Kirst Hans Hellmut - Pies i jego pan, Kirst Hans Hellmut(4)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hans Hellmut Kirst -Pies i jego pan
Opowieść o przyjacielu.
Jest to próba opowiedzenia o smutkach i radościach, niemal klasycznych
tragediach i komediach,
które wydarzyły się w życiu pewnego młodego psa. Wydaje się, że nie ominęło go
nic, co w tego ro-
dzaju przedstawieniach ma miejsce. Oczywiście on sam nie był tego świadom. Jego
nadzwyczajny ins-
tynkt sprawiał jednak, że ze wszystkich opresji udawało mu się wychodzić cało i
szczęśliwie.
Początkowo wszystkim, którzy spotkali tego niezwykłego psa, jego żądza
przygód wydawała
się nieco zuchwała i dziwna, ale niebawem także niesłychanie fascynująca. A to
małe, kudłate stworze-
nie zdawało się tym cieszyć.
Potwierdza się w tej opowieści fakt, że psy - obojętne jakiej rasy - są
niezwykle oddanymi, wier-
nymi i ofiarnymi towarzyszami ludzi. Z początku jednak także w jego wypadku
dominował jedynie
utarty pogląd, że psy są stworzeniami, które w każdej chwili można wytresować -
czy to z myślą o po-
lowaniach, czy pilnowaniu mienia, czy też po to, by potulnie leżały u stóp swych
właścicieli. Podobne
doświadczenia zostały jednak oszczędzone psu, który jest bohaterem tej
opowieści.
Przez całe swoje życie zabiegał zresztą o to sam, zaskakując swoich opiekunów
inteligencją
i pomysłami. I trwało to przez wiele lat, przy czym jedno było pewne: ten pies
chciał po prostu żyć
i cieszyć się życiem.
To, co tak dziwnie i nieco kuriozalnie się zaczęło, wkrótce przeistoczyło się
w barwny kalejdo-
skop zdarzeń. Bywały też chwile, w których ten mały pudel jawił się jako wielki
czarodziej, niejedno-
krotnie zaskakujący swojego pana.
1. Wydarzenia w pierwszym roku życia psa.
Rok wydawał się pomyślny dla całej rodziny. Wszystkim dopisywało zdrowie,
także interesy
rozwijały się dobrze. Po łagodnej wiośnie zapowiadało się pyszne lato.
Ogród pełen był rozśpiewanych ptaków, na które daremnie polowały wałęsające
się koty. Przed
domem zakwitły pierwsze róże, a łąka dojrzała już niemal do pierwszego koszenia.
W pobliskim sta-
wie, z którego wypływał mały strumyk, co noc przeraźliwie rechotały żaby, co
wcale nie przeszkadza-
ło notorycznym śpiochom.
Nic jednak nie zapowiadało jeszcze tego, co miało się tu wkrótce wydarzyć. A
może już wtedy
czaił się przy płocie ktoś z naładowaną śrutem dubeltówką? A może czekały już
także groźne owczar-
ki, gotowe skoczyć do gardła każdemu, kto próbowałby się do nich zbliżyć? A czy
ktokolwiek myślał
wówczas o następstwach tak zwanych zdobyczy techniki: o pędzących samochodach,
które w jednej
chwili zamieniały zwierzęta w krwawą miazgę; o chemikaliach stosowanych do
ochrony roślin i tępie-
nia robactwa, które groziły poważnymi zatruciami; o ludziach, dla których
czworonożne stworzenia
były tylko śmierdzącą, nic nie znaczącą bryłą mięsa i kości, zanieczyszczającą
jedynie otoczenie?
Z pewnością wszystko to istniało; jednak większość ludzi nie chciała mieć nic
wspólnego z tego rodza-
ju problemami, tym bardziej że prawdopodobnie nie było nikogo, kto zwróciłby im
na to uwagę. Lecz
w tym wypadku pojawia się ktoś, kto tego wszystkiego ma doświadczyć.
Był to mężczyzna, który po dłuższym pobycie za granicą powrócił do swego
domu, położonego
z dala od wielkiego miasta. Wróciwszy, nie spodziewał się, że spotka go coś
niezwykłego czy niemiłe-
go; tym bardziej iż został powitany z niesłychaną serdecznością.
Mężczyzna ten, jak mówili wokół ludzie, miał niezwykle atrakcyjną żonę. Była
to kobieta po-
godna, pełna radości życia, a przy tym dość uparta. Jako prawdziwa domatorka
postanowiła poświęcić
się rodzinie. Nie trwało długo, a mężczyzna dowiedział się, iż wkrótce zostanie
ojcem. Na świat, ku
jego radości, miała przyjść niebawem dziewczynka.
Miał więc prawo sądzić, iż będzie go czekało od tej chwili tak zwane
uporządkowane życie ro-
dzinne, co potwierdziła idylla najbliższego Bożego Narodzenia, a i innych
wspólnie spędzonych świąt
i dni wolnych od pracy.
Pewnego razu, gdy wrócił do domu, żona niespodziewanie powitała go już na
progu garażu.
Wybiegła mu na spotkanie, jakby nie mogła doczekać się jego powrotu. Objęła go
nawet, co nie było
w jej zwyczaju, w każdym razie nie zdarzyło się w tym uporządkowanym małżeńskim
pożyciu już od
dawna. Była przy tym dziwnie podenerwowana.
- Czy coś się stało? - zapytał mężczyzna.
- Oczywiście nie musisz, jeśli nie będziesz chciał - zaczęła żona tajemniczo,
niemal błagalnym
tonem. - Ale może się nawet ucieszysz z tej niespodzianki, którą ci
przygotowałam. Wierzę, że bę-
dziesz zadowolony; jeśli nawet nie od razu, to na pewno po jakimś czasie. Jestem
o tym przekonana.
Nie denerwuj się tylko, że sama o tym zadecydowałam.
Niepokój mężczyzny narastał, zwłaszcza że żona próbowała jeszcze - oczywiście
nadaremnie -
wziąć od niego walizkę, by zanieść ją do domu. Mężczyzna, zdziwiony tym do
reszty, zatrzymał się
w połowie drogi między garażem a domem i zażądał, nawet dość, jak na niego,
energicznym tonem: -
Powiedz mi wreszcie, co się stało?
Żona zaczęła mu więc wyjaśniać: - W domu jest jeszcze ktoś, kto już teraz
będzie do nas należał.
Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał, zaakceptujesz go - a może nawet
polubisz?
- Kogo? Powiedz mi wreszcie, o co chodzi? - jego głos zdradzał niepokój, mimo
to słychać
w nim było pewność siebie. Był zresztą przyzwyczajony do różnych zaskakujących
sytuacji, których
nie szczędziło mu życie zawodowe.
- A więc, czego chcesz tym razem? - zapytał.
Poprawił się jednak szybko: - To znaczy, chciałem powiedzieć... Powiedz
wreszcie, czym chcesz
mnie tym razem zaskoczyć?
Niespodziankę, która na niego czekała, ujrzał mężczyzna, gdy tylko wszedł z
żoną do domu.
W dużym salonie na parterze, wciąż jeszcze z walizką w ręce, spostrzegł jakieś
małe, czarne jak wę-
giel, kudłate stworzenie. To był pies! Na widok mężczyzny podbiegł do niego
machając ogonem. To,
co od razu rzuciło się mężczyźnie w oczy, to wilgotny, błyszczący nos i dwoje
skrzących się, uważ-
nych, przezroczystych jak źródlana woda oczu.
- A więc to jest ta niespodzianka - stwierdził mężczyzna z wyraźną ulgą,
niemniej mocno zdzi-
wiony. Być może wyobrażał sobie coś znacznie gorszego. Po chwili, jakby z pewnym
wyrzutem, za-
czął wyjaśniać żonie, że mogłaby wcześniej taką sprawę przynajmniej z nim
uzgodnić, chociażby o niej
wspomnieć. Gdy wreszcie ochłonął nieco i odstawił walizkę, zapytał: - Skąd się
tu właściwie wziął?
- To nasz nowy przyjaciel! - odpowiedziała żona, by po chwili dodać: -Proszę,
spróbuj się z nim
zaprzyjaźnić! To jest rasowy pudel, z tych średnich. Nazywa się Mukiel. Na pewno
ci się spodoba.
Jest taki słodki, zobaczysz, jaki to miły szczeniak.
Gdy to mówiła, to małe czarne stworzenie znalazło się koło mężczyzny. Jednak
nie po to, by go
- jak tego może oczekiwał - radośnie powitać, obwąchać i zademonstrować psie
oddanie. Znacznie
bardziej zdawała się interesować je walizka mężczyzny, która stała obok.
Mukiel obwąchawszy ją, podniósł niespodziewanie prawą tylną nogę i ku
zaskoczeniu mężczyz-
ny, nim zdążył on zareagować, obsiusiał ją.
- Co za bezczelny szczeniak - mruknął mężczyzna.
Pies tymczasem wrócił na poprzednie miejsce na środek pokoju. Uczynił to
nawet z pewną gra-
cją, niemal tanecznie, czego w tym momencie mężczyzna jeszcze nie zauważył. Tym
natomiast, co
zauważył i co na jakiś czas prawie odebrało mu mowę, była pewna poufałość
czająca się w jego spoj-
rzeniu.
Stał i bez słowa patrzył, jak Mukiel spokojnie kładzie się na dywanie i
zuchwale na niego zerka.
Był to oryginalny perski dywan, który kosztował go majątek, wyjątkowo piękny,
mieniący się soczystą
barwą czerwieni. I na tym oto najwspanialszym dziele wschodniej sztuki tkackiej
Mukiel zrobił teraz
kupkę, wyraźnie zadowolony ze swego kolejnego wyczynu.
Żona, zaskoczona, ale pełna zrozumienia, jakby chcąc przeprosić męża za
pieska, zwróciła się
do niego: - No, przyznaję, że nie jest to odpowiednie powitanie z jego strony.
- Co za łobuziak z ciebie! - zawołała łagodnie do psa, po czym znów zwróciła
się do męża: - Jeś-
li ten mały świntuszek nie wytrzymał, to może stało się to ze strachu przed
tobą. Czuje wyraźny res-
pekt, a nawet podziw dla ciebie. Wyraźnie mu się podobasz. A on tobie?
- Całkiem niebrzydki, muszę przyznać. Ale jego maniery pozostawiają wiele do
życzenia; trudno
cieszyć się z tego. - Nie chcąc jednak zadrażniać sytuacji, dodał: - Więc
uważasz, że powinien u nas
pozostać? To znaczy żądasz ode mnie, żebym się do niego przyzwyczaił?
- Proszę cię o to - z wyraźnym błaganiem zwróciła się do niego. Odrywała przy
tym kawałki pa-
pieru toaletowego z rolki, którą miała przy sobie, i zręcznym ruchem usunęła z
dywanu kupkę swego
pupila. Miała nadzieję, że teraz był on również i jego psem.
- Tak to już jest z psami - powiedziała do męża. - Ale nie żądam przecież,
żebyś od razu się
z tym pogodził. Wierzę jednak, że prędzej czy później polubisz go. Myślę nawet,
że szybciej, niż to
sobie w tej chwili wyobrażasz.
Mukiel leżał teraz zadowolony i spokojny na dywanie, który i jemu, na swój
sposób, zdawał się
podobać. Podciągnął łapki pod siebie, a głowę ze zwisającymi uszami trzymał
nieco uniesioną do góry.
Oczy miał przymknięte, ale widać było, że nic nie uchodziło w tym momencie jego
uwagi. Po chwili
zaczął delikatnie skomleć, jakby wstydził się tego, co zrobił. A może zmęczyło
go to? Z pyszczka wy-
sunął swój mały, różowoczerwony języczek. Dawał tym do zrozumienia, jak dobrze
się teraz czuje.
Niedługo po tym pierwszym spotkaniu mężczyzna postanowił jeszcze raz
przyjrzeć się nieco bli-
żej, temu niezwykłemu małemu stworzeniu.
Tymczasem przebrał się w swoim pokoju na piętrze w wygodny flanelowy płaszcz
kąpielowy, na
nogi założył białe wełniane skarpetki i wygodne skórzane pantofle. Odświeżony i
nieco już odprężony
po podróży, ponownie zjawił się w salonie na parterze.
Ujrzawszy go, żona uśmiechnęła się - prawdopodobnie by wprawić męża w dobry
nastrój. Deli-
katnie głaskała przy tym psa, siedząc z nim na dywanie i trzymając go na rękach.
Mukiel na widok
mężczyzny próbował wysunąć się z objęć pani, jakby chciał pobiec w jego
kierunku.
Mężczyzna usiadł na tapczanie, drażnił go trochę widok tego małego,
śmiesznego stworzenia.
Stwierdził przy tym z niechęcią, że pies uparcie mu się przypatruje. I to z
całkowitą ufnością, jakby
spoglądał na przyjaciela lub dobrego znajomego.
- Widzę, że chcesz tego psa zatrzymać u nas - zwrócił się do żony, jakby
chciał powiedzieć:
i sądzisz, że się na to zgodzę.
Mówiąc to patrzył na psa, który odwzajemnił spojrzenie, wlepiając w niego swe
połyskujące
czernią ślepia. Po chwili Mukiel odwrócił się jednak w stronę pani, jakby chciał
jej powiedzieć: wiem,
że mnie kochasz i w razie czego obronisz, gdyby mnie chciał skrzywdzić.
Czyżby wyczuł, że w niej ma obrońcę, a w nim wroga? - zastanawiał się
mężczyzna.
- Popatrz - zawołała żona do męża, wskazując na tulącego się teraz do niej psa -
jakie to miłe stwo-
rzenie! No, powiedz sam, czy on nie jest rozkoszny? Przecież zawsze mówiłeś mi,
że też kochasz
zwierzęta i wiem o tym, że kochasz, tylko nie mówisz tego głośno.
Zaczął ją zapewniać, że nie ma nic przeciwko zwierzętom, a zwłaszcza psom; że
doskonale wie,
iż potrafią być najwierniejszymi towarzyszami i nie raz to już udowodniły. Więc
może będzie tak i
w tym przypadku.
Żona doskonale wiedziała, co miał na myśli: jeśli pies, to z pewnością nie
taki mały, ale raczej
jakiś tresowany owczarek albo potężny, opiekuńczy bernardyn nie odstępujący
swego pana na krok,
czy też nowofundlandczyk, wyjątkowo oddany człowiekowi, zawsze gotów go bronić.
- Ale przecież nie taki! - Mówiąc to nie popatrzył nawet na Mukla, a jedynie
kiwnął lekceważąco
ręką w jego kierunku. - Pies, owszem, zgoda, niech będzie, ale czy koniecznie
ten?
- Proszę cię, nie obrażaj go! - prosiła żona; uniosła przy tym nieco psa do
góry, patrząc na niego
radośnie, a potem na męża. - Popatrz, jaki ładny - powiedziała, dodając jeszcze
po chwili: - Oświad-
czam ci, że Mukiel to pies czystej rasy, a nie żaden mieszaniec. Będziesz
jeszcze z niego dumny!
- Naprawdę? Nie wygląda mi na takiego.
- A ja ci mówię, że rasowy! - zawołała, gotowa dalej sprzeczać się o to. -
Czy naprawdę przy-
kładasz taką wagę do rodowodu? Czy koniecznie rasa musi być od razu widoczna, na
sto metrów?
- Ależ kochanie, nie, nie! - bronił się mężczyzna lekko przestraszony, iż
mógłby być posądzony
o przywiązywanie nadmiernej wagi do pochodzenia czy rasy. - Naprawdę, nie o to
mi chodzi! Jak
w ogóle możesz mnie o coś takiego podejrzewać. Dla mnie może to być nawet zwykły
kundel, one też
potrafią być bardzo mądre. I nawet bardzo wesołe i szlachetne - ale pudle, to
takie psy na pokaz. Po
prostu moda, ozdoba, nic więcej. Zawsze tak było. I dlatego nie lubię specjalnie
tej rasy.
Mukiel sprawiał wrażenie, jakby zrozumiał jego słowa - czego później jeszcze
wielokrotnie do-
wiedzie - i zdaje się postanowił im teraz zaprzeczyć. Zawsze reagował podobnie,
gdy w jakikolwiek
sposób próbowano powątpiewać w jego zdolności.
Teraz Mukiel bardzo ostrożnie ześliznął się z kolan pani, jakby nie chciał
jej zadrapać. Następ-
nie, poruszając się niemal sztywno, zaczął zbliżać się powoli do mężczyzny. Jego
czarne oczy wyraża-
ły ciekawość. W odległości około jednego metra przed nim zatrzymał się, próbując
stąd obwąchać go
- jakby mu chciał coś powiedzieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl