Kendrick Sharon - Lazurowe szczęście,

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Sharon KendrickLazurowe szczęścieTłu​ma​cze​nie:Ka​mil Mak​sy​miuk<ROZDZIAŁ PIERWSZYZa​sty​gła w bez​ru​chu, gdy do​tar​ło do niej echo gniew​ne​go gło​su jej sze​fa.– Car​ly!Po​pa​trzy​ła na swo​je dło​nie ob​le​pio​ne cia​stem. I co te​raz mia​ła zro​bić? Mo​gła​by uda​wać, że go nie sły​-szy, ale czy to mia​ło sens? Chciał, żeby za​wsze była pod ręką. A poza tym, gdy jej pra​co​daw​ca cze​goś odnie​go chciał, za​wsze żą​dał tego w tej se​kun​dzie, i ani chwi​li póź​niej.Car​ly wes​tchnę​ła gło​śno. Od paru ty​go​dni Luis Mar​ti​nez był wy​jąt​ko​wo hu​mo​rza​sty, wy​ma​ga​ją​cy i trud​nydo znie​sie​nia. Wpraw​dzie miał po​wód, żeby być w gor​szym na​stro​ju niż zwy​kle, ale ona uwa​ża​ła, że jed​-nak tro​chę prze​sa​dza. Czę​sto mu​sia​ła gryźć się w ję​zyk, żeby nie od​szczek​nąć, kie​dy war​kli​wym to​nemrzu​cał ko​lej​ną aro​ganc​ką ko​men​dę. Może więc do​brym po​my​słem by​ło​by uda​wa​nie, że go nie sły​szy?Naj​bar​dziej chcia​ła​by, żeby po pro​stu zno​wu stąd wy​je​chał na parę ty​go​dni, może na​wet mie​się​cy…– Car​ly!Jego głos tym ra​zem za​dud​nił ni​czym grzmot bu​rzy. Zdję​ła chust​kę i roz​pu​ści​ła wło​sy. Szyb​ko umy​ła ręcei ru​szy​ła w stro​nę si​łow​ni na ty​łach domu, gdzie Luis En​ri​que Ga​briel Mar​ti​nez w tej chwi​li prze​cho​dziłko​lej​ną se​sję re​ha​bi​li​ta​cji ze swo​ją fi​zjo​te​ra​peut​ką.A ra​czej po​wi​nien prze​cho​dzić, po wy​pad​ku, z któ​re​go cu​dem uszedł z ży​ciem. Car​ly ostat​nio się za​sta​na​-wia​ła, czy co​dzien​ne se​sje re​ha​bi​li​ta​cyj​ne nie sta​ły się zbyt… in​tym​ne. To by wy​ja​śnia​ło, dla​cze​go fi​zjo​-te​ra​peut​ka, wcze​śniej taka chłod​na i ofi​cjal​na, za​czę​ła przy​cho​dzić uma​lo​wa​na i wy​per​fu​mo​wa​na. Aleczy moż​na się było jej dzi​wić? Luis miał w so​bie coś, co ko​bie​ty uwiel​bia​ły. Był sek​sow​nym, la​ty​no​skimprzy​stoj​nia​kiem. I mi​liar​de​rem. Po​dob​no w szpi​ta​lu pie​lę​gniar​ki wręcz ko​czo​wa​ły przy jego łóż​ku.Car​ly cie​szy​ła się, że jest jed​ną z nie​wie​lu ko​biet od​por​nych na czar tego Ar​gen​tyń​czy​ka. Praw​dę mó​-wiąc, jej ni​g​dy nie pró​bo​wał ocza​ro​wać. Za​pew​ne była dla nie​go nie​cie​ka​wa jak ta​pe​ta i prze​zro​czy​stajak szy​ba. Cóż, by​cie sza​rą mysz​ką mia​ło swo​je za​le​ty. Dzię​ki temu zresz​tą mo​gła wy​ko​ny​wać spo​koj​nieswo​je obo​wiąz​ki i ma​rzyć o lep​szej przy​szło​ści. Zresz​tą w swo​im chle​bo​daw​cy do​strze​ga​ła głów​nie ne​-ga​tyw​ne ce​chy: ego​izm, aro​gan​cję i bra​wu​rę, przez któ​rą uległ wy​pad​ko​wi. Draż​nił ją tak​że jego na​wykzo​sta​wia​nia brud​nych fi​li​ża​nek po ka​wie w ca​łym domu. Znaj​do​wa​ła je w naj​bar​dziej za​ska​ku​ją​cychmiej​scach…Do​tar​ła do si​łow​ni, lecz sta​nę​ła pod drzwia​mi. Może po​win​na po​cze​kać, aż skoń​czy się ma​saż?– Car​ly!Czyż​by sły​szał jej kro​ki? Mia​ła na sto​pach sta​re tramp​ki, któ​re nie wy​da​wa​ły żad​nych od​gło​sów. Po​dob​-no zmy​sły Lu​isa były tak „pod​ra​so​wa​ne” jak sa​mo​cho​dy, któ​ry​mi się ści​gał. Gdy​by tak nie było, nie był​byjed​nym z naj​lep​szych kie​row​ców wy​ści​go​wych na świe​cie.– Car​ly, mo​żesz prze​stać się tam cza​ić i wejść do środ​ka?!Jego ton był aro​ganc​ki i wład​czy. Więk​szość lu​dzi by​ła​by ura​żo​na, gdy​by ktoś tak się do nich zwró​cił, aleona już do tego przy​wy​kła. „War​czy jak wście​kły pies – mó​wi​li lu​dzie z jego oto​cze​nia – ale nie gry​zie”.Co do tego nie mia​ła pew​no​ści. Jego ostat​nia dziew​czy​na, któ​ra zresz​tą nie za​grza​ła zbyt dłu​go miej​scaw jego łóż​ku, chy​ba jed​nak lu​bi​ła być przez nie​go gry​zio​na. Na śnia​da​niach po​ja​wia​ła się z dziw​ny​miśla​da​mi na szyi, jak​by spę​dzi​ła noc z wam​pi​rem. Na​wet nie sta​ra​ła się ich za​kryć. Prze​ciw​nie, z dumą sięz nimi ob​no​si​ła.Car​ly otwo​rzy​ła drzwi i we​szła do środ​ka. Luis le​żał na ple​cach na wą​skiej ko​zet​ce, z rę​ka​mi za​ło​żo​ny​mipod gło​wą. Jego oliw​ko​we cia​ło od​ci​na​ło się na tle bia​łe​go prze​ście​ra​dła. Spoj​rzał na nią dziw​nymwzro​kiem. W jego oczach nie było tego, co zwy​kle – iry​ta​cji lub obo​jęt​no​ści. Prze​szedł ją lek​ki dreszcz.Po chwi​li za​uwa​ża​ła, że Mary Ho​ugh​ton, jego fi​zjo​te​ra​peut​ka, stoi pod oknem i wpa​tru​je się w czub​kiswo​ich bu​tów, od​dy​cha​jąc gwał​tow​nie.Dla​cze​go się nie ubrał? – po​my​śla​ła, prze​su​wa​jąc wzro​kiem po jego atle​tycz​nym cie​le, zu​peł​nie na​gimz wy​jąt​kiem ma​łe​go ręcz​ni​ka po​ło​żo​ne​go na bio​drach. Z dru​giej stro​ny, dla​cze​go miał​by się przy niej krę​-po​wać? Była prze​cież tyl​ko jego po​mo​cą do​mo​wą. Na​wet nie trak​to​wał jej jak ko​bie​ty. Z ja​kie​goś po​wo​-du na​gle zro​bi​ło jej się smut​no z tego po​wo​du. Był ob​da​rzo​ny na​praw​dę za​chwy​ca​ją​cą uro​dą. Zna​ła go,za​nim ją za​trud​nił. Wi​dy​wa​ła w te​le​wi​zji, jak stał na po​dium, trzy​ma​jąc pu​cha​ry zwy​cięz​cy, try​ska​jącszam​pa​nem na wi​wa​tu​ją​ce tłu​my. Nic dziw​ne​go, że bili się o nie​go re​kla​mo​daw​cy. Po​ja​wiał na gi​gan​-tycz​nych bil​bor​dach, re​kla​mu​jąc luk​su​so​we ze​gar​ki, ubra​nia czy auta. Ga​ze​ty roz​pi​sy​wa​ły się nie tyl​koo jego spor​to​wych trium​fach, ale rów​nież o nie​zli​czo​nych ro​man​sach. Rzad​ko wi​dy​wa​ło się go bez ja​-kiejś efek​tow​nej blon​dyn​ki uwie​szo​nej na ra​mie​niu. Któ​ryś dzien​ni​karz kie​dyś na​pi​sał, że ma znie​wa​la​ją​-cy, uwo​dzi​ciel​ski uśmiech, ale groź​ne czar​ne oczy – co tyl​ko do​da​wa​ło mu eg​zo​tycz​ne​go ma​gne​ty​zmu.Car​ly na​to​miast za​wsze wy​czu​wa​ła w nim pier​wia​stek cze​goś dzi​kie​go, pier​wot​ne​go. Przy​po​mi​nał jejcza​sa​mi nie​oswo​jo​ne​go dra​pież​ni​ka. Żad​na ko​bie​ta nie po​tra​fi​ła go usi​dlić. Do twa​rzy było mu w czar​-nych, nie​co zbyt dłu​gich wło​sach. Te​raz wpa​try​wał się w nią tak in​ten​syw​nie, że od​ru​cho​wo spu​ści​ła gło​-wę. Po chwi​li zer​k​nę​ła ką​tem oka na Mary Ho​ugh​ton. Od paru ty​go​dni przy​cho​dzi​ła do tej wil​li. Mia​łado​sko​na​łą syl​wet​kę, lśnią​ce wło​sy i pre​zen​to​wa​ła się zja​wi​sko​wo w śnież​no​bia​łym uni​for​mie. Na jejpięk​nej twa​rzy do​strze​gła jed​nak gry​mas. Jak​by ją coś bo​la​ło.– Wresz​cie się zja​wi​łaś. Gra​tu​lu​ję – rzu​cił z sar​ka​zmem. – Le​cia​łaś tu​taj z dru​gie​go koń​ca świa​ta? Wiesz,że nie lu​bię cze​kać – do​dał war​kli​wie.– By​łam za​ję​ta ro​bie​niem al​fa​jo​res – od​par​ła. – Żeby póź​niej zjadł pan je do kawy.– Ach, tak – burk​nął. – Tem​po, w ja​kim się po​ru​szasz, jest skan​da​licz​ne, ale nie moż​na za​prze​czyć, że je​-steś do​sko​na​łą ku​char​ką. Two​je al​fa​jo​res są tak smacz​ne jak te, któ​re ja​dłem w dzie​ciń​stwie.– Czy we​zwał mnie pan z ja​kie​goś kon​kret​ne​go po​wo​du? Je​śli nie przy​pil​nu​ję go​to​wa​nia, to wszyst​kopój​dzie na mar​ne.– Nie masz pra​wa da​wać mi wy​kła​dów o za​rzą​dza​niu cza​sem, sko​ro wła​śnie brak tej umie​jęt​no​ści jesttwo​ją naj​więk​szą wadą. – Spoj​rzał na Mary Ho​ugh​ton i po​wie​dział: – Car​ly cza​sa​mi za​po​mi​na, że pe​-wien sto​pień ule​gło​ści jest po​żą​da​ną ce​chą u go​spo​si. Bar​dzo do​brze wy​wią​zu​je się ze swo​ich obo​wiąz​-ków, więc mu​szę to​le​ro​wać jej mo​men​ty nie​sub​or​dy​na​cji. Mary, jak my​ślisz: czy ona by​ła​by w sta​nie po​-móc mi od​zy​skać naj​lep​szą for​mę, sko​ro ty chcesz ode mnie odejść?Car​ly prze​sta​ła się mar​twić o ar​gen​tyń​skie ciast​ka. O co w tym wszyst​kim cho​dzi​ło? Dla​cze​go fi​zjo​te​ra​-peut​ka wy​glą​da​ła na tak za​ła​ma​ną, jak​by wy​da​rzy​ło się coś strasz​ne​go. Wzię​ła głę​bo​ki wdech i po​sta​no​-wi​ła za​py​tać wprost. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl