Karty Na Stół, Cykl Nadinspektor Battle

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Agata Christie
Karty na stół
Tytul oryginału : Cards on the table
Wydanie polskie: 1993
Wydanie oryginalne: 1936
Przedmowa autorki
Panuje powszechne przekonanie, że powieść detektywistyczna przypomina wielki
wyścig: tu i tam są startujący, a wśród nich - faworyci, na których stawiamy. „Płacisz
i wybierasz”. Zasada wyboru w powieści jest i odwrotna niż na torze wyścigowym.
Inaczej mówiąc, faworytem jest najmniej prawdopodobna osoba! Wystarczy dostrzec
kogoś, kto nie ma żadnych szans popełnienia zbrodni, i w dziewięciu przypadkach na
dziesięć zadanie skończone.
Ponieważ nie chcę, aby moi wierni Czytelnicy odrzucili książkę z niesmakiem,
wolę ostrzec ich z góry, że to nie ten gatunek. Jest tylko czterech startujących i każdy
z nich spełnia warunki, każdy mógł popełnić zbrodnię. To skutecznie eliminuje
element zaskoczenia. Niemniej uważam, że w wypadku czterech osób, z których
każda popełniła morderstwo i jest zdolna popełnić następne, napięcie będzie równie
duże. Przedstawiam cztery różne osobowości, różne motywy, które mogłyby
doprowadzić do zbrodni. Dedukcja musi być zatem czysto psychologiczna, ale nie
powinno to zmniejszyć zainteresowania, ponieważ najciekawszy jest właśnie umysł
mordercy.
Mogę dodać jeszcze jeden argument na korzyść tej historii: jest ona jednym z
ulubionych przypadków Herkulesa Poirota. Natomiast jego przyjaciel, kapitan
Hastings, po usłyszeniu jej rzekł, że jest bardzo nudna! Chciałabym wiedzieć, z
którym z nich zgodzą się moi Czytelnicy.
ROZDZIAŁ I
Pan Shaitana
- Drogi panie Poirot!
Głos był miękki, niski, modulowany - użyty świadomie jako instrument.
Herkules Poirot odwrócił się na pięcie.
Ukłonił się i ceremonialnie uścisnął podaną sobie rękę.
W jego oczach pojawił się niezwykły wyraz. Można by powiedzieć, że
przypadkowe spotkanie wzbudziło w nim emocje, jakich rzadko miał okazję
doświadczać.
- Co za spotkanie, panie Shaitana - odpowiedział.
Strona
1
z
124
Zamilkli. Stali naprzeciw siebie podobni szermierzom przed walką.
Wokół snuł się wolno leniwy, elegancki londyński tłum. Uszu ich dobiegał
jednostajny szmer przytłumionych głosów.
- Kochanie, są doprawdy rozkoszne! - wycedziła jakaś dama tuż nad uchem
Poirota.
- Po prostu boskie, prawda? - doleciało ich z innej strony.
Była to wystawa tabakierek w „Wessex House”. Wstęp: jedna gwinea, na
wsparcie londyńskich szpitali.
- Drogi panie - powiedział pan Shaitana - jak miło pana zobaczyć! Czyżby
chwilowy przestój w pracy? Sezon ogórkowy w świecie przestępczym? A może ma
się tu dzisiaj odbyć napad? Ale chyba nie mogę na to liczyć!
- Niestety, monsieur - odparł Poirot - Przyszedłem tu w celach czysto prywatnych.
Uwagę pana Shaitany odwróciło na moment Śliczne Młode Stworzenie, mające po
jednej stronie głowy masę loków jak u pudla, a po drugiej - trzy rogi obfitości z
czarnej słomki.
- Moja droga - zwrócił się do niej - dlaczego nie przyszłaś na moje przyjęcie?
Było naprawdę cudownie! Wyobraź sobie, że mnóstwo ludzi naprawdę zwracało się
do mnie! Jedna kobieta powiedziała nawet: „Jak się pan ma” i „Do widzenia”, i
„Dziękuję panu bardzo”, ale ona oczywiście była z Garden City, biedaczka!
Podczas kiedy Śliczne Młode Stworzenie konwersowało z panem Shaitana, Poirot
przypatrywał się pilnie ozdobie jego górnej wargi.
Piękne wąsy, bardzo piękne wąsy, niewykluczone, że jedyne w Londynie, które
mogłyby konkurować z wąsami Poirota.
- Nie są jednak tak bujne - mruknął do siebie. - Nie, zdecydowanie gorsze pod
każdym względem. Tout de m?me* [przyp.: fr. Niemniej], przyciągają oko.
Prawdę mówiąc, cała postać pana Shaitany przyciągała oko - czego zresztą ów
pragnął. Rozmyślnie starał się nadać sobie mefistofeliczny wygląd. Był wysoki i
chudy, z długą i melancholijną twarzą, mocno zaakcentowanymi i czarnymi jak
węgiel brwiami, wąsami o mocno wypomadowanych końcach i malutką, czarną
bródką. Jego ubranie było dziełem sztuki, znakomicie skrojone, nasuwało jednak
myśl o dziwactwie.
Każdy zdrowy Anglik zobaczywszy go pragnął gorąco i z całego serca dać mu
kopniaka! I każdy, niezbyt zresztą oryginalnie, powtarzał: „To ten cholerny
południowiec, Shaitana!”
Na to żona, córka, siostra, ciotka, matka, a nawet babka czy narzeczona
odpowiadała: „Wiem, mój drogi. Oczywiście, jest on okropny. Ale taki bogaty! I te
cudowne przyjęcia! I zawsze mówi takie zabawne i złośliwe historyjki o ludziach.”
Nikt nie wiedział, czy pan Shaitana był Argentyńczykiem, Portugalczykiem,
Grekiem, czy też przedstawicielem jeszcze innej narodowości słusznie pogardzanej
przez wyspiarskich Brytyjczyków.
Jednak co do trzech rzeczy nie było wątpliwości:
Miał luksusowe, piękne mieszkanie w Park Lane.
Strona
2
z
124
Wydawał znakomite przyjęcia: małe, duże, tradycyjne, dziwne i zdecydowanie
macabre.
Prawie wszyscy troszkę się go obawiali.
Co do uczucia lęku, trudno było określić jego przyczynę. Być może chodziło o to,
iż o każdym wiedział trochę za wiele. Zgadzano się też co do tego, że posiadał
dziwne poczucie humoru. Ogólnie uważano, że lepiej go nie obrażać.
Właśnie to jego szczególne poczucie humoru kazało mu dręczyć dziś po południu
Herkulesa Poirota.
- Więc nawet policjanci potrzebują rozrywki? - zapytał. - Studiuje pan sztukę w
podeszłym wieku, panie Poirot.
Poirot roześmiał się dobrodusznie.
- Widzę, że pożyczył pan trzy tabakierki na tę wystawę.
Shaitana skinął lekceważąco ręką.
- Zbiera się drobiazgi tu i tam. Mam parę interesujących sztuk. Nie ograniczam się
do jakiegoś szczególnego okresu ani do kategorii przedmiotów.
- Ma pan liberalny gust - powiedział Poirot z uśmiechem.
- Ma pan rację.
Nagle pan Shaitana niespokojnie poruszył oczyma, wykrzywił usta i uniósł brwi
tak, iż przypominały odwróconą literę „V”.
- Mógłbym nawet pokazać panu parę obiektów z zakresu pańskich zainteresowań,
panie Poirot!
- Ma pan zatem prywatne „czarne muzeum”.
- Phi - pan Shaitana pstryknął pogardliwie palcami. - Kubek, którego używał
morderca z Brighton, łom słynnego włamywacza - to dziecinada! Nigdy nie
zajmowałbym się podobną tandetą. Zbierani wyłącznie najlepsze okazy z każdego
gatunku.
- A co uważa pan, mówiąc górnolotnie, za najlepsze eksponaty w zakresie
zbrodni? - dopytywał się Poirot.
Pan Shaitana pochylił się i położył dwa palce na ramieniu Poirota.
- Ludzi, którzy ją popełnili - syknął dramatycznie.
Brwi Poirota nieznacznie się uniosły.
- Aha, zaskoczyłem pana! Mój drogi, patrzymy na tę sprawę z diametralnie
różnych punktów widzenia. Dla pana zbrodnia jest sprawą rutyny: morderstwo,
śledztwo, rozwiązanie i w końcu (ponieważ jest pan niewątpliwie zdolnym
człowiekiem) skazanie. Takie banały mnie nie interesują! Nie obchodzą mnie
nieudacznicy. Złapany morderca jest kiepskim mordercą. Drugorzędnym. Nie, ja
patrzę na tę sprawę z artystycznego punktu widzenia. Kolekcjonuję tylko
najlepszych!
- Najlepszych, czyli...?
- Tych, którym się udało! Szczęściarzy! Zbrodniarzy, którzy wiodą przyjemne
życie, na których nie padł nawet ślad podejrzenia. Przyzna pan, że to zabawne hobby.
- Inaczej bym to określił.
Strona
3
z
124
- Mam myśl! - krzyknął Shaitana, nie zwracając uwagi na detektywa. - Urządzę
obiadek. Obiadek, w czasie którego przedstawię moje eksponaty! To doprawdy
niezwykle zabawny pomysł. Nie wiem, dlaczego nigdy przedtem nie przyszedł mi do
głowy. Tak - tak, doskonale to sobie wyobrażam... Musi mi pan dać trochę czasu. Nie
w przyszłym tygodniu, powiedzmy za dwa tygodnie. Jest pan wtedy wolny? Jaki
dzień panu odpowiada?
- Każdy dzień będzie dla mnie odpowiedni - odparł Poirot skłaniając głowę.
- Dobrze. Powiedzmy zatem... piątek. To będzie piątek osiemnastego. Zaraz
zapiszę w notesie. Naprawdę, ten pomysł cieszy mnie ogromnie.
- Nie jestem zupełnie pewien, czy mnie cieszy - powiedział wolno Poirot. - Nie
znaczy to, że jestem obojętny na pańskie uprzejme zaproszenie, nie o to chodzi...
- Szokuje to pańską filisterską wrażliwość? - przerwał mu Shaitana - Drogi panie,
musi się pan uwolnić z ograniczeń policyjnej mentalności.
- To prawda, że do morderstwa mam całkowicie mieszczańskie nastawienie -
odparł Poirot.
- Ależ, mój drogi, dlaczego? W wypadku głupiego partactwa - zgadzam się z
panem. Ale morderstwo może być sztuką! Morderca może być artystą.
- Przyznaję panu słuszność.
- A zatem?
- Nie zmienia to faktu, że jest wciąż mordercą!
- Drogi panie Poirot, przeprowadzenie sprawy z najwyższą doskonałością stanowi
wystarczające usprawiedliwienie! Pan jest taki prozaiczny. Pragnie pan złapać
mordercę, zakuć go, uwięzić i wreszcie skręcić mu kark we wczesnych godzinach
rannych. Moim zdaniem morderca, który odniósł sukces, powinien zostać
nagrodzony pensją z funduszy państwowych i być honorowany zaproszeniami na
obiady!
Poirot wzruszył ramionami.
- Nie jestem tak nieczuły na artyzm w zbrodni, jak pan myśli. Podziwiam zbrodnie
doskonałą, tak jak podziwiam wspaniałego, krwiożerczego tygrysa. Stojąc na
zewnątrz jego klatki. Nie wejdę do środka. Oczywiście o ile nie będzie to moim
obowiązkiem. Ponieważ, widzi pan, panie Shaitana, tygrys może skoczyć...
Shaitana roześmiał się.
- Wiem. A morderca?
- Może zabić - powiedział poważnie Poirot.
- Co za panikarz z pana! Zatem nie przyjdzie pan na spotkanie z moją kolekcją
tygrysów?
- Przeciwnie, będę zachwycony.
- Odważny krok.
- Niezupełnie mnie pan zrozumiał. Moje słowa stanowiły ostrzeżenie. Powiedział
pan, że pański pomysł kolekcjonowania morderców jest zabawny. Odparłem, że
użyłbym innego określenia. To określenie brzmi „niebezpieczny”. Sądzę, że pańskie
hobby, panie Shaitana, może stać się niebezpieczne!
Shaitana uśmiechnął się diabelsko.
Strona
4
z
124
- Więc mogę się pana spodziewać osiemnastego?
- Jak najbardziej - odparł Poirot z ukłonem. - Mille remerciments* [przyp.: fr.
Wielkie dzięki.].
- Urządzę małe przyjęcie. Proszę nie zapomnieć. Ósma godzina.
Odszedł. Poirot jeszcze chwilę za nim patrzył, a potem powoli pokiwał głową.
ROZDZIAŁ II
Obiad u pana Shaitany
Drzwi mieszkania pana Shaitany otworzyły się bezszelestnie. Siwowłosy
kamerdyner cofnął się i przepuścił Poirota. Zamknął drzwi równie cicho i zręcznie
uwolnił gościa od płaszcza i kapelusza.
- Jakie nazwisko mam podać? - spytał.
- Herkules Poirot.
Kiedy kamerdyner otworzył drzwi i zaanonsował Poirota, do hallu napłynął
przytłumiony gwar rozmów.
Shaitana, z kieliszkiem sherry w ręce, wyszedł powitać gościa. Był, jak zwykle,
nieskazitelnie ubrany. Tego wieczoru wyglądał jeszcze bardziej mefistofelicznie niż
zazwyczaj.
- Pozwoli pan, że pana przedstawię. Czy zna pan panią Oliver?
Jako organizator widowiska uradował się na widok lekkiego zaskoczenia Poirota.
Pani Ariadna Oliver była bardzo znaną pisarką kryminałów i powieści
sensacyjnych. Pisała popularne (choć niezbyt gramatyczne) artykuły, jak Pociąg do
zbrodni, Głośne zbrodnie w afekcie, Morderstwo z miłości kontra morderstwo dla
zysku. Była także gorącą popleczniczką feministek. Gdy w prasie głośno było o
jakimś morderstwie, było pewne, że ukaże się wywiad z panią Oliver, w którym
pisarka powie: „Gdyby na czele Scotland Yardu stała kobieta, wszystko wyglądałoby
inaczej”. Najpoważniej w świecie wierzyła w kobiecą intuicję.
Poza tym była sympatyczną panią w średnim wieku, przystojną, choć nieco
niedbale ubraną, z ładnymi oczami, i wielką ilością nieposkromionych, siwych
włosów, z którymi stale eksperymentowała. Jednego dnia miała wygląd
intelektualistki, włosy zaczesane z czoła i splecione w wielki węzeł na karku,
drugiego dnia rozpuszczone i lekko falujące, jak u Madonny, jeszcze kiedy indziej -
masę nieporządnych loków. Tego właśnie wieczoru pani Oliver wypróbowywała
fryzurę z grzywką.
Poirota, którego spotkała wcześniej na obiedzie literackim, powitała miłym,
basowym głosem.
- Nadinspektora Battle’a niewątpliwie pan zna - powiedział Shaitana.
Na te słowa wysunął się do przodu wielki, barczysty mężczyzna o nieruchomej
twarzy. Patrząc na niego miało się wrażenie, że nadinspektor Battle został wyciosany
z drewna, co więcej, że drewno to pochodziło z okrętu wojennego.
Strona
5
z
124
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl