Karen Robards Spacer po polnocy, Literatura romantyczna

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Karen Robards
Spacer po północy
Rozdział 1
ś
e
teŜ
umarli nie umieraj
ą
!
Eugene 0'Neil
Powiesiła się na haku do zawieszania donic z kwiatami. O-
zdobnym, wkręcanym w sufit, z gwarancją wytrzymałości do
pięćdziesięciu kilogramów obciąŜenia. Jeśliby przekraczała
pięćdziesiąt kilo Ŝywej wagi, ten pioruński hak Ŝadnym sposobem
by jej nie utrzymał i Ŝyłaby do dziś. Ale waŜyła tylko czterdzieści
dziewięć, przy wzroście metr sześćdziesiąt, bo miała bzika na
punkcie odchudzania się i przez całe dorosłe Ŝycie przestrzegała
niskokalorycznej diety. Bała się utyć, bała się przekroczyć granicę
pięćdziesięciu kilo, jak na ironię, właśnie tych pięćdziesięciu,
bardzo się bała i bardzo się pilnowała, Ŝeby nie... Jak na ironię, ale
takie jest Ŝycie!
śycie... Jako duch - była przecieŜ duchem! - mogła je kon-
templować z dystansu. Mogła się nad nim półsennie zastanawiać,
czując rodzaj mrowienia, a moŜe raczej drŜenia czy niepokoju na
myśl o ewentualnym powrocie. Mogła hipotetycznie rozwaŜać: czy
chciałaby znów być Ŝywa?
śywa... Jak to jest - być Ŝywym -.niemal juŜ nie pamiętała.
Kontemplowała Ŝycie z odległej perspektywy, z innego wymiaru,
jak gdyby zza zasłony. Postrzegała świat niczym nurek, który widzi
blask dnia poprzez grubą warstwę wody.
Tamten „podwodny" świat wydawał się jej w tej chwili
znacznie bardziej prawdziwy niŜ ten, powszechnie zwany „re-
alnym". CóŜ, nic dziwnego, była przecieŜ jego częścią. I było jej
dobrze w tym półsennym, półpłynnym, półprzytomnym stanie, w
jakim pozostawała od...
8
Spacer po północy
Spacer po północy
9
No właśnie, od jak dawna? Nie potrafiła tego określić, skoro
czas przestał dla niej znaczyć cokolwiek. Po prostu - odkąd umarła.
Odkąd którejś nocy stanęła na skraju biurka i wsunęła głowę w
pętlę nylonowej linki, przywiązanej z drugiej strony do tkwiącego
w suficie haka. Odkąd blat biurka usunął się spod jej stóp w
nylonowych pończochach, odkąd po gwałtownej, ale krótkiej walce
o oddech...
Pamięć tamtej przełomowej chwili była dla niej głównie
pamięcią intensywnych, przytłaczających emocji. PrzeraŜenie,
niedowierzanie, rozpacz... Te trzy uczucia określiły graniczny
moment jej przejścia z jednej strony na drugą, pogrąŜenia się w
inny wymiar.
Odrealniająca, zacierająca kontury i wspomnienia wodnista
zasłona pomiędzy bytem a niebytem zaczęła teraz niespodziewanie
rzednąć. Dystans do Ŝycia zmniejszył się, co oznaczało powrót w
jego pobliŜe - jeśli juŜ nie w samą jego materię. Do tego samego
pokoju, w którym umarła.
Jako duch - a była przecieŜ duchem! - mogła unosić się bez
Ŝadnych przeszkód wysoko pod sufitem, w pobliŜu tego samego
haka, na którym niegdyś zawisła, by wyzionąć ducha. Bo ów hak
nadal tam tkwił, bo mimo związanej z nim ponurej historii nikt
jakoś nie zatroszczył się o to, Ŝeby go wykręcić. Zapomniany,
sterczał nadal z sufitu, przypominając kształtem palec - wygięty,
zakrzywiony, jak w geście przywołania i zachęty.
Kiwnąć na kogoś palcem, przywołać kogoś do siebie... KtóŜ ją
przywołał, kto ją sprowadził w to miejsce? Jaki zew okazał się na
tyle silny, by przerwać jej półprzytomną, półsenną wędrówkę przez
wieczność i sprawić, Ŝe znalazła się tutaj?
Zaczęła sobie uprzytamniać to i owo w krótkich, przelotnych
przebłyskach świadomości. Zaczęła sobie przypominać jakieś
twarze. Świetlistą twarz jasnowłosego męŜczyzny o ujmujących
rysach. I drugą, równieŜ męską, ale smagłą, drapieŜną...
Dwie twarze. Przypomniała sobie dwie znajome twarze. I
równie znajome imię, własne imię, którego uŜywała w Ŝyciu -
Deedee.
Miała na imię Deedee, dopóki Ŝyła. Potem umarła i znalazła się
na tamtym świecie, a teraz znów powróciła na ten świat. Powróciła
i odzyskała świadomość, choć przecieŜ nie oŜyła, jak się zdaje...
Po co wróciła? Na pewno po coś, w jakimś celu, z jakiegoś
konkretnego powodu. Nauczyła się, jeszcze w Ŝyciu, w tamtym
Ŝyciu, Ŝe wszystko ma swój powód i cel. Przekonana, Ŝe powód i
cel powrotu zostanie jej w odpowiedniej chwili ujawniony, skłonna
była cierpliwie na tę chwilę czekać. Jako duch, bo przecieŜ była
duchem...
Spacer po północy
11
Rozdział 2
odwracała głowę w podobny sposób juŜ co najmniej dziesiąty raz,
nie Ŝeby się rozglądać, ale Ŝeby zaczerpnąć powietrza nieco mniej
przesyconego duszącymi oparami lizolu i dać chwilę wytchnienia
podraŜnionym, załzawionym oczom. MoŜe i trochę z tym lizolem
przesadziła, ale męski kibel był tak paskudnie zafajdany i
cuchnący...
Mrugnęła parokrotnie oczyma. Widziała całkiem wyraźnie, Ŝe
drzwi jak były, tak i są zamknięte, a w pomieszczeniu oprócz niej
nie ma nikogo. A za drzwiami? CóŜ, o tym, co znajdowało się za
drzwiami, po prostu wolała nie myśleć. Powiedziała sobie tylko
tyle: budynek jest stary, liczy ponad sto lat, no więc ma pełne
prawo skrzypieć. Oczywiście, zupełnie nieszkodliwie! Nie warto się
nad tym zastanawiać, trzeba kończyć robotę... Bracia Harmon,
właściciele sieci zakładów pogrzebowych, byli jej najlepszymi
zleceniodawcami, nie mogła sobie pozwolić na utratę dobrej opinii
w ich oczach z powodu jakichś idiotycznych strachów. Ani z
powodu tego, Ŝe dziewczyny, które najęła do pracy na sobotni
wieczór, nawaliły po raz drugi w tym miesiącu. Drugi i ostatni!
Zdecydowana natychmiast zrezygnować z ich usług, Summer
Ŝałowała tylko, Ŝe zlitowała się po pierwszym razie. Tak czy
inaczej, skoro zawiodły ją w ostatniej chwili, było juŜ za późno na
szukanie zastępstwa. Musiała wziąć się do roboty osobiście, w
pojedynkę. Prawdę mówiąc, nie po raz pierwszy coś takiego jej się
zdarzało. Gdy rozkręcała firmę „Daisy Fresh - usługi porządkowe",
była szefową, księgową, sekretarką i sprzątaczką w jednej osobie.
Dwa... Nawet nie to - cztery w jednym!
Reprezentacyjny dom przedpogrzebowy braci Harmon był
wystarczająco rozległy, by praca przewidziana dla dwu sprzątaczek
na cały wieczór przeciągnęła się, w sytuacji, gdy jest wykonywana
przez jedną osobę, głęboko w noc. Minęła druga... Summer,
uwaŜając się za profesjonalistkę w kaŜdym calu, starała się nie
zastanawiać nigdy nad tym, gdzie sprząta. Fachowo wykonywała
swoje obowiązki i tyle. Teraz jednak przytłaczające zmęczenie i
specyfika miejsca zrobiły swoje. Wyobraźnia Summer zaczęła
pracować nie mniej intensywnie niŜ jej ręce.
Ubikacje były najgorsze ze wszystkiego. Zwłaszcza męskie
ubikacje. Paskudne stwory, ci męŜczyźni. Czy nigdy, do licha, nie
trafiają tam, gdzie celują?
Summer McAfee skrzywiła się z obrzydzeniem. Próbowała nie
myśleć, jak to się stało, Ŝe klęczy na brudnej posadzce i zawzięcie
szoruje ją szczotką, jak do tego doszło, Ŝe musi się chwytać takiej
podłej roboty. Robota to robota, im szybciej się z nią upora, tym
wcześniej będzie mogła sobie pójść. Im prędzej, tym lepiej,
przecieŜ nie haruje dla przyjemności. I
can't get nooo
SATISFACTION...
„Święta prawda!" - pomyślała, podśpiewując
półgłosem znaną piosenkę Rolling Stonesów, światowy superhit od
lat trzydziestu. Fałszując półgłosem, naleŜałoby raczej powiedzieć.
No tak, fatalnie fałszowała, ale co z tego! Nie występowała
przecieŜ przed publicznością, w pobliŜu nie było nikogo, kto mógł
ją choćby przypadkiem usłyszeć. Ani Ŝywego ducha, tylko ona
sama. Czemu nie miałaby się trochę rozerwać śpiewaniem?
Uprzyjemnić sobie pracę...
Nie, uprzyjemnić sobie tego paskudnego zajęcia w Ŝaden sposób
się nie dało! Nawet z wyobraŜonym wizerunkiem legendarnego
Micka przed oczyma czuła się tak zdegustowana i zgnębiona, jak
spętany koń w stajni pełnej much.
Ican't get nooo...
Na frazę zaintonowaną ponownie przez Summer nałoŜyło się
nagle jakieś przeciągłe skrzypnięcie, dobiegające skądś zza
zamkniętych drzwi męskiej toalety. Urwała nie kończąc, zerknęła
przez ramię za siebie. W ciągu ostatniego kwadransa
12
Spacer po północy
Spacer po północy
13
Środek nocy, stary, ciemny, wiktoriański budynek i wokół
Ŝywego ducha! Tu, w męskiej toalecie, za zamkniętymi drzwiami,
tylko ona, ale tam, w innych pomieszczeniach - zwłoki! Trójka
nieboszczyków elegancko ułoŜonych w trumnach, juŜ gotowych do
jutrzejszych przedpołudniowych pogrzebów. No i w oddzielnej sali
czwarty truposz, nakryty prześcieradłem, dopiero oczekujący na
balsamowanie i makijaŜ.
Do licha, kiedy juŜ tak wyszło, Ŝe trzeba pracować w pojedynkę
w środku nocy w trupiarni, to lepiej wcale o tym nie myśleć, tylko
jak gdyby nigdy nic robić swoje! Summer opanowała drŜenie rąk i
skupiła się na swoim niewdzięcznym zajęciu. Odcinek podłogi
pomiędzy muszlą klozetową a ścianą był zawsze najgorszy.
Ican't get nogood reaction. And Vve tried, andI've tried, and I've
tried, and I've...
Skrzyp, skrzyp... Summer z wraŜenia omal nie ugryzła się w
język przy ostatnim, stłumionym juŜ
triedl
Co to, do licha, za
odgłosy? Znowu spojrzała niespokojnie na drzwi. Spojrzała
oczywiście odruchowo, przestraszyła się oczywiście mimo woli...
JuŜ w chwilę później, biorąc wszystko na zdrowy rozum, zaczęła
sama sobie robić w myślach wymówki. Co z tego, Ŝe jest noc, co z
tego, Ŝe w starym domu przedpogrzebowym stojącym pośrodku
sześćsetakrowego cmentarza tkwi sama, a nawet gorzej, w
towarzystwie czwórki nieboszczyków? PrzecieŜ Ŝaden nieboszczyk
krzywdy jej nie zrobi, a w duchy, do licha, nie wierzy!
Chcąc dodać sobie otuchy, powiedziała na głos sama do siebie:
- Spoko, Summer, nic ci nie grozi, poza tobą w tym pioruń-skim
miejscu nie ma Ŝywego ducha!
„Tfu, nie ma po prostu nikogo, oto właściwe słowo" - dodała
juŜ znowu w myślach i skrzywiła się smętnie, dochodząc do
wniosku, Ŝe wcale nie czuje się lepiej ani pewniej. Lepiej czułaby
się zapewne, gdyby jednak ktoś - byle nie „Ŝywy duch" -z nią tu
był!
Uporawszy się z trzecią i ostatnią kabiną, Summer w wes-
tchnieniem ulgi dźwignęła się z klęczek i cisnęła szczotkę do
szorowania do stojącego nie opodal plastykowego wiadra. Jej
narzędzie pracy wylądowało tam z głośnym łupnięciem, prze-
raźliwie głośnym w panującej wokół ciszy. Summer aŜ drgnęła pod
wpływem nagłego hałasu. ChociaŜ cisza... Tak, ta cisza była chyba
gorsza od łoskotu tysięcy szczotek i wiader, cisza i ciemność...
Summer miała nieodparte wraŜenie, Ŝe w ciemności i ciszy
przedpogrzebowego przybytku jest obserwowana przez tysiąc
niewidzialnych oczu i podsłuchiwana przez tysiąc niewidzialnych
uszu.
A niech tam!
Ican'tget nooo... -
wychrypiała podraŜnionym
przez lizol gardłem dla dodania sobie odwagi. Nie poskutkowało.
Czuła się wciąŜ tak samo niepewnie, dała więc spokój z Rolling
Stonesami. Pomyślała, Ŝe moŜe ich muzyka jest zbyt mało
świątobliwa jak na dom naznaczony majestatem śmierci i Ŝe to
właśnie ona draŜni duchy...
DraŜni duchy? No nie, przecieŜ to absurd, jakie znów duchy? Czy
dorosła trzydziestosześcioletnia kobieta po nielichych Ŝyciowych
przejściach - śmierć ojca, klapa w karierze, krach w małŜeństwie -
moŜe się jeszcze bać duchów niczym jakaś siu-siumajtka? No,
moŜe czy nie? A jeśli...
//
there's something strange in your neighborhood...
- przy-
pomniała sobie filmową piosenkę z „Pogromców duchów" i u-
śmiechnęła się cierpko. MoŜe raczej to powinna sobie zaśpiewać
dla odwagi? A moŜe nie? W końcu umowa z firmą braci Harmon
stanowiła między innymi, Ŝe pracownicy zatrudnieni przy usługach
porządkowych zachowają podczas wypełniania obowiązków
słuŜbowych powagę naleŜną specyficznemu miejscu, jakim jest
zakład pogrzebowy. Nawet walkmanów nie wolno im było zabierać
ze sobą do roboty, nie mówiąc o radiach czy magnetofonach, a tym
bardziej o wyśpiewywaniu. Jeśli Summer, jako bądź co bądź
szefowa firmy „Daisy Fresh", złamała tę Ŝelazną zasadę, to chyba
tylko dlatego, Ŝe padała na nos i potrzebowała jakiegoś bodźca, by
doprowadzić pracę do pomyślnego końca.
„Szefowa firmy, jak to pięknie brzmi!" - pomyślała, przywo-
łując na twarz autoironiczny uśmieszek. W firmowym fartuchu
14
Spacer po północy
Spacer po północy
15
sprzątaczki, spocona jak mysz, z fryzurą w koszmarnym nieładzie i
z Ŝółtym plastykowym wiadrem w ręku... Gdyby jeszcze teraz
zaczęła z nim uciekać przed wyimaginowanymi duchami przez
obszerny dom pogrzebowy braci Harmon i rozległy cmentarz,
wrzeszcząc: „Pomocy!" - niechybnie straciłaby resztki sze-fowskiej
godności.
Nigdy! Szacunek dla siebie samej nakazał Summer natychmiast
opanować lęk. Obawa przed ośmieszeniem się we własnych oczach
poskutkowała lepiej niŜ zawadiackie wyśpiewywanie piosenek.
Nareszcie się uspokoiła. Wyprostowała się godnie, jak przystało na
właścicielkę firmy. Zdjęła gumowe rękawiczki i w ślad za szczotką
cisnęła je do wiadra... Była postawną, dobrze zbudowaną szatynką.
Miała piwne oczy i metr siedemdziesiąt trzy wzrostu. I kiedyś
miała jeszcze wypielęgnowane dłonie, i paznokcie zawsze
starannie polakierowane, ale to było dawno temu, nie warto nawet
wspominać i absolutnie nie warto Ŝałować, bo co znaczą
czyściutkie rączki, jeśli Ŝycie ma się ogólnie zapaprane? W tej
chwili z manikiurem było znacznie gorzej, ale z Ŝyciem
przynajmniej - bez porównania lepiej!
Summer rozmasowała sobie krzyŜ i przeciągnęła się. Owszem,
zarwała noc i urobiła swoje nieszczęsne ręce po łokcie, ale
wywiązała się bez zarzutu ze zobowiązań wobec braci Harmon.
Firma „Daisy Fresh - usługi porządkowe" dzięki jej samozaparciu
znów solidnie wypełniła zlecenie. Jak zawsze solidnie, bez
względu na okoliczności. Właśnie solidność była tym, co
pozwalało „Daisy Fresh" od sześciu lat utrzymywać się w biznesie,
kiedy podobne małe firmy usługowe najczęściej zaprzestawały
działalności juŜ po paru miesiącach.
Summer wzięła swoje wiadro z przyborami i środkami czysz-
czącymi, i podeszła do drzwi. Z ręką na klamce obrzuciła jeszcze
wysprzątaną toaletę ostatnim, taksującym spojrzeniem. Wszystko
było jak trzeba. Kafelki na ścianach i posadzce lśniły, armatura
błyszczała, lustro połyskiwało krystaliczną czystością.
Aseptyczność sedesów poświadczała papierowa taśma z nadrukiem
ZDEZYNFEKOWANO, opasująca klapy. Na pó-
łeczce nad umywalką w niewielkim szklanym wazoniku znajdo-
wał się, jak zawsze, znak firmy „Daisy Fresh"* - autentyczna
świeŜa stokrotka. Zapach lizolu draŜnił wprawdzie nozdrza, ale do
rana powinien ulotnić się na tyle, by pracownicy i klienci zakładu
pogrzebowego braci Harmon mogli się przekonać, Ŝe „Daisy
Fresh" naprawdę sprząta solidnie i fachowo.
Z uśmiechem satysfakcji na ustach Summer otworzyła drzwi i
wyszła. Wcisnęła umieszczony na zewnątrz przełącznik, gasząc
światło w toalecie. Długi, wąski, wyłoŜony grubym, tłumiącym
całkowicie odgłos kroków chodnikiem korytarz, w jakim się
znalazła, przebiegał wzdłuŜ budynku na jego tyłach, prostopadle do
szerokiego, reprezentacyjnego frontowego hallu. Z hallu wchodziło
się do pomieszczeń, w których wystawiane były trumny i gdzie
Ŝałobnicy Ŝegnali się uroczyście ze swoimi zmarłymi. Z korytarza -
na lewo do toalet, a na prawo do pracowni balsamowania zwłok.
Drzwi na wprost prowadziły na zewnątrz budynku, prosto na
parking. Były na głucho zamknięte, rzut oka wystarczył Summer,
by się co do tego upewnić.
W korytarzu paliło się przyćmione światło, natomiast reszta
budynku tonęła w nieprzeniknionym mroku. Bracia Harmon
rygorystycznie oszczędzali na energii elektrycznej. Mikę Chaney,
ich administrator, kaŜdorazowo przypominał sprzątającym z firmy
„Daisy Fresh", by w czasie pracy nie włączać więcej Ŝarówek, niŜ
jest to niezbędnie potrzebne. Summer wymagała od swoich ludzi
skrupulatnego przestrzegania dyrektyw zleceniodawców.
Wymagała teŜ od nich przestrzegania własnej dyrektywy,
nakazującej zrobienie po zakończeniu pracy kontrolnego obchodu
pomieszczeń. Tak na wszelki wypadek, by nie zdarzyła się gafa w
rodzaju pozostawienia ścierki do kurzu na którymś z katafalków.
Jako osoba solidna i konsekwentna, sama równieŜ postanowiła
zrobić obchód budynku, choć z uwagi na zmęczenie i późną porę
czuła wielką pokusę, Ŝeby go sobie darować. Dom
przedpogrzebowy braci Harmon wypełniała ciemność i cisza.
*
daisy
(ang.) - stokrotka;
fresh
(ang.) - świeŜy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl