Kirst Hans Hellmut - 08 15 - 02,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hans Hellmut Kirst
08/15
Tom II
Osobliwe przygody wojenne żołnierza Ascha
(Przełożył Jacek Frühling)
 Jakiś obcy samochód osobowy stał pośrodku wiejskiej drogi. Porzucony stos
blachy, gumy i brezentu. Koła jego były oblepione papkowatą mieszaniną śniegu i
błota, rozgniecioną na miazgę przez kolumny samochodowe.
Ogniomistrz Asch, który wychylił się w stronę tej przeszkody, rzucił krótkie
spojrzenie na swego kierowcę i uniósł nieco rękę. Ten już hamował ciągnik.
Przyczepione do niego działo balansowało jeszcze przez chwilę, po czym utkwiło
nieruchomo w miejscu.
- Cóż to za idiota postawił tu pudło? - zapytał kierowca.
- Zaraz zobaczymy - powiedział Asch i zeskoczył.
Żołnierze siedzący z tyłu na ciągniku, zawinięci w swe płaszcze jak w worki,
nie zwrócili na ten incydent uwagi. Jeden z nich wyciągnął nogi i oparł je na
siedzeniu, które zaczęło gwałtownie trzeszczeć. Drugi podniósł wysoko kołnierz
płaszcza, okrywając nim głowę; dym unosił mu się z papierosa jak z komina. Czekali
spokojnie, co się stanie dalej, uśmiechali się do siebie nieznacznie. Otwieranie ust
uważali za zbyteczne. Po prostu czekali. A czekania się nauczyli.
Asch zbliżył się do samochodu. Oglądana z bliska kupa żelastwa okazała się
mercedesem. Maska silnika była jeszcze ciepła. Drzwiczki były zatrzaśnięte, ale w
brezentowej budzie widniały dziury. Asch zajrzał przez nie i zobaczył dwie walizy
oraz mocno wypchany brezentowy worek.
Kierowca dał jeszcze raz głośny sygnał, po czym wyłączył silnik. Pochylił się
nad kierownicą i zapytał:
- Czy mam tę pluskwę zagradzającą drogę zepchnąć do rowu?
- Masz na to ochotę, co?
- Jeżeli dasz rozkaz - odpowiedział kierowca - zrobię to z rozkoszą.
Asch rozejrzał się dokoła. W twarzy jego na pierwszy rzut oka uderzał
szczeciniasty zarost. Oczy patrzyły chłodno, szyderczo, miały wyraz nieco zmęczony.
Wydawało się, że wieś, leżąca zaledwie kilka kilometrów za frontem, jest
opuszczona. Ale pod ścianami chałup stało kilka samochodów wojskowych. Z
niektórych kominów unosił się dym.
Wojna pozwoliła sobie na zimową drzemkę; nie było chyba w tych stronach
nikogo, kto by się uparł zakłócić jej ten zimowy sen. Ale wiosna była już za pasem;
wkrótce doda wojnie nowych sił i znowu postawi ją na nogi. Ten pierwszy rosyjski
sen zimowy nie miał w sobie cech trwałości.
W pobliżu opuszczonego samochodu osobowego znajdowała się chata,
 skulona, jak gdyby starała się wleźć pod ziemię. Na drzwiach wisiał strzęp żaglowego
płótna. Ktoś wymalował na nim niezdarne "F".
- Zapewne chłopcy telefonują - powiedział kierowca. I jemu było wiadome, że
żółte "F" na strzępie płótna oznacza stację telefoniczną. - Może właśnie umawiają się
na randkę. - Roześmiał się z własnego dowcipu.
Asch uśmiechnął się również. Potem podszedł do chałupy, która miała na
ścianie nasmarowane kredą podobne "F". Drzwi nie chciały ustąpić, więc pchnął je
mocno ramieniem. Odskoczyły teraz i uderzyły o mur, z którego posypał się tynk.
W izbie, do której wszedł, pachniało mocno przepoconymi skarpetkami i
tytoniem. Uderzyła w niego ciepła fala odoru owczarni, otoczył go senny półmrok.
Upłynęło parę sekund, zanim się zorientował, co go otacza.
- Zamknij łaskawie drzwi, człowieku! - zawołał ktoś opryskliwie, ale bez
gniewu. - Nie jesteś tu u siebie w domu.
Asch z hukiem zatrzasnął drzwi. Znowu posypał się tynk. Potem rozejrzał się
badawczo, jak gdyby miał zamiar coś kupić.
Izba była wypełniona po brzegi; na ziemi leżeli żołnierze. Palili, rozmyślali,
nudzili się, drzemali, grali w karty, wołali coś do siebie. Zdawało się, że nikt nie
zwraca na nikogo uwagi. Asch miał wrażenie, że się wśliznął do pudełka sardynek.
Na prawo przy drzwiach, tuż pod oknem owczarni, stała mała łącznica
telefoniczna na dziesięć linii. Obok opierał się o belkę jakiś żołnierz w wytartym
kożuchu. Stał przy nim drugi, w prowokująco nowym sukiennym płaszczu, i
próbował telefonować. Wołał tak gwałtownie o połączenie, że czapka zsunęła mu się
z czoła. Była to czapka oficerska.
Asch nie zwracał uwagi na krzykacza przy telefonie. Rzucił w gwar głosów
pytanie: - Do kogo właściwie należy to pudło tam na drodze?
Nie otrzymał odpowiedzi. Nikt się o niego nie troszczył. Dostawszy się do
pudełka, był teraz jedną z wielu sardynek.
Zawołał więc o wiele głośniej: - Pytam, do kogo należą te parszywe taczki?!
- To chyba mój wóz - odezwał się żołnierz w wytartym kożuchu. Nie zmienił
przy tym bynajmniej zajmowanej pozycji; oparty o belkę, gromadził, jak się
wydawało, ślinę w ustach.
- W takim razie bądź łaskaw wyjść i zjechać ze swoim pudłem na bok.
Tarasuje nam drogę.
- Droga jest dostatecznie szeroka - odpowiedział żołnierz krnąbrnie i szerokim
 łukiem splunął zgrabnie między dwoma szeregowcami w kierunku pieca. - Każdy
może się tamtędy przedostać.
- Ale nie ciągnik! - krzyknął Asch. - Jazda, człowieku, jazda! Nie tarasuj
drogi. Nie mam chęci wpaść do rowu tylko dlatego, że jesteś za leniwy i nie chce ci
się ze swoim gratem zjechać na bok.
- To nie żaden grat - powiedział tamten nie ruszając się z miejsca. - To
mercedes.
- Wyłaź, i to natychmiast! - zawołał Asch. - Jeżeli nie, zrobię z twego
wspaniałego wozu miazgę.
Rozmowa przeszkadzała stojącemu przy telefonie oficerowi, który ciągle
jeszcze, mimo ryków i wrzasków, nie mógł dostać połączenia. - Zamknijcie łaskawie
swój dziób, człowieku! - krzyknął dosyć ostro, ale z odrobiną oficersko-koleżeńskiej
jowialności. - Czy nie słyszycie, że telefonuję?
- Tak jest - odpowiedział Asch. - Słyszę.
- W takim razie proszę mi ustawicznie nie przerywać. Asch skinął głową.
Potem podszedł tak blisko do kierowcy mercedesa, że tamten poczuł jego oddech i
próbował się cofnąć. - Więc pójdziesz, kochasiu, czy nie? - zapytał. - Mam ci może
pomóc?
- Nie macie tu nic do rozkazywania - powiedział ostro oficer. - Jeżeli ktoś
może memu kierowcy wydawać rozkazy, to tylko ja.
- Niechże więc pan wyda mu rozkaz.
Oficer przy telefonie, ciągle jeszcze czekający na próżno na połączenie,
opuścił słuchawkę i spojrzał ze zdziwieniem na ogniomistrza Ascha. - Jak wy w ogóle
ze mną rozmawiacie? - zapytał. - Czy nie widzicie, że macie przed sobą oficera?
- Tak jest - odpowiedział Asch. - Widzę to. Tak jest.
- Jestem kapitanem.
- Tak jest, panie kapitanie.
Żołnierze przerwali swe "zajęcia" i nie bez zainteresowania zaczęli
przysłuchiwać się tej wymianie zdań. Niektórzy podnieśli się nawet trochę. Jako
telefoniści i łącznicy mieli okazję przyzwyczaić się do podobnych rozmów,
zwłaszcza w dniach kryzysu, ale na ogół bojowe koguty były rozdzielone paru
kilometrami kabla polowego, co, jak wiadomo, bardzo dodaje odwagi. Bezpośrednie
starcia, można rzec: oko w oko, należały do rzadkości, dlatego zawsze towarzyszyło
im pewne zainteresowanie.
 - Panie kapitanie - powiedział ogniomistrz Asch z pobłażliwością, starając się,
by pouczenie, które musiało teraz nieuchronnie nastąpić, wypadło w możliwie
uprzejmej formie. - Stanowiska naszych dział znajdują się o cztery kilometry od
frontu.
- Jesteście z artylerii? - zapytał kapitan z zainteresowaniem.
- Tak jest.
- Może z pułku Luschkego?
- Tak jest.
- Proszę nie zapominać, że jestem kapitanem.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Z której baterii?
- Z trzeciej, panie kapitanie.
- Tak! - zawołał kapitan i na jego gładkiej, nieco kanciastej twarzy pojawił się
wyraz triumfu. - Z trzeciej? Doskonale. A to ci kawał!
- Tak jest, panie kapitanie - odpowiedział Asch nie zwracając uwagi na jego
słowa. - W chwili obecnej mamy na stanowisku ogniowym tylko trzy działa. Czwarte
było przez dwa dni w remoncie. Teraz muszę je znowu dostarczyć do baterii.
Tymczasem samochód pana kapitana stoi pośrodku drogi.
- Jeżeli bateria obchodziła się bez działa przez dwa dni, to chyba będzie mogła
zaczekać jeszcze dziesięć minut, zanim skończę tu moją rozmowę.
- Kierowca, panie kapitanie...
- Muszę to sam zobaczyć - powiedział oficer zdecydowanym tonem. - Chcę
przekonać się osobiście, czy wasze żądanie, sformułowane w wybitnie
niezdyscyplinowanej formie, jest uzasadnione, czy też chodzi tu o skłonność do
wygodnictwa lub pośrednią szykanę.
- Ależ wystarczy, żeby kierowca...
- Przed chwilą wydałem wam rozkaz, ogniomistrzu.
- A jeżeli tymczasem...
- Przywykłem przyjmować za swoje rozkazy pełną odpowiedzialność. Proszę
to sobie zapamiętać, ogniomistrzu. Także i na później. Prawdopodobnie będzie to
wam potrzebne.
Asch wolał zamilknąć i zaczął przypatrywać się uśmiechniętym twarzom
żołnierzy. Mieli przed chwilą przedstawienie ekstra, była to pewna rozrywka w
codziennej szarzyźnie. Nie żałował im tego.
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl