Kirst Hans Hellmut - Bohater w wieży, Kirst Hans Hellmut(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hans Helmut Kirst
Bohater w wieży
Katastrofa nastąpiła późnym latem tysiąc dzie-
więćset czterdziestego, po spektakularnej zwycięs-
kiej kampanii Wielkich Niemiec we Francji. Bateria
ciężkiej artylerii przeciwlotniczej zajęta wówczas
pozycję na skraju miasta D., położonego około
osiemdziesięciu kilometrów na południowy zachód
od Paryża. W krótkim czasie poniosło tam śmierć
kilku ludzi

podobno w „całkiem normalnych
okolicznościach
".
Działo się to w okresie, kiedy wojna zaczynała
się stabilizować jako powszechnie uznawana „naro-
dowa konieczność"', kiedy nawet morderstwo uważa-
no za „całkowicie normalne", choć w języku potocz-
nym owych czasów używano łagodniejszych okre-
śleń. Jednakże to, co się wtedy stało, jeszcze dziś nie-
jednokrotnie przyjmuje się co najmniej za coś oczy-
wistego, ba, nawet za „prawnie i moralnie bez za-
rzutu".
Ale znaleźli się wówczas ludzie, którzy tego ro-
dzaju „stosunki wojenne" odczuwali jako mocne wy-
zwanie. Bardzo szybko uświadomili sobie, że

zgodnie z prawami wojny

nie mają innego wybo-
ru, niż tylko odważyć się na próbę zamordowania
morderców. Przynajmniej jednego z nich.
I tak też się stało. I stąd właśnie wyniknęła „spra-
wa D". Niniejsza książka próbuje ją odtworzyć.
1
Śmierć przed południem — na pozór zwykły
przypadek
— Ten jest już załatwiony! — stwierdził star-
szy ogniomistrz Krüger ze znajomością rzeczy. — Jak nic
skręcił sobie kark.
Okiem znawcy zmierzył zwłoki żołnierza, które skur-
czone leżały u jego nóg w lśniących oficerkach. Widział
już pod nogami niejednego trupa — podczas zwycięskich
kampanii wojennych w Polsce i we Francji, a także gdzie
indziej. Taki widok był dla niego chlebem powszednim.
— Akurat ten Schulz! — powiedział starszy ognio-
mistrz bez szczególnego wyrzutu, raczej z serdeczną wyrozu-
miałością; jego demonstrowanie napadów ludzkich uczuć
znane było wtajemniczonym. — Zawsze przysparzał tylko
samych kłopotów, aż do końca!
Ta wzmianka o kłopotach zdawała się pobudzić go
niezwłocznie do dalszego działania. Wyprostował zwalisty
tułów, jego nalana twarz obróciła się dokoła z wyćwiczoną
uprzejmością. Zobaczył trzech swoich żołnierzy, jak stoją
w przyczajonym oddaniu, gotowi do przyjęcia rozkazu; a
więc dokładnie tak, jak się należało w jego jednostce i w
jego obecności. — Chłopaki — powiedział — co tak głu-
pio wytrzeszczacie oczy! Czy jeszcze nie pojęliście, że kro-
wa nie tylko daje mleko, ale i gubi placki?
7
Jeden z żołnierzy roześmiał się ochoczo, była to bo-
wiem któraś z żartobliwych uwag jego zwierzchnika. Ten
Krüger był cholernie dowcipnym człowiekiem w każdej
sytuacji! Również dwaj pozostali żołnierze starali się przy-
brać wesoły wyraz twarzy, ale wyszedł im tylko zmęczony
uśmiech — to jednak wystarczyło. Krüger uznał, że dłużej
nie potrzebuje się nimi zajmować.
Potem krótkim, badawczym spojrzeniem obrzucił
czwartego żołnierza, który stał z tyłu. Był to nie znany mu
gefrajter. Starszy ogniomistrz stwierdził: osobnik o mlecz-
nej cerze, gnuśnych oczach i zaciśniętych ustach. Typ sa-
fanduły-introwertyka; dla Krügera żaden problem.

Hej, wy tam — powiedział starszy ogniomistrz
energicznie — jeśli jakiś baran skręci sobie kark, nie za-
mierzam z tego powodu oglądać wybałuszonych cielęcych
oczu! Jesteśmy tu w końcu na wojnie, chyba to wreszcie
do was dotarło? A może nie? Czy jest wśród was taki, któ-
rego martwy kretyn potrafi wyprowadzić z równowagi?

On spadł z najwyższego okna wieży — oświadczył
gorliwie jeden ze świadków. — Szybował w powietrzu jak
nietoperz, widziałem to. Potem klapnął na ziemię...

W sam środek betonowego dziedzińca, tak? —
Ogniomistrz najwidoczniej nie dał się zaskoczyć. — Ale
nawet gdyby upadł na żwir, z pewnością też by skręcił
kark przy takiej wysokości!
Krüger patrzył teraz, jakby zamyślony, na wieżę stare-
go zamku, ponad spękanymi murami, wzdłuż szczerb
przypominających ślady strzałów — patrzył na szarooło-
wiany zwietrzały kamień z ciemnymi rysami, wypłukany
przez deszcze, przeżarty przez mrozy. Wyżej: gęsty rząd
okien, tuż pod płaskim dachem — jedno z nich szeroko
otwarte.
Krüger uśmiechnął się. Wydawało mu się bowiem, że
w cieniu, w środku wieży, mignęła twarz — mianowicie
8
twarz szefa baterii, kapitana Heina. Twarz napięta, pocią-
gła, ostro zarysowana i blada, która zaraz potem się co-
fnęła i zdawała się świecić, niczym latarnia, słabym blas-
kiem. Krüger skinął głową.
Następnie oświadczył, jakby na zakończenie, robiąc
przy tym ruch ręką w kierunku trupa: — Ten Schulz, ten
nędzny głupiec, został wyznaczony do mycia okien w wie-
ży. I to ja go wyznaczyłem! Przypuszczalnie stracił równo-
wagę. A zatem chodzi tu o nieszczęśliwy wypadek. Zrozu-
miano?
Sprawiali wrażenie, że rozumieją — ci trzej żołnierze,
którzy stali dokoła niego w oczekiwaniu. Pośrodku sta-
rego zapuszczonego parku, u podnóża wieży należącej
do zamku, budowli, która groziła zawaleniem. Spędzali
tu dni po wielkim, głośnym zwycięstwie nad Francją.
Piękne dni, wypełnione jedzeniem i piciem — pragnęli,
aby upływały one możliwie bez zakłóceń. Tylko głupcy
ginęli.

Pytałem was, zasrane ślamazary, czyście zrozumie-
li?

Tak jest, panie sierżancie! — zapewnili żołnierze
pospiesznie. — Zrozumieliśmy! W zupełności!
Krüger skinął głową i spojrzał na czwartego, nie zna-
nego mu gefrajtra. Również ten zdawał się być zgodny, co
starszy ogniomistrz uznał za oczywiste, albowiem coś in-
nego było na jego podwórku nie do pomyślenia.

A więc był to wypadek. -— Krüger stanął na roz-
kraczonych nogach i podparł się pod boki. — Zaświadczy-
cie to, wszyscy czterej bez wyjątku! A teraz do roboty, pa-
sibrzuchy! Nie wykręcać mi się zmęczeniem ani leni-
stwem. U mnie to nie przejdzie! Zabierać kolegę do szopy
na narzędzia.

A jeśli to nie był wypadek, co wtedy? — zapytał
czwarty żołnierz, ów gefrajter, niezwykle uprzejmym gło-
9
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl