Odnośniki
- Index
- Kellerman Jonathan - Diabelski Walc, Ebook(3)
- kenwood kat car 05 2, Car Audio, PDF, Inne
- Kat Roz met 2010 PL, elektryczne, katalogi
- Kat tech, V Rok, ACS600 - ABB
- Kat Haeske - DIAMOND WOLF, mm
- Kat Peltor Komunikacja, RADIOTELEFON
- KAT B2047, Finanse
- Kat Martin - Serce 01 - Serce i honor, 1, NOWOŚCI ebook
- Kat Martin - Cygański lord,
- Kat Martin - 03 Magiczny naszyjnik, 1, NOWOŚCI ebook
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alternate.xlx.pl
Kat Martin - Diabelski naszyjnik, Kat Martin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]MARTIN KAT
Diabelski
naszyjnik
Rozdział 1
Londyn 1805
Godzina spotkania zbliżała się nieuchronnie.
Serce Grace waliło ze strachu jak oszalałe, gdy
wchodziła do sypialni i trzęsącymi rękoma po cichu za
mknęła za sobą drzwi. Z salonu na dole dochodziły
dźwięki orkiestry. Przyjęcie, wydarzenie, które pochło
nęło niewielką fortunę, było kolejną z niekończących
się prób podejmowanych przez matkę, by wyswatać ją
z którymś z podstarzałych arystokratów. Grace pozo
stała na przyjęciu najdłużej jak mogła, zmuszając się
do prowadzenia drętwych konwersacji z gośćmi, a na
stępnie wymówiła się bólem głowy i udała na górę. Tej
nocy miała jeszcze do załatwienia bardzo pilną sprawę.
Zimowy wiatr huczał za oknem i obijał bezlistne
gałęzie o parapet sypialni. Grace ściągnęła długie
białe rękawiczki. Pociły jej się ręce. Niepewność wi
ła się w niej jak żmija, niemniej Grace wiedziała, że
już nie zmieni zdania.
W pośpiechu podeszła do dzwonka, zrzucając
po drodze skórzane pantofle, zadzwoniła po poko
jówkę i zaczęła odpinać perłowo-diamentowy naszyj
nik. Pogładziła go dłonią, delektując się gładkością
pereł i chropowatością umieszczonych między nimi
diamentów.
Naszyjnik byt prezentem od jej najlepszej przyja
ciółki, Victorii Seaton, hrabiny Brant, i Grace trak
towała go jak swój największy skarb.
- Panienka dzwoniła? - W drzwiach sypialni uka
zała się ciemna głowa pokojówki Phoebe Bloom.
Phoebe, czasem nieco trzpiotowata, w gruncie rze
czy była dobrą dziewczyną.
- Przydałaby mi się twoja pomoc, Phoebe.
- Ależ oczywiście, panienko.
Zdjęcie sukni nie zajęło im zbyt dużo czasu. Gra
ce narzuciła na siebie pikowany szlafrok, obdarzyła
pokojówkę nerwowym uśmiechem i zwolniła ją
na resztę wieczoru. Z dołu wciąż dobiegała muzyka.
Grace modliła się w duchu, żeby udało się jej wypeł
nić misję i wrócić zanim ktoś zorientuje się, że jej
nie ma.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za Phoebe, Grace
zrzuciła szlafrok i w pośpiechu przebrała się w prostą
szarą wełnianą suknię. Szybkim dmuchnięciem zgasi
ła lampki olejne stojące na komodzie oraz przy łóż
ku, i pokój pogrążył się w ciemności. Pod kołdrą uło
żyła poduszki, które miały przypominać jej śpiącą po
stać, na wypadek gdyby matce przyszło do głowy zaj
rzeć jeszcze do jej sypialni, a potem złapała pelerynę
i narzuciła ją sobie na ramiona.
Po drodze do drzwi chwyciła jeszcze torebkę wy
pchaną po brzegi pieniędzmi, które dostała od cio
tecznej babki, Matyldy Crenshaw, baronowej Hum
phrey, oraz bilet uprawniający do zakwaterowania
w kabinie statku pocztowego odpływającego na pół
noc pod koniec tygodnia.
Przysłoniła kapturem rudawe włosy, upewniła się,
że nikogo nie ma w holu, przemknęła się schodami
dla służby i opuściła dom drzwiami prowadzącymi
do ogrodu.
6
Zanim dotarła do Brook Street, zatrzymała doroż
kę i wsiadła do środka, była już tak zdenerwowana,
że wyraźnie słyszała bicie własnego serca.
- Proszę do gospody „Pod Lisem i Zającem" -
rzuciła szybko dorożkarzowi, mając nadzieję, że nie
dostrzeże drżenia jej głosu.
- To w Covent Garden, prawda, panienko?
- Tak.
Podobno byl to niewielki, raczej mało znany lokal,
i właśnie to miejsce wyznaczył na spotkanie mężczy
zna, z którego usług zamierzała skorzystać. Zdobyła
jego nazwisko od swojego stangreta za kilka złotych
suwerenów, choć nie zdradziła mu, do czego było jej
potrzebne.
Podróż dłużyła się Grace w nieskończoność. Do jej
uszu dochodził turkot drewnianych kół i uderzanie
kopyt o bruk, gdy powóz kluczył ciemnymi ulicami
Londynu.
- Proszę zaczekać - poprosiła Grace dorożkarza,
kiedy pojazd zatrzymał się przed wejściem do lokalu
i wcisnęła mężczyźnie kilka monet. - Zaraz wracam.
Dorożkarz, siwy mężczyzna, którego twarz przy
słaniała bujna, szara broda, skinął tylko głową.
- Mam taką nadzieję.
Modląc się w duchu, żeby był tu jeszcze, gdy wró
ci, naciągnęła mocniej kaptur na oczy i zgodnie
z wcześniejszymi instrukcjami udała się na tyły go
spody. Otworzyła skrzypiące drewniane drzwi i we
szła do surowego pomieszczenia o niskim stropie.
W środku panował półmrok, w powietrzu unosił się
gęsty dym. W poczerniałym, kamiennym kominku
tlił się ogień, a przy jednym ze stojących nieopodal
nieheblowanych stołów siedziała grupa barczystych
mężczyzn. Na drugim końcu sali Grace dostrzegła
wysokiego, potężnego jegomościa w zimowym płasz-
7
czu i kapeluszu przysłaniającym twarz. Na jej widok
uniósł się i skinieniem zaprosił do swojego stolika.
Grace przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko dla
dodania sobie odwagi, ruszyła w stronę tajemniczego
mężczyzny i, ignorując ciekawskie spojrzenia pozo
stałych gości, usiadła na wskazanym przez niego
drewnianym krześle.
- Masz pieniądze? - zapytał bez zbędnych wstę
pów.
- Czy jest pan pewny, że potrafi pan wykonać to
zadanie? - odrzekła Grace równie bezpośrednio.
Wyprostował się na siedzeniu, jakby jej słowa ura
ziły go do głębi.
- Jack Moody nigdy nie łamie danego słowa. Do
staniesz to, za co płacisz.
Grace sięgnęła drżącą ręką do torebki po sakiew
kę i wręczyła ją człowiekowi o nazwisku Jack Moody.
Wziął ją, wysypał garść złotych gwinei na dłoń i jego
cienkie usta wykrzywiły się w mrocznym uśmiechu.
- Tyle, na ile się umawialiśmy - rzekła Grace, sta
rając się nie zwracać uwagi na nieprzyzwoite żarty
i rubaszny śmiech mężczyzn przy sąsiednim stoliku.
Cieszyło ją, że zajęci byli głównie piciem i pożądliwy
mi ladacznicami, które skutecznie skupiały całą ich
uwagę na sobie. Zapach tłustej baraniny przyprawiał
ją o mdłości. Nigdy jeszcze nie robiła czegoś takiego
i miała wielką nadzieję, że już nigdy nie będzie mu
siała.
Jack Moody przeliczył monety, a następnie wrzu
cił je z powrotem do sakiewki.
- Jak mówiłaś, tyle, na ile się umawialiśmy. - Wstał
z krzesła i Grace z trudem dostrzegała jego twarz,
ocienioną wąskim rondem kapelusza. - Wszystko zo
stało już zaplanowane. Wystarczy, że dam odpowiedni
znak. Rano twój mężczyzna będzie poza Londynem.
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]