Kaktusy z zielonej ulicy - Wiktor Zawada (14997), KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), WIKTOR ZAWADA-KAKTUSY Z ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KAKTUSYZ ZIELONEJULICYWiktor ZawadaKaktusyĄPOWIEŚĆ DLA MŁODZIEŻYOkładka ł karta tytułowa MARIAN OLESZCZUKIlustracje LUDWIK PACZYŃSKIRedaktor ALICJA ZAGORSKA-CZARNECKAWYDAWNICTWO LUBELSKIE • LUBLIN 1970Wydanie II. Nakład 30 000 + 260 egz. Ark. wyd. 14. Ark. druk. 19,75. Papier druk. sat. kl. IV, 70 g, 82 X 104 cm. Oddano do składania 9 IV 1969, druk ukończono w lutym 1970 r. Cena zł 21.—Druk: Rzeszowskie Zakłady Graficzne, Rzeszów, ul, Marchlewskiego 19. Zam. 2149 G-2-337PODCHORĄŻY NIE ZDRADZIŁ}Nstawaj! Natychmiast wstawaj!Bysiek Stawski tarmosił śpiącego, ściągał z niego koc i pokrzykiwał coraz donośniej:— Zdradził! Zdradził nas podchorąży!Te słowa dotarły wreszcie do świadomości Dzidka Centa i podziałały lepiej od kubła zimnej wody, bo chłopiec zerwał się natychmiast z posłania i trąc zaspane oczy, zawołał:— Gdzie się pali? Znowu obórka Sępińskiego?— Nie pali się, ciamajdo. Obudź się wreszcie! Podchorąży Czupryna nie dotrzymał słowa! Znikł, przepadł razem z koniem i całym ułańskim rynsztunkiem!— Niemożliwe?! — Na twarzy Dzidka odbiło się bezmierne zdumienie.— To przetrzyj oczka, ofermo! Idź, zobacz na własne oczy: w stajni pustki, a pani Czuprynowa łzy ociera fartuchem i pochlipuje za synem.. Mnie przegoniła z mieszkania.— Ale przecież podchorąży umówił się z nami, że rano pojeździmy na Wichrze. Że pomusztruje nas karabinkiem.— Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Mieliśmy też ścinać szablą słomiane chochoły, oglądać woltyżer-kę i gryźć wojskowe suchary! A teraz pocałuj psa w ogon! Zdradził! Zdradził ten twój podchorąży! — wyrecytował Bysiek jednym tchem.— Dlaczego zaraz mój? Taki sam mój, jak i twój.— A kto się pierwszy pchał na siodło, kto podstawiał gębę do całowania? Nawet Milka, choć dziewczyna, nie mazała się przy powitaniu.— Przecież wiesz, Bysiek, jak lubię pana Mietka. To on uratował mnie, kiedy tonąłem na bełku w Ła-buńce. Dawał pojeździć na Szpaku, zanim sprzedali konia do wojska. A pamiętasz, jak grał na beku? Nawet Szeląg z Zaułka nie mógł wtedy strzelić nam bramki! A kiedy pan Mietek poszedł na wojnę, wszyscy płakali, jakby już nie miał wrócić.— Nie roztkliwiaj się, babo! Zrozum, że twój ukochany pan Mietek zrobił nas na szaro i wyniósł się bez słowa pożegnania.— Nieprawda! Skąd wiesz, że nie musiał? Pamiętasz chyba, jak mówił, że wpadł do domu na kilka godzin, bo rano jego szwadron miał udać się w dalszą drogę? Może w nocy przyszedł inny rozkaz?— Klituś bajduś. Gdyby tak było, zbudziłby nas. Zamiast gadać, chodź lepiej na podwórze. Milka i Szybki Jędrek już czekają i nie plotą jak ty.Dzidek szybko zrzucił pidżamę, wciągnął koszulkę bez rękawów, wypłowiałe od słońca spodenki i wąskimi schodami zbiegli z pięterka na porośnięte soczystym rdestem podwórko. Tu, Milka, smagła niczym andrus z Zaułka, zręcznie wywijała nożem fińskim. Brat Jędrek, który przed rokiem nauczył jej tej gry, teraz przegrywał z kretesem.Sierpniowe słońce było już wysoko i dzień znowu zapowiadał się upalnie. Ostatnie dni wakacji roku 1939 były przepiękne i wszyscy z żalem dopuszczali do siebie myśl, że za niecały tydzień, czwartego września trzeba będzie iść do szkoły. Żeby o tym zapomnieć, brykali od wczesnego ranka, wpadając do domu na posiłki jak po ogień i jeszcze późnym wieczorem trudno ich było zapędzić do łóżek.W ostatnich dniach atrakcji przybywało jak nigdy. Na zachód ciągnęły długie kolumny wojska: ciężko kute wozy taborów, powiewające różnokolorowymi proporczykami, lekkie i zwinne szeregi kawalerii, pokryte pyłem dróg czworoboki piechoty. W mieście na skwerkach, placykach i gdzie tylko było trochę miejsca, ludzie kopali długie, zygzakowate rowy. W wyrzucanej na wierzch glince można było znaleźć tłuste dżdżownice, na które brała każda ryba. Na takiego okazałego robaka Dzidek złapał w Łabuńce kilogramowego okonia i tylko zazdrosny o wszystko Bysiek twierdził uparcie, że ryba nie była większa od zdechłego śledzia.Największą niespodziankę sprawił im jednak ojciec Dzidka, pan Bronisław Cent.W kilka dni po tym, kiedy zawyły syreny obwieszczające próbny alarm lotniczy, Cent przyniósł do domu zielono-brunatną puszkę podobną do tych, z jakich pani Smarowa w swojej budce na rogu sprzedawała landrynki. Ta kryła jednak maskę gazową. Cent był urzędnikiem i władze zatroszczyły się o całość jego płuc. Wszyscy chłopcy orzekli, że wyglądał w niej niczym przybysz z zaświatów, ale Dzidkowi przypominał — o zgrozo — zwyczajną świnię z przydługim cokolwiek ryjem. Nie przyznał się do tego nikomu, zwłaszcza żejego powaga wzrosła znacznie od czasu, kiedy ojciec, z puszką przewieszoną chwacko przez plecy i czefwo-no-żółtą opaską na ramieniu, udawał się dostojnym krokiem na dyżury obrony przeciwlotniczej.W godzinach pracy ojca udało się Dzidkowi kilkakrotnie przemycić maskę na podwórko, gdzie w gęstwinie malinowych krzewów przymierzali ją wszyscy po kolei. Niestety, pasowała tylko na wielką głowę tłustego Byśka i to dopiero po ściągnięciu pasków. Zagarnął ją więc całkowicie i kazał puszczać gazy. Jędrek rozpalił w „machawce" — puszce z dziurkami zawieszonej na długim sznurku — i Bysiek pławił się w smugach dymu, który nawet tym bez masek nie szkodził. Zabawę przerwała dopiero interwencja gospodyni Czupry-nowej, która poskarżyła się ojcu, że „smarkacze chcą podpalić jej zabudowania". Od tej chwili pan Cent trzymał maskę pod klucaem.Ale już następnego dnia pan Cent, tuż po zjedzeniu obiadu zszedł na podwórko z bardzo ważną miną i w asyście gospodyni Czuprynowej oraz jej sędziwego Sępińskiego, długo buszował po największym gąszczu.Wkrótce wszyscy wiedzieli, że będzie się kopać schron przeciwlotniczy.Chłopcom powiedziano, że kopać się będzie, ot tak, na wszelki wypadek, a oni i bez tego wiedzieli, że jeśli ostatecznie dojdzie do wojny, to nie może ona zakończyć się inaczej aniżeli polskim triumfem w stolicy wroga, Berlinie. Byli dumni, że będzie to ich własny, podwórkowy schron i że dołożą ręki do jego budowy. W mgnieniu oka przynieśli z komórki łopaty, zastrugali kołki i wnet wytrzasnęli skądś kłębek szpagatu do wyznaczenia linii przyszłego rowu. Pan Cent zezwolił . chłopcom łaskawie na kopanie w jednym z trzech za-łamań. Kiedy zdjęli pierwsze warstwy czarnoziemu i ukazał się żółty less, zbierali go w wiklinowe kosze i wysypywali po najciemniejszych zakamarkach, żeby nie był widoczny z powietrza. Po dwóch dniach mozolnej pracy rów zakrywał z głową nawet najwyższego mężczyznę. I wtedy ten najwyższy, stary Sępiński, który wąchał proch nie na jednym polu bitwy, zaproponował przykrycie schronu stropem. Akurat niedawno kupił na stacji kolejowej zużyte już, trochę zbutwiałe, ale całkiem jeszcze porządne podkłady kolejowe. Ułożono je teraz nad rowem, równiutko, jeden przy drugim, przykryto kawałkami starej papy, aby ziemia nie przesypywała się szczelinami. Usypano półokrągły kopiec pokrywając go starannie świeżą darnią. Poutykane gdzieniegdzie uschnięte gałęzie dopełniły całości maskowania. Teraz nawet najbystrzejsze oko lotnika nie było w stanie dostrzec, gdzie kryją się mieszkańcy domu przy Zielonej ulicy.Pozostało więc tylko urządzenie wnętrza schronu. Chłopcy sami poprzycinali deszczułki i umocowali je palikami na schodkach tak, aby nie uszkodził ich pierwszy gwałtowny deszcz. Starymi gontami przykryli dno rowu, a na to położyli wyłysiałe chodniki, które matka Byśka Stawskiego przeznaczyła do wyrzucenia. W ścianach wydrążyli komory na wiadro z wodą, podręczną apteczką z jodyną, bandażami i z kroplami uspokajającymi. W jednej z takich nisz znalazły się także dwie lampy naftowe i latarka, w innej woreczki sucharów.Do tego schronu zaprowadził teraz całą czeredę podwórkowy przywódca, Bysiek Stawski.Posiadali w kucki, a on rozpoczął władczym głosem:— Pięknie urządził nas pan podchorąży.10— Nie ma co, wystrychnął nas na dudków! —- przerwała mu Milka słowami własnej matki.— Siedź cicho, a jak nie, to wynocha do mamy! — W głosie Byśka zabrzmiała nuta rozkazu, więc wszyscy słuchali bez słowa komentarza.— Naopowiadał mi właśnie Dzidek banialuk w obronie pana Mietka Czupryny. Niech mówi, co chce, ale podchorąży nie postępuje w ten sposób! — wy dyszał z oburzeniem.— Nie dawał słowa, nic nie obiecywał, tylko my prosiliśmy... — nie wytrzymał Dzidek, ale umilkł w połowie zdania.— Potraktował nas jak ostatnich smarkaczy, chociaż dawniej sam wyciągał na różne zabawy. Zapomnieliście może, kto wykpił pióropusze, łuki i cały szczep Dela-warów? Kto nauczył nas, jak się organizuje prawdziwe wojsko? Kto mianował mnie waszym porucz-nikiem? Pan Mietek Czupryna... — Bysiek przerwał na chwilę i podjął z innej beczki: — A czy my byliśmy złymi żołnierzami? Kto wczoraj wyczyścił Wichra do połysku? Milka przyniosła własną szczotkę do włosów. Jędrek wełnianym szalikiem pucował siodło i rzemienie uprzęży.-A ty, Dzidek, sam czyściłeś sidolem sprzączki i strzemiona. I jak się nam odwdzięczył?— Ale nie mów, że zdradził!Na twarzy Dzidka wy kwitł rumieniec gniewu. Postanowił bronić pana Mietka, choćby przyszło stanąć do walki z. silniejszym kolegą. Ten jednak puścił jego słowa mimo uszu i dalej ciągnął swoje:— Ponieważ pan podchorąży zawiódł zaufanie i odjechał nie pozostawiając żadnej wiadomości, nie może być dłużej naszym generałem.— Ani kapitanem drużyny piłkarskiej! Niech skoczę,11nie może! — wyrwał się po swojemu gorąca głowa, Szybki Jędrek.Dzidek nie zdążył otworzyć ust, kiedy w schronie zrobiło się całkiem ciemno. Jakaś postać zasłoniła sobą otwór wejściowy, a ponury bas przykuł wszystkich do miejsca:— Ręce do góry!Na moment cała czwórka znieruchomiała. Dopiero Dzidek zakrzyknął:— Chłopcy, to pan podchorąży!— Ręce do góry, albo...! — odpowiedział mu bas i osiem rąk uniosło się nad głowami.Teraz nie mieli już wątpliwości ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl