Odnośniki
- Index
- Kaktusy z zielonej ulicy - Wiktor Zawada (14997), KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), WIKTOR ZAWADA-KAKTUSY Z ZIELONEJ ULICY
- Kava Alex - Zabójczy wirus, Książki, Alex Kava
- Kava Alex - 02 - W ułamku sekundy, Książki, Alex Kava
- Kava Alex - 01 - Dotyk zła, Książki, Alex Kava
- Kat Martin - Cygański Lord, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
- Kat Martin - Nocny Jeździec, Książki - Literatura piękna, Kat Martin
- Kapp Colin - Formy Chaosu 01 - Formy Chaosu, Książki Fantasy i SF
- King To, ►Dla moli książkowych, king
- Keyes Gregory - Gwiezdne Wojny 103 - NOWA ERA JEDI - Ostrze Zwycięstwa - Podbój, Książki, Star Wars, New Jedi Order
- King Jaunting, ►Dla moli książkowych, king
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- rafalsal.opx.pl
Katarzyna Berenika Miszczuk - Szeptucha, Książki ( ebook )
[ Pobierz całość w formacie PDF ]//-->Katarzyna Berenika MiszczukSZEPTUCHACopyright © by Katarzyna Berenika Miszczuk, MMXVIDedykuję tę książkę mojej drogiej świętokrzyskiej Rodzinie.Drogi Czytelniku,czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co by było, gdyby Mieszko I nie przyjął chrztu? Czynadal wierzylibyśmy w pogańskich bogów? Jak dzisiaj wyglądałoby nasze państwo?Zapraszam Cię na magiczną podróż do innej rzeczywistości…Katarzyna Berenika MiszczukProlog– Panie, urodziła się.Służka pochyliła nisko głowę. Dobrze wiedziała, że patrzenie na władcę jest surowozakazane. Nie chciała, by ją ukarał.Mężczyzna siedzący na czarnym tronie uśmiechnął się ponuro, słysząc tę nowinę. Czekał nato już bardzo długo. Za długo. Czasami zastanawiał się, czy ta chwila w ogóle nastąpi.Za jego plecami kosmiczne drzewo szumiało cicho, wyciągając gałęzie ku nieskończoności.Władca uparcie milczał. Służka odważyła się posłać w jego stronę jedno krótkie spojrzenie,by sprawdzić, czy usłyszał, co powiedziała.Jego niedbała poza wyrażała znudzenie. Na wąskich, sinych wargach błąkał się uśmiech.Był zadowolony.Czarne, półdługie włosy opadały mu na zmarszczone czoło i rzucały cień na rzymski nos.W jej władcy było coś, co przypominało drapieżnego ptaka gotowego do ataku. Nie wiedziała,czy sprawiał to ostry zarys nosa, czy zimne czarne oczy bezwzględnego mordercy, którym był.Bała się go.– Dobrze. – Jego głos brzmiał jak zgrzyt żelaza po szkle. – Teraz musimy tylko poczekać.Już niedługo spełni nasze żądania. A wtedy świat będzie nasz…***Las szumiał cicho, choć delikatny wiatr zdawał się w ogóle nie poruszać gałęziami.W samym jego sercu, ponad zielonymi koronami jodeł, sosen i buków, dominowała rozłożystazieleń sędziwego dębu. Dąb miał ponad sześćset lat i był najstarszym drzewem w całym kraju.Jego cztery główne konary dokładnie wskazywały kierunki świata: północ, południe, wschódi zachód.Wśród listowia rozległo się ciche gruchanie białego gołębia. Drobny ptak przysiadł nanajniższej gałęzi. Przestąpił niecierpliwie z nóżki na nóżkę, wbijając czarne pazurki w korę.Otrzepał piórka zniecierpliwiony.Mężczyzna kucający pod drzewem podniósł wzrok i bez lęku spojrzał na gołębia.– Doniesiono mi, że dzisiaj się narodziła. – Jego głos był suchy.Gołąb zatrzepotał skrzydłami, a następnie wzniósł się w powietrze i odleciał w stronęsłońca.Mężczyzna wstał z klęczek. Za jego plecami olbrzymi niedźwiedź brunatny ziewnąłrozdzierająco.– Już idę, spokojnie – powiedział do niego. – Tylko się napiję.Pochylił się nad źródełkiem, które wybijało spod skały obok dębu. Nabrał w spracowanedłonie trochę krystalicznie czystej wody i zaspokoił pragnienie.***Starzec pociągnął duży łyk z butelki i beknął głośno. Mszczuj nie był dobrym kapłanem,a tym bardziej wróżem. Każdy mieszkaniec Bielin, niedużej wsi założonej jeszcze w XVwieku, a kto wie, czy nie wcześniej, zdawał sobie z tego sprawę.Wiedział o tym również sam Mszczuj. Nie potrafił nawet policzyć, ile razy wmawiałludziom, że zobaczył coś w ogniu albo we wnętrznościach rytualnie zabitego koguta, choćw rzeczywistości niczego tam nie było.Westchnął głośno i pociągnął kolejny łyk czwórniaka własnego wyrobu. Bliżej mu było doźle przefiltrowanego bimbru zmieszanego z odrobiną miodu dla smaku niż do prawdziwegomiodu pitnego, ale nie robiło mu to większej różnicy.Czasem gryzło go sumienie, że nie stara się wystarczająco mocno, a przecież mógłbyobdarzać lokalną ludność większym wsparciem duchowym.Na szczęście takie myśli dopadały go bardzo rzadko, zwykle gdy był trzeźwy. Z tego teżpowodu nieczęsto bywał w tym stanie.Zerknął na małe palenisko zbudowane pośrodku chaty na gołym klepisku. Mruknął podnosem, przeklinając warunki, w jakich musi pracować, i poprawił rożen, na którym piekły siętrzy kiełbaski. Od niechcenia splunął w ogień.Nagle płomienie podniosły się pod sam sufit drewnianej chałupy. Mszczuj zerwał się narówne nogi. Już dawno czegoś takiego nie widział.– Przepowiednia – wyszeptał.Języki ognia zawirowały gwałtownie i zaczęły układać się w niepokojące obrazy.Mężczyzna zobaczył niewyraźną postać małego dziecka, które dorasta, zmieniając sięw kobietę. Dookoła kobiety wyrósł płomienny las. Płomienna sylwetka schyliła się i cośpodniosła. Obraz zmienił się, ukazując Mszczujowi kwiat. Kwiat, którego nigdy wcześniej niewidział.Następnie płomienie znikły tak samo niespodziewanie, jak się pojawiły. Wróż znowu miałprzed sobą małe palenisko, nad którym wisiał ruszt z trzema kiełbaskami. Z tą różnicą, żespalonymi na węgiel.– Muszę jej szybko o tym powiedzieć! – wykrzyknął do samego siebie i wybiegł z chaty.Mimo szczerych chęci nie udało mu się szybko do niej dobiec. Płócienne portki co kilkakroków zsuwały mu się z tyłka, a wiatr wpychał mu do oczu skołtunione, zbyt długie włosy.Tuż pod jej domem zatrzymał się zasapany i oparł ciężko o przechylony drewniany płot.Z tych emocji zupełnie zapomniał, że mieszkała daleko za wsią. Uznał, że to bardzoniepraktyczne.– Cholerne Góry Świętokrzyskie – jęknął, szarpiąc za bramę prowadzącą do jej chaty.Załomotał w drzwi.Otworzyła mu zirytowana starsza kobieta, ściskając śmierdzący spalenizną garnek.Spojrzała z niesmakiem na butelkę w jego dłoni, którą odruchowo zabrał ze sobą.– Czego? – warknęła.– Czy dostałaś…? – zaczął, ale kobieta przerwała mu, unosząc ręce z zakopconymgarnkiem.– Dostałam wiadomość – warknęła. – A to był mój obiad. Musimy dać mu do zrozumienia,że powinien być odrobinę subtelniejszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]