Odnośniki
- Index
- Kaye Marilyn - Replika 02 - W pogoni za Amy, !!! 2. Do czytania, Marilyn Kaye - Replika
- Kaye Marilyn - Replika 10 - Lodowaty ziąb, !!! 2. Do czytania, Marilyn Kaye - Replika
- Kearney Paul -- Boże Monarchie 4 - Drugie imperium, !!! 2. Do czytania, Kearney Paul
- Kearney Paul -- Boże Monarchie 2 - Królowie heretycy, !!! 2. Do czytania, Kearney Paul
- Kearney Paul -- Boże Monarchie 1 - Wyprawa Hawkwooda, !!! 2. Do czytania, Kearney Paul
- karta pracy ucznia klasy drugiej nr 15 kwiecien, pomoce dydaktyczne, czytanie ze zrozumieniem
- Katarzyna Gacek & Agnieszka Szczepańska - Beata i Monika 02 - Dogrywka, !!! 2. Do czytania, czytadła do poczytania
- karta pracy klasy trzeciej nr8 grudzien, pomoce dydaktyczne, czytanie ze zrozumieniem
- Kent Gordon - Alan Craik 01 - Nocna pułapka, !!! 2. Do czytania, !!!. !.Kryminał i sensacja
- Kellerman Jonathan - Petra Connor 01 - Billy Straight, !!! 2. Do czytania, !!!. !.Kryminał i sensacja
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kasiulenka.htw.pl
Kirst Hans Hellmut -- Bunt żołnierzy, !!! 2. Do czytania, Kirst Hans Helmut
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Hans Helmut Kirst
Bunt
20 lipca
Ludzie spisku
Generał Ludwig Beck
Generał Friedrich Olbricht
Pułkownik Claus hrabia Schenk von Stauffenberg .
Pułkownik Albrecht rycerz Mertz von Quirhheim
Oberleutnant Fritz-Dietlof hrabia von der Schulenburg
Oberleutnant Werner von Haeften
Sędzia marynarki Berthold hrabia Schenk von Stauffenberg
Dr Julius Leber
Nadburmistrz dr Carl Goerdeler
Feldmarszałek Erwin von Witzleben
Feldmarszałek Erwin Rommel
Generał major Henning von Tresckow
Generał Karl Heinrich von Stülpnagel
Generał Erich Hoepner
Generał major Hellmuth Stieff
Generał Erich Fellgiebel
Generał leutnant Paul von Hase
Pułkownik Eberhard Finkh
Podpułkownik Casar von Hofacker
Oberleutnant dr Fabian von Schlabrendorff
Leutnant Ludwig baron von Hammerstein-Equord
Helmuth James hrabia von Moltke
Prefekt policji Wolf Heinrich hrabia von Helldorf
Radca stanu Hans Bernd Gisevius
Ojciec Alfred Delp SJ
Dr Eugen Gerstenmaier
Feldmarszałek Hans Günther von Kluge
Pułkownik Wolfgang Müller
Kapitan Friedrich-Karl Klausing
Generał leutnant Hans von Boineburg-Lengsfeld
Przeciwnicy
Reichsführer SS Heinrich Himmler
Marszałek Rzeszy Hermann Göring
Minister propagandy Rzeszy Joseph Goebbels
Minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop
Feldmarszałek Wilhelm Keitel
Wielki admirał Karl Dönitz
General Alfred Jodl
Generał Hermann Reinicke
Generał Friedrich Fromm
żołnierzy
Powieść
o 20 lipca 1944
Adolf Hitler
Benito Mussolini
Reichsleiter Martin Bormann
Generał von Kortzfleisch
Major Otto Ernst Remer
Leutnant dr Hans Hagen
Leutnant Röhrig
Podpułkownik Bolko von der Heyde
SS-Gruppenführer Karl Friedrich Oberg
SS-Obersturmführer Rattenhuber
SS-Obergruppenführer Ernst Kaltenbrunner
SS-Gruppenführer Heinrich Müller
SS-Hauptsturmführer Otto Skorzeny
SS-Oberführer Piffrader.
Komisarz policji Habecker .
Przewodniczący trybunału ludowego Roland Freisler
Naczelny prokurator Rzeszy Lautz
Członkowie trybunału ludowego
Członkowie sądu honorowego
Adwokaci i kaci Berlina
Część
pierwsza
Dni
przed zamachem
1
Pułkownik, który musi zabić
- Sam to zrobię - powiedział pułkownik. A to oznaczało: zabiję
naczelnego wodza.
Ów pułkownik nazywał się Claus hrabia von Stauffenberg. Był
szefem sztabu armii rezerwowej. Jego urząd znajdował się w Berlinie
na Bendlerstrasse. On sam stał teraz, wyprostowany, wyraźnie napięty.
Kapitan rzeki:
- Tego się spodziewałem. - Nie uważał za konieczne, aby powiedzieć coś więcej.
Usiadł i czekał.
Pułkownik spojrzał wyraźnie zdziwiony na swojego gościa.
Czekam na twoje kontrargumenty, Fritz.
Czy mogłyby odwieść cię od twego zamiaru, Claus?
Nie, oczywiście że nie - oświadczył Stauffenberg natychmiast.
Jego głos był opanowany i stanowczy, ale brzmiała w nim również
serdeczna sympatia. - Pragnąłbym jednak wiedzieć, co ty o tym
sądzisz. Znasz z pewnością wszystkie zarzuty, jakie nasi przyjaciele
podniosą przeciwko mojej decyzji.
Kapitan Fritz-Wilhelm hrabia von Brackwede podniósł swą ptasią
twarz, na której malował się chłód, i mrugnął do pułkownika.
- Znasz mój pogląd na tę sprawę. Już najwyższy czas, aby się go
wreszcie pozbyć. - Miał na myśli Adolfa Hitlera, wodza oraz kanc-
lerza Rzeszy i najwyższego dowódcę Wehrmachtu. - Ale jeśli już chcesz
znać zarzuty: on i tak sam zdechnie, trzeba jeszcze tylko trochę
poczekać.
Claus hrabia von Stauffenberg potrząsnął energicznie głową.
-Każdego dnia umiera coraz więcej ludzi. Nie ma dnia, aby
liczba strat się nie powiększała. Krąg przyjaciół staje się coraz mniejszy.
Przeżyliśmy pięć lat wojny, jeszcze jakieś dziewięć miesięcy i ten
rzeźnik znajdzie się u kresu sił. Zdechnie tak czy inaczej.
A co się stanie do tego czasu? - Stauffenberg pochylił się do
przodu. - Straty w ludziach mogą się podwoić. Niemcy mogą
zostać zamienione w ruiny. A piece krematoryjne dymią w dzień
i w nocy.
Jesteś przekonany, że trzeba dostarczyć dowodu na istnienie
innych Niemiec niż te, które stworzyła ta banda morderców?
Świat musi wiedzieć, że się odważyliśmy.
Pułkownik oznajmił to z wielką prostotą, mówił głosem cichym,
ale dobitnie i wyraźnie. Potem jakby się uśmiechnął. - Wybacz,
proszę, rzecz jasna marnujemy tylko czas. Próbuj dalej wytaczać
argumenty przeciw mojemu zamiarowi, i zrób to tak bezwzględnie, jak
tylko potrafisz.
- Zgoda, Claus - powiedział kapitan i podniósł w górę swój sępi
nos. - Wyciągnij prawą rękę.
Nie mam już prawej ręki - rzekł pułkownik spokojnie, - Mam
jeszcze tylko jedno oko i trzy pałce lewej ręki. A więc jestem kimś,
kogo nazywają kaleką. I sądzisz zapewne, że to czyni mnie niezdolnym, aby zabić?
Jeśli ktoś to w ogóle zrobi, to na pewno ty
- odpowiedział
hrabia von Brackwede bez wahania, - Chciałbym zabezpieczyć ci tyły.
To wcale nie będzie takie proste. Albowiem mamy do czynienia nie
tylko z tą hieną na górze, ale w dodatku również z naszymi licznymi
przyjaciółmi.
Leutnant Konstantin von Brackwede leżał pod stołem w pełnym
umundurowaniu. Twarz miał trupio bladą i gładką jak u dziecka.
Zdawał się uśmiechać jak lalka.
Mężczyzna, który stał przed nim, ubrany był na czarno. Od
dłuższego czasu ani drgnął. Tylko w jego oczach czaiło się ożywienie.
Ów mężczyzna nazywał się Maier, był sturmbannführerem SS
i kierownikiem nieoficjalnego wydziału „Wehrmacht'' w Głównym
Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy. Miał okrągłą różową twarz oberżys-
ty, która nigdy nie zmieniała wyrazu. Była ona jakby oklejona
gumową pianką: gąbczasta obojętność. Również teraz, kiedy mężczyzna nagle, zupełnie
bezgłośnie zaczął się poruszać, robiło to wrażenie,
jakby włączono dobrze naoliwioną, precyzyjną maszynę.
10
Jego ramiona poruszały się jakby w rytmie ćwiczeń gimnastycz-
nych - poszczególne gesty uzupełniały się nawzajem; prawa ręka
rozgrzebywała, lewa wygładzała, usuwała ślady, wprowadzając na
nowo porządek. Papiery były przerzucane z taką szybkością, jak czyni
to kasjer, który sprawdza banknoty. Równie nagle, jak się rozpoczęły,
ruchy te ustały. Mężczyzna na chwilę znieruchomiał.
Znalazł coś, co go widocznie zainteresowało: szarozieloną kartkę
- zamówienie na trzy kilogramy materiału uszczelniającego. Nic nie
mogło się wydać bardziej niewinnego. Jako miejsce wydania figurował
obóz SM3 Berlin - Lankwitz.
Ale SM3 oznaczało - o ile Maier się orientował - specjalne
materiały abwehry. A magazynowano tam broń maszynowa, specjalne
pistolety i przenośne radiostacje oraz materiały wybuchowe.
Potem jego głowa zaczęła się powoli przekręcać; popatrzył badaw-
czo na leutnanta. Kopnął go czubkiem stopy w siedzenie. Musiał to
czynić wielokrotnie. Ale jego cierpliwość zdawała się niewyczerpana.
Leutnant Konstantin hrabią von Brackwede poruszył się jak
gąsienica, z trudem. Próbował wstać. Wpatrywał się przy tym w dy-
wan, na którym leżał; była to lśniąco brązowa buchara z mokrym
obecnie od wymiotów ornamentem pośrodku. Konstantin trząsł się
jego włosy koloru słomy falowały jak gęsto tkana jedwabna, chustka.
- Jestem starym kolegą frontowym pańskiego czcigodnego, brata
- oznajmił mężczyzna w czerni. - Chciałbym z nim porozmawiać. Czy
wie pan, gdzie mógłbym go znaleźć?
Leutnant popatrzył przez chwilę na swego gościa.
. - Nie mam pojęcia - oświadczył z wysiłkiem. - Dopiero wczoraj
wieczorem przybyłem z frontu.
To - zapewnił Maier z całą serdecznością - oczywiście wiele
wyjaśnia i wszystko usprawiedliwia. A zatem witamy serdecznie w sto-
licy Rzeszy, Życzę miłego pobytu. Z pewnością nie będzie się pan tu
nudził, szczególnie u boku takiego brata. Ja również chętnie się do
tego przyczynię.
Godziny Hitlera są policzone - poinformował kapitan hrabia
von Brackwede. - Stauffenberg jest zdecydowany go zabić. Chce to
uczynić osobiście.
Jułius Leber pochylił głowę zamyślony.
- Kiedy ten pułkownik zjawił się tu w Berlinie w zeszłym, roku.
- powiedział wreszcie – od razu wiedziałem, już po pierwszej roz-
mowie: teraz wreszcie stanie się to, co planowaliśmy od lat i co
próbowaliśmy wykonać.
A jednak - stwierdził kapitan von Brackwede z naciskiem – ma pan
wątpliwości, czuję to. Dlaczego?
Mogę na to odpowiedzieć: Bo lubię Stauffenberga. I chciałbym go, właśnie
jego, oszczędzić. Jestem pewien, że pan to rozumie. To okropne wyobrażać go sobie
podczas dokonywania zamachu.
Ktoś musi to wreszcie zrobić
-
oświadczył von Brackwede.
- A on należy do tych nielicznych, którzy mają jeszcze szansę dostać się w pobliże
Hitlera. Poza tym ma konieczną do tego celu zimną krew, jak nikt inny:
Jułius Leber skinął głową potakująco. Zajmował się obecnie
handlem węglem w dzielnicy Berlin-Schöneberg. Prowadził swoje niewielkie
przedsiębiorstwo wraz z żoną Annedore. W jego „drewnianej budzie", jak nazywał
swój kantor, spotykali się liczni przyjaciele, nie tylko z czasów, kiedy jeszcze był
posłem do Reichstagu. Ludzie z
ruchu oporu widzieli w nim ministra spraw
wewnętrznych wyzwolonych Niemiec. A hrabia von Brackwede był przewidziany na
stanowisko jego sekretarza.
Wydaje mi się, że znam argumenty Becka i Goerdelera przeciwko planowi
Stauffenberga - oświadczył Leber ostrożnie. - Powiedzą: główny szef sztabu. rewolty
nie może być jednocześnie dowódcą oddziału szturmowego. I to stwierdzenie nie jest
pozbawione racji.
Niech mi pan wskaże inną możliwość szybkiego zlikwidowania Hitlera, a ja ją
zaakceptuję.
Julius Leber podniósł się ciężko i podszedł do okna. Spoglądał, ukryty za firanką,
na połyskujący letni dzień.
Czego to już nie próbowano! - powiedział. - Od lat, wciąż na nowo.
Ale wreszcie sprawy zaszły tak daleko! - rzekł kapitan z przekonaniem. - Może
musiał zjawić się najwłaściwszy człowiek, aby takie przedsięwzięcie mogło się udać.
Trzeba się teraz na to nastawić. Ze wszystkimi konsekwencjami...
- Człowieku! - wykrzyknął typ przypominający karła ogrodowego w mundurze
kaprala, zwracając się swobodnie do kapitana von Brackwede. - Gdzie pan się
podziewa? Szukam pana od dwudziestu czterech godzin.
-Obijam się - powiedział kapitan z uśmiechem, bez śladu zdzi-
12
wienia z powodu tej jowialnej poufałości. Tak sobie leniuchuję.
Powinien pan to wreszcie wiedzieć, towarzyszu Lehmann.
Uśmiechnęli sjlę do siebie pogodnie. Kapral siedział w gabinecie
kapitana w jego fotelu przy biurku i nie miał zamiaru z niego wstawać.
Byli tu przecież sami swoi; zaprzysiężeni fachowcy z ruchu oporu.
- A więc oznajmił kapral Lehmann urzędowym tonem z mate-
riałem wybuchowym załatwione. I mam nadzieję, że jest to ostatni
ładunek, który muszę wydzierać kolegom z abwehry. Powoli będą
mieli tego dość. I nie ma się co dziwić, W końcu zawracamy im głowę już od lat.
Znów brytyjski materiał? - zapytał Brackwede.
Plastyk! Pierwszorzędnej jakości. Do tego jak zwykłe zapalnik
kwasowy, tym razem taki, który da się dość dokładnie obliczyć.
Dotychczasowe awarie nie powinny już się powtórzyć, o
ile zapalnik
uruchomi wreszcie właściwy człowiek.
Kapitan von Brackwede znał te „awarie"; kosztowały one wiele
nerwów i nieraz budziły wątpliwości. Owe zapalniki pracowały wpra-
wdzie absolutnie bezdźwięcznie, ale były zależne od pogody: tem-
peratura w chwili wybuchu miała wpływ na czas rozerwania Się
ładunku.
Do tej pory brali w tym udział partacze - stwierdził karzeł
bezceremonialnie. - Ale teraz nadszedł czas fachowców. W końcu nie
na darmo trenowałem tygodniami z generałem von Tresckowem.
A gdzie jest zamówienie? - spytał kapitan.
Karzeł Lehmann spojrzał ze zdziwieniem i zarazem z wyrzutem.
- Co, nie ma pan jeszcze tego świstka? Zarosłem go wczoraj
osobiście do pańskiego mieszkania: Odebrał pański brat. Czyżby pan
już nie sypiał w domu?
-Człowieku! - zawołał Brackwede przeraźliwym głosem, - Czy
pan rozum postradał? Jak pan mógł dać mojemu bratu coś takiego do ręki!
- No przecież to pański brat
-
powiedział Lehmann zdumiony,
Kapitan potrząsnął tylko głową, założył na bakier czapkę i pod-
szedł do drzwi. Tu zatrzymał się i powiedział
.
Konstantin należy do tych ludzi, którzy wciąż jeszcze mylą
Hitlera z Niemcami, i z tym powinien był się pan liczyć.
Do diabła! - zawołał kapral zatroskany. - Kto by to pomyślał!
Czy, na tym parszywym świecie nie można już mieć zaufania do
własnego brata?
Kapitan von Brackwede miał zwyczaj nie podjeżdżać samocho-
dem pod sam dom. Kierowca otrzymywał regularne polecenie, by
zatrzymywać się w bocznej ulicy, za każdym razem w innym miejscu.
Kapitan wysiadał i .resztę drogi odbywał pieszo.
Tego dnia rzucił mu się w oczy, jeszcze z
daleka, szarozielony
samochód: wyblakły lakier, pokryty jakby pajęczyną, połyskiwał jednak matowym blaskiem.
A więc państwowe auto; podczas jałowych
godzin służby niedbale wypolerowane naoliwioną szmatą.
Von Brackwede skręcił do najbliższej bramy, nie zawahawszy się
ani przez moment. Stąd obserwował dokładniej samochód. Jego twarz
drapieżnego ptaka uśmiechnęła się. Następnie ruszył wprost do stoją-
cego auta.
Zajrzał przez otwartą przednią szybę do środka.
- Nigdy niczego się nie nauczycie! - zawołał. Patrzyła na niego
blada, pociągła twarz w okularach. - Wasze zamiłowanie do wygodnictwa śmierdzi z daleka.
Za czasów Fouche tacy partacze jak. wy zostaliby zdegradowani do zamiataczy ulic.
Blady mężczyzna w okularach sprawiał wrażenie poważnie za-
smuconego. Jego gładka twarz starała się patrzeć z wyrazem uprzejmego zdumienia.
- Panie radco, dlaczego mielibyśmy akurat pana śledzić?
Hrabia von Brackwede zdawał się nie słyszeć tego tytułu. Czasy,
kiedy był radcą stanu w pruskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych,
dawno już minęły. Ale nie zostały całkowicie zapomniane ani przez
niego, ani przez paru urzędników kryminalnych. Należał do nich ów
13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]