Kiryl Bulyczow - Kontakty osobiste, FANTASTYKA NAUKOWA - SUBIEKTYWNY WYBÓR ANDRZEJA KRZEMIŃSKIEGO

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KIRYŁ BUŁYCZOWKONTAKTY OSOBISTESiedzieli na podwórku i grali w domino. Włanie ustał obfity, letni deszcz. Było pogodnie i ciepło. Chmury, które wytrzšsnęły już z siebie wodę, płynęły teraz nad miastem puszyste i spokojne, a kałuże szybko wysychały. Nadchodziła pora kolacji, gra się już wszystkim trochę znudziła i teraz każdy by sobie pogadał o różnych różnociach.- Co się dzisiaj zmęczyłem - powiedział Wasylij Wasiljewicz, łowišc nosem skomplikowane aromaty, docierajšce do graczy z dwunastu kuchni domu.- Goršco było - zgodził się Walentin Kac, mieszajšc kamienie i zapytał kolegów: - Jeszcze jednš partyjkę?W tej samej chwili na podwórko wszedł Korneliusz Udałow. Był spocony, blond włoski miał skołtunione, spodnie zabłocone, marynarkę zarzuconš na ramię, a w rękach trzymał upapranš puszkę po białej farbie z pędzlem w rodku.- Patrzcie - powiedział Pogosjan. - Korneliusz został malarzem?!- Baran - skwitował Udałow, zerknšł na swoje okno, aby przekonać się, czy nie wyglšda z niego żona Ksenia, postawił puszkę na ziemi i przysiadł na ławce.- Historia mi się przydarzyła - powiedział. - Fantastyczna.- Zawsze co ci się przytrafia - mruknšł Walentin. - Może jednak strzelimy partyjkę?- Co za historia? - zapytał Pogosjan. Udałow, który wyranie chciał pogadać, natychmiast odpowiedział:- Drogę na Griaznuchę znacie? Do sanatorium?- No.- To włanie tam wszystko się stało. Nie było dzisiaj drogi.- A niby gdzie się podziała?- Nawet nie wiem, co na to odpowiedzieć - odrzekł Udałow. - Ludzkoć jeszcze do tego nie dorosła.- Ty, Korneliuszu, nie kręć - obraził się Wasylij Wasiljewicz. - Zawsze ci się jakie historie przytrafiajš i zawsze nadajesz im kosmiczne znaczenie.- Włanie kosmiczne. Ni mniej, ni więcej, tylko włanie kosmiczne.- Jasne - powiedział Grubin, który przez otwarte okno swojej izdebki doskonale słyszał całš rozmowę. Zajmował się akurat robotš nudnš, chociaż twórczš. Rzebił mianowicie w ryżowym ziarenku "Słowo o pułku Igora". - Jasne, Amerykanie wieli kamień z Księżyca, po drodze upucili i trafili prosto w Korneliuszowš drogę.- Cynik z ciebie, Grubin - powiedział Korneliusz Udałow ze smutkiem w głosie.Wszyscy dokładnie widzieli, że język go wierzbi, żeby opowiedzieć całš historię, ale na razie nie może się zdecydować. Na jego pulchnej twarzy pojawiły się kropelki potu.- Cynik z ciebie, Grubin, ale najdziwniejsze, że prawie trafiłe w sedno, chociaż nie potrafisz wyobrazić sobie całej ogromnej wagi takiego wydarzenia. Ja przecież dałem słowo, niemal zobowišzanie dochowania tajemnicy.- No to dochowuj - powiedział Grubin.- Toteż dochowam - powiedział Udałow.- Potrzebne nam twoje historie - powiedział Grubin, który wbrew pozorom był najlepszym przyjacielem Udałowa, o czym wszyscy wiedzieli.- No więc, co ci się na tej drodze przytrafiło? - zapytał Wala Kac. - Opowiadaj szybciej, bo żona zaraz mnie zawoła na kolację.- Nie uwierzycie - powiedział Udałow.- Nie uwierzymy - zgodził się Grubin z okna.Ale Udałow już się zdecydował opowiedzieć i nie słuchał grubiańskich słów. Oczy mu zmętniały i nabrały wyrazu obcoci, z jakim w dawnych czasach bajarze przystępowali do strojenia gęli i zwracali twarz ku kniaziowi, aby snuć długš, pasjonujšcš opowieć, prawdopodobnš dla słuchaczy i całkowicie łgarskš dla ich potomków.- Dzisiaj do Griaznuchy poszedłem na piechotę - rozpoczšł Udałow. - Do mleczarni autobusem, a dalej piechotš. Za miesišc będziemy musieli zmienić dach na sanatorium. No to poszedłem zobaczyć.- A co z twoim służbowym samochodem? - zapytał Grubin.- Samochód pojechał do Poćmy po generator. Samochód mamy jeden dla wszystkich. A ja udałem się do sanatorium. Po co niby mam się spieszyć, pytam? Dokšd mam się pieszyć, jeli droga wiedzie przez las, miejscami nad samym brzegiem rzeki, ptaki piewajš, dookoła żadnego ruchu i nawet urlopowiczów nie widać.- A to prawda, że sanatorium zamknęli? - zapytał Wasilij Wasiljewicz?- Tymczasowo - odparł Udałow. - Na razie borowina się skończyła. Będziemy pewnie narzan przywozić. Ale to się jeszcze zobaczy. Włanie wtedy ich spotkałem.- Urlopowiczów?- Jakich urlopowiczów? Ludzi w "Moskwiczu". Całš rodzinę. Pewnie turyci. Na dachu mieli namiot, materace, a nawet dziecinny wózek. Dlatego się z nimi nie zabrałem, że było ich w wozie pięcioro.- Po co niby miałe się z nimi zabierać?- Jak to po co? Żeby do sanatorium podrzucili.- Przecież oni jechali z przeciwka.- Nie, Walentin, wszystko pomyliłe. Najpierw oni mnie wyprzedzili. I ja się z nimi nie zabrałem. Albo mi to pilno? A potem oni zawrócili. Ten, który siedział za kierownicš, był blady jak mierć, dzieci płaczš, rwetes, krzyk. Kierowca wysunšł się przez okno i macha do mnie rękš, żebym zawracał. Ale, mylę sobie, dziwak. Nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka za zakrętem.- Za zakrętem na Korneliusza czekał zimny trup - powiedział Grubin.- Nie przerywaj! - oburzył się Pogosjan. - Słyszysz, że człowiek opowiada, a ty mu przerywasz.- Za zakrętem czekał na mnie znak. "Uwaga - roboty drogowe!" Znacie taki znak? Trójkšt, a w jego rodku człowiek z łopatš. Zdziwiłem się, co to za roboty drogowe bez mojej wiedzy? Nasze miasto jest niewielkie i nie może być takich robót. I jeszcze to mnie zdziwiło, że znak był jaki dziwny. le wykonany z punktu widzenia estetyki i sztuki malarskiej. Robotnik miał trzy nogi i bardzo niechlujny wyglšd.- A kto u nas znaki robi?- Znaki nam przysyłajš z Wołogdy. Znaki to sprawa milicji. Ale nie o to chodzi. Nie chodzi o to czy znak dobry, czy zły, ale o to, że trzy nogi.- Chuligaństwo - powiedziała stara Łożkina, która już nakarmiła swojego męża i teraz wcisnęła się w szparę między akwarium a klatkę z kanarkiem, żeby posłuchać ciekawej historii.- Ja też tak pomylałem - zgodził się Udałow. - A jeszcze zaniepokoili mnie ludzie z "Moskwicza". Czego się tak zlękli?- Chuligaństwo. Jasna sprawa, chuligaństwo - powtórzyła stara Łożkina.- No więc stoi zakopany w ziemię nie znany mi znak, a zza zakrętu dobiega dwięk metalu i hałas charakterystyczny dla robót budowlanych. Robię jeszcze dziesięć kroków i to, muszę się przyznać, robię je z całš ostrożnociš. Widzę: w poprzek drogi zapora, szlaban innymi słowy. A na nim czarny napis: "Przejazd wzbroniony". A tuż za szlabanem akurat zawraca bardzo dziwny spychacz, na którym siedzi, pewnie mi nie uwierzycie, obcoplanetny przybysz z kosmosu, który ma cztery ręce i troje oczu.- Ale zalewa - powiedział Pogosjan, który nie uwierzył ani jednemu słowu.- Walentin, kolacja stygnie! - krzyknęła przez okno żona Kaca.- Poczekaj - powiedział Kac. - Dosłucham i przyjdę.- Popatrzcie tylko, co się dzieje - krzyknęła żona Kaca do starej Łożkiny - Walentin nie leci, kiedy go wołam na kolację!- Na głowie miał przezroczysty hełm. Jak kosmonauci - kontynuował Udałow, przymykajšc oczy, aby wyraniej przywołać ten widok. - Z hełmu sterczały mu jakie druciki, a ubrany był w pomarańczowy kombinezon. Zobaczył mnie, ale udał, że nie dostrzega, zgasił silnik, zeskoczył na ziemię i widzę ci ja, że ma minimum trzy nogi, i co charakterystyczne, każdš w innym bucie. Przywitałem się, gdyż byłem w stanie silnego szoku, a on mi na to też mówi: "Dzień dobry".- Ale zalewa! - powiedział Pogosjan. - "Dzień dobry", znaczy, powiedział w swoim międzyplanetarnym języku, a Korneliusz, rzecz jasna, włada nim od dzieciństwa, tak?- Od dzieciństwa - zgodził się Grubin, który już dawno odłożył swojš robotę i nie przepucił ani jednego słowa.- On po rosyjsku się do mnie odezwał - zaoponował Udałow. - Wtedy ja go z całš szczerociš i odpowiedzialnociš zapytałem: "A kto dał zlecenie na wykonanie roboty?"- Naturalnie - powiedział Grubin. - Widzimy człowieka na trzech nogach, gocia z dalekich gwiezdnych wiatów i zamiast "Serdecznie witamy" od razu z pyskiem: "Kto pozwolił?"- Przestraszyłem się - powiedział Udałow. - W przeciwnym razie zwróciłbym się do niego jak należy. Ale z przestrachu wzišłem byka za rogi.- To on miał rogi? - zdziwiła się stara Łożkina.- On to w przenoni powiedział - wyjanił Wasilij Wasiljewicz.- Idę - powiedział Pogosjan. - Idę, bo Udałow zamiast kolacjš bajkami mnie tu karmi.Ale Pogosjan nigdzie nie poszedł. Bardzo chciał, żeby go zatrzymywali, mówili, że to wszystko żarty, ale nikt nie zatrzymywał i niczego takiego nie mówił. Wszyscy wiedzieli, że wprawdzie Udałow ma bujnš wyobranię i jest człowiekiem nerwowym, ale brzydzi się kłamstwem, a w dodatku Ksenia, jego małżonka, za mijanie się z prawdš urwałaby mu głowę.- Ja go pytam - kontynuował tymczasem Udałow - a on wymachuje swoimi łapkami i powiada: "Skandal, bałagan kosmiczny".- A duzi sš ci przybysze? - zapytał Wasilij Wasiljewicz.- Nie, nie bardzo, wzrostu dziesięciolatka - odparł Udałow.- Tak też mylałem - powiedział Wasilij Wasiljewicz. - Gdzie niby mieli urosnšć?- Chciałem przejć pod szlabanem, a on mnie z poczštku nie puszczał, napis pokazywał i mamrotał, że przejcie wzbronione. Ja mu na to, że jestem kierownikiem komunalnego przedsiębiorstwa budowlanego miasta Wielki Guslar, na przedmieciach którego on prowadzi nie znane mi prace remontowe.- I nie przestraszyłe się?- Przestraszyłem się póniej - wyznał Udałow. - Aż poczštku wzięło górę oburzenie. Jedzi tu jeden z drugim spychaczem, nie puszcza, ludzi straszy, a co najważniejsze, spychacz ma obcej marki. Wówczas ten przybysz trochę spucił z tonu i mówi do mnie: "Bardzo przepraszam, czy nie bylibycie tak uprzejmi pójć ze mnš, porozmawiać z naszym zwierzchnictwem?"Żona Kaca wychyliła się przez okno aż do pasa i omal nie wypadła na podwórze.- I ty poszedłe?- A niby dlaczego nie? Poszedłem. Przelazłem pod szlabanem i ruszyłem do z... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl