapomnij, że obiecałaś wybrać się ze mną w niedzielę do cyrku.
- Nie zapomnę.
Corrie chciała napisać artykuł o cyrku Leopold dla kobiecego działu tygodnika i poprosiła Kristę o
towarzyszenie jej na niedzielnym przedstawieniu. A ponieważ Krista nie była w cyrku od czasów
dzieciństwa, więc pomyślała, że może być wesoło.
Corrie pomachała jej na dobranoc, gdy lokaj odprowadzał ją szerokimi, granitowymi schodami do
masywnych frontowych drzwi rezydencji, a następnie wrócił na swoje miejsce z tyłu karety. Kiedy pojazd
potoczył się w dalszą drogę, siedzący naprzeciwko Kristy ojciec poruszył się, wyciągając przed siebie długie
nogi.
- Jesteśmy już w domu?
- Za chwilę będziemy, ojcze.
Tak jak Coralee, Krista pochodziła z zamożnej rodziny, przynajmniej ze strony matki. Margaret Chapman
Hart urodziła się jako córka hrabiego, a chociaż wyszła za Paxtona Harta, uczonego niemal bez grosza przy
duszy, to jej status arystokratki dawał Kriscie wstęp do najwyższych sfer.
Lecz sama Krista traktowała to bardziej jak niewygodne brzemię niż cenną korzyść.
Po kilku minutach dojechali na miejsce. Kamerdyner, Milton Giles, otworzył drzwi, a gdy weszli do
środka, pomógł im zdjąć wierzchnie okrycia: podszyty jedwabiem płaszcz ojca i zaopatrzoną w kaptur
pelerynę Kristy.
- To był długi wieczór - powiedziała. - Idę spać. Zobaczymy się rano. - Uniósłszy nieco spódnicę, ruszyła
po krętych schodach, lecz zaraz odwróciła głowę. - Nie idziesz, ojcze?
- Za chwilę. Przed snem chciałbym jeszcze rzucić okiem na pewien tekst, nad którym ostatnio
pracowałem. To potrwa tylko moment.
Krista dobrze wiedziała, jak długi może być ów ojcowski "moment". Zaczęła więc protestować,
przypominać mu, że potrzebuje snu, ale zdawała sobie sprawę, że to bezcelowe. Ojciec podchodził do
swoich badań z autentyczną pasją; podobnie jak Krista do swojej gazety.
Rozmyślając o artykule, który musiała skończyć rano, zanim pismo pójdzie do druku, ruszyła dalej po
schodach.
* * *
Dwupiętrowy budynek z cegły, w którym mieściła się redakcja czasopisma "Serce do Serca" - " Tygodnik
dla Kobiet", znajdował się w wąskiej uliczce tuż przy Picadilly. Dusza magazynu, ciężka prasa drukarska
firmy Stanhope, jedno z najnowocześniejszych istniejących urządzeń tego typu, zajmowała parter, obok
skrzyni zawierającej metalowe czcionki, klocki z literami i formy drukarskie.
Krista podeszła do drewnianej skrzyni. Skończyła już artykuł, który był przeznaczony do bieżącego
wydania. Wszystko' miało pójść pod prasę już następnego ranka.
Oprócz Kristy, jej ojca i Corrie w redakcji byli zatrudnieni: Bessie Briggs, która wykonywała większość
składu, drukarz Gerald Bonnier, jego młody praktykant Freddie Wilkus, a także pracujący na pół etatu
pomocnik, który wykonywał wszelkie inne prace związane z dostarczaniem magazynu do subskrybentów.
Cały personel pracował do późna, jak to zwykle bywało, gdy oddawano do druku kolejny numer. Na
dworze było ciemno, ulice opustoszały, od strony Tamizy wiał rześki kwietniowy wiatr. Stojąca obok prasy
Krista właśnie poprawiła zestawiony blok metalowych czcionek i odwróciła się, słysząc dźwięk kroków na
bruku tuż przed oknem wystawowym redakcji. Nagle rozległ się brzęk szyby. Któraś z kobiet krzyknęła, gdy
do środka wleciała ciężka cegła, o centymetry mijając głowę Kristy.
- Wielkie nieba! - jęknęła Corrie.
Cegła z głośnym stukotem upadła na podłogę i potoczyła się po deskach. Krista skoczyła do okna.
- Widzisz go? - Corrie stanęła tuż obok niej. - Widzisz, kto to zrobił?
W świetle ulicznej latarni ukazał się chłopak w zgrzebnych brązowych spodniach, uciekający w kierunku
najbliższego rogu, za którym po chwili znikł.
- To tylko jakiś dzieciak - stwierdziła Krista, odwracając się od okna. Ściereczką wytarła ręce z
drukarskiej farby. - Już go nie ma.
- Zobacz! Jest kartka! - Corrie ostrożnie przyklękła i podniosła papier, którym była owinięta cegła -
przywiązany do niej kawałkiem sznurka.
- Co tam napisali? - Krista stanęła obok przyjaciółki.
Corrie wygładziła pogniecioną kartkę.
- Nie mieszaj się w męskie sprawy. W przeciwnym razie za to zapłacisz.
Krista westchnęła.
- Ktoś musiał dać parę drobnych chłopcu, żeby to zrobił.
Nie było to pierwsze ostrzeżenie, które otrzymała redakcja "Serca do Serca" od czasu, gdy zmieniono
format i zaczęto umieszczać w tygodniku artykuły na temat edukacji i różnych kwestii społecznych.
W zeszłym tygodniu, oprócz zwykłych tematów takich jak moda i sprawy domowe, ukazał się także
felieton wychwalający raport dotyczący warunków sanitarnych, sporządzony przez Edwina Chadwicka.
Raport ów nawoływał do dokonania zmian w systemie kanalizacji Londynu, a także budowy wodociągów z
czys.tą wodą, niezbędnych, by zapobiegać chorobom.
Ta niezwykle kosztowna w realizacji propozycja spotkała się ze sprzeciwem firm dostarczających wodę,
lokalnych władz i najemców, którzy twierdzili, że nie będą w stanie płacić wysokich rachunków.
- Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się nasze stanowisko - powiedziała Krista do Corrie,
wyjmując z jej małej dłoni kartkę.
- Chyba pokażesz to ojcu, prawda? - Corrie spojrzała na nią ostrzegawczo, wiedząc, jak bardzo niezależna
jest jej przyjaciółka i jak bardzo nie lubi zawracać profesorowi głowy sprawami dotyczącymi gazety. -
Krista ... ?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl