Kirst Hans Hellmut - Skandal w miasteczku, Kirst Hans Hellmut(5)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hans Hellmut Kirst
Skandal w
miasteczku
Mężczyzna mrużył oczy w jaskrawym blasku słońca. Nazywał
się Mutsch. Przewieszony przez ramię ciężki płaszcz dotykał
żwirowanej drogi. Obok siebie postawił walizkę.
Pociąg, który go przywiózł do Wahlheimu nad Panzą,
zagwizdał przeraźliwie, ale jeszcze nie odjeżdżał. Wydawało się,
że cierpliwie czeka na mężczyznę nazwiskiem Mutsch, który jak
gdyby się zastanawiał, czy ma przejść przez barierę dworca, czy
w ogóle nie zatrzymywać się w tym mieście.
Mutsch z wysiłkiem wpatrywał się w słońce. Mrużył mocno
oczy; powietrze migotało. Ziemia, na której stał, zdawała się
gotować. Czuł, że nadchodzi burza. To go ucieszyło. Podniósł
walizkę, ujął mocniej płaszcz i ruszył.
Kontroler przy barierce spojrzał na niego uważnie. Rozchylił
szeroko kołnierz, było mu gorąco. Potem posłał syna, który
wałęsał się po peronie, do naczelnika stacji. — Powiedz mu, żeby
wyjrzał przez okno, bo warto.
Chłopak popatrzył na Mutscha, ale nie zauważył nic ciekawego
w mężczyźnie, który zbliżał się do bariery. Chłopak wszedł do
budynku stacji i stanął przy oknie. Uznał, że zawiadamianie
naczelnika to strata czasu; nie chciał, aby cokolwiek uszło jego
uwagi, bo życie w Wahlheimie nad Panzą nie obfitowało w
sensacje.
Kontroler zdobył się na przyjazny uśmiech; w jego oczach
malowała się ciekawość, w głosie brzmiała życzliwość. —
Czyżby to Mutsch? — zapytał.
— Od kiedy to jesteśmy na ty? — zabrzmiała odpowiedź.
Kolejarz rzucił uważne spojrzenie na okno budynku stacyjnego,
a ponieważ nie widział tam naczelnika, uznał, że zachowywanie
służbowej godności nie jest konieczne. — Już pan odsiedział
wyrok? — zapytał. — Dostał pan przecież cztery lata.
— Można być zwolnionym wcześniej albo zwiać — od
parł Mutsch.
Kontroler pobieżnie sprawdził bilet, który mu podał; był to bilet
trzeciej klasy z Buchenberga do Wahlheimu. W Bu-chenbergu
mieściło się więzienie okręgowe. A przed trzema laty „Goniec
Wahlheimski" podał na pierwszej stronie: „Bandyta Mutsch
odstawiony do Buchenbergu".
— W jakim charakterze jest pan właściwie zatrudniony
na kolei? — zapytał Mutsch spokojnie. — Jako kontroler
biletów, sędzia śledczy czy zapora komunikacyjna?
Kolejarz odsunął barierkę. Rozsądek nakazywał mu spokój; był
bowiem mocno przekonany, że po wszystkim, co wówczas zaszło,
ten Mutsch zdolny byłby zdemolować pół Wahlheimu!
Mutsch minął go, nie patrząc więcej w jego stronę. Przeszedł
przez halę dworcową, wyszedł na plac przed dworcem i tam się
zatrzymał. Znów ogarnęło go gorące pragnienie, aby po prostu
zawrócić. Ale nie zawrócił. Poszedł do miasta.
W
ciągu ostatnich trzech lat miasto prawie się nie
zmieniło. Drzemało jakby osłabione w popołudniowym
słońcu. Domy były tu niewielkie, na zewnątrz
sprawiały wrażenie czystych. Wahlheim leżało na uboczu
wielkich arterii komunikacyjnych i na szczęście nie budziło
zainteresowania żadnego rządu. Było to miasto, na którego widok
tętniąca teraźniejszość zaczynała okropnie ziewać. Nawet wojna
wymigała się od Wahlheimu. Było to miasto, w którym nic się nie
działo. Nie było tu nawet koszar. Ani więzienia. Ulice
 wymagały tak samo naprawy jak przed trzema laty; wydawało się,
jak gdyby przez ten czas prawie ich nie używano. Tylko na
kościele lśnił nowy złoty kogut; spoglądał dumnie z góry na mały
Wahlheim. A dalej, na horyzoncie, po drugiej stronie Panzy,
wielki komin fabryki sukna wyrzucał w niebo smrodliwy dym.
Mutsch szedł niedbałym krokiem ulicą Dworcową, minął plac
Jahna i podążał do ulicy Głównej, która prowadziła prosto do
rynku. Spotkał po drodze niewielu ludzi, w tym kilku, którzy
udali, że go nie znają. Kilkakrotnie odsuwano zasłony, a raz
nawet zawołano do domu bawiące się na dworze dzieci.
Rynek drzemał w słońcu. W miejscu, gdzie stał pomnik ku czci
poległych żołnierzy, znajdowała się teraz cementowa płyta —
miała zaledwie sześć lat. Wyzwoliciele usunęli orła, a cokół
polecili wyszlifować, co oczywiście mocno rozgniewało lokalne
siły narodowe, zwłaszcza że orła, który z uwagą spoglądał na
zachód, wystarczyłoby tylko lekko obrócić i patrzyłby na wschód.
Młody człowiek, który kręcił się najwyraźniej bez celu w
pobliżu ratusza, podszedł do Mutscha. Szedł trochę sztywnym
krokiem, jak ktoś, kto ma za sobą długą jazdę motocyklem. —
Jestem Flammer — rzekł i dotknął czoła, gdzie na ogół
odgnieciony jest ślad furażerki. — Czy pan nazywa się Mutsch?
Mutsch spojrzał na niego ze zdziwieniem. — Czy my się
znamy?

Właśnie się poznaliśmy — rzekł Flammer. — Pracuję tu w
„Gońcu Wahlheimskim", jedynym dzienniku w tym mieście.
Jestem tu dopiero od roku. Zawarłem układ z tym bykiem
kontrolerem na dworcu; on zawsze melduje mi, kiedy przybywają
ciekawi ludzie, a ja za to wymieniam jego nazwisko, ilekroć jest
coś nowego do powiedzenia na temat tutejszej kolei. Chce zostać
naczelnikem stacji i ja go w tym popieram.

A czego pan chce ode mnie?

Słyszałem, że wraca pan z więzienia? — Młody człowiek
powiedział to tak spokojnie, jak gdyby pytał o stan barometru. —
To mnie interesuje, może uda się coś dać do
7
gazety. Zawsze potrzebuję świeżych wiadomości. A teraz mamy
martwy sezon.
Mutsch spojrzał ostro na Flammera, ale ten uśmiechał się
niewinnie. — Po co to panu? — zapytał Mutsch — ledwie
zdążyłem wrócić, a już mnie nagabują.

Jeśli pan nie chce ze mną rozmawiać, to zwrócę się do
innych o informacje. Tylko że ci powiedzą mi na pewno więcej,
niż było naprawdę. A wolałbym trzymać się źródła.

Człowieku — rzekł Mutsch — chcę mieć spokój. Mam za
sobą trzy lata więzienia. A więc przeszłość, o której wolałbym
zapomnieć.

Właśnie tutaj, w Wahlheimie?

Tutaj mi tę przeszłość doczepiono — tu pragnę się jej
pozbyć. Siedziałem za wymuszenie zeznań świadków, za szantaż
podczas zeznań i za pobicie.
Flammer spojrzał na niego rozpromieniony: — Panie — rzekł
— ależ to arcyciekawe. Ilu pobić dopuścił się pan w Wahlheimie?

Na razie jednego — rzekł Mutsch z namysłem — jednego,
ale podobno bardzo cennego.

I po co pan tu wrócił?

Niech pan zgadnie — rzekł Mutsch, mrugając do niego.
Flammer był zachwycony. — A może chce pan jeszcze raz...?
— Kto wie — rzekł Mutsch zamyślony, po czym zostawił
zdumionego młodzieńca i ruszył dalej.
C
zarno-Biały Byk" był to największy i najelegantszy zajazd
w miasteczku. Miał sześć pokoi, w każdym bieżącą wodę;
podczas rozpraw sądowych, targów bydła lub różnych
uroczystości, wszystkie były zawsze zajęte. Ściany
restauracji wyłożono boazerią, wisiały na nich poroża.
Zajazd był jedynym obok kościoła miejscem w Wahlheimie,
gdzie obywatele, niezależnie od wieku, zasobności
8
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl