Kiedyś zrozumiesz- Brooke Lauren, Romanse różne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
\
Kiedyś
Lauren Brooke
przekład Donata Olejnik
Wydawnictwo Dolnośląskie
Tytuł oryginału One Day Youll Know
Redakcja Urszula Hamkało
Korekta
Janina Gerard-Gierut
Redakcja techniczna Adam Kolenda
Copyright © Working Partners Ltd, 2001 Heartland is a trademark of Working Partners Ltd
Copyright © for the Polish edition by Publicat S.A. MMVIII
ISBN 978-83-245-8598-4
Wrocław 2008
Wydawnictwo Dolnośląskie
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
oddział Publicat S.A. w Poznaniu
teł. 071 785 90 40, fax 071 785 90 66
e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl
www.wydawnictwodolnoslaskie.pl
Vy>Uoofc
Specjalne podziękowania dla Lindy Chapman
Many Ritchie - wspanialej przyjaciółce,
która podobnie jak Any słucha przede wszystkim sercem
Rozdział 1
- Jjpokojnie - szepnęła Amy Fleming do Melodii, kiedy klacz szarpnęła lonżą i zarżała w
kierunku źrebaka. Ale Jutrzenka, czterodniowa córeczka Melodii, nie zważała zupełnie na
obawy matki. Z ciekawością kłusowała po wybiegu z wygiętą w łuk szyją i uniesionym
wysoko łbem, a jej maleńkie kopyta uderzały delikatnie w pokrytą śniegiem trawę.
Jasnokasztanowa sierść małej klaczki błyszczała w promieniach bladego listopadowego
słońca. „Idealne Święto Dziękczynienia...".
Ale Amy postanowiła zapomnieć o tym, że właśnie dziś jest Święto Dziękczynienia. Dlatego
zamiast w domu z dziadkiem i starszą siostrą, spędzała czas na dworze z Melodią i Jutrzenką.
Dlatego cały dzień pracowała bez wytchnienia w obejściu, odsuwając od siebie myśl, że to
pierwsze Święto Dziękczynienia bez mamy.
Melodia znowu zarżała.
5
\
- Już dobrze, kochana - powiedziała Amy i zaczęła kreślić małe kółka na szyi klaczy. - Twoja
córeczka jest bezpieczna. Ona się tylko rozgląda.
Melodia rozpoznała kojący dotyk rąk Amy i odwróciła łeb. Amy pogłaskała ją po czole i
klacz uspokoiła się nieco. „Jeśli ty jesteś obok - wydawała się mówić -wszystko musi być
dobrze".
Widząc ufność w oczach klaczy, Amy poczuła, jak ogarniają fala ciepła. A przecież jeszcze
miesiąc temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Kiedy Melodia po raz pierwszy
przyjechała do Heartlandu, schroniska dla koni, które założyła nieżyjąca już mama Amy, była
wyjątkowo nieufna. Stopniowo zaczynała jednak ufać Amy, a po tym, kiedy dziewczyna
asystowała przy narodzinach Jutrzenki, więź pomiędzy nimi zacieśniła się jeszcze bardziej.
Lodowaty podmuch wiatru zwiał długie, jasnobrą-zowe włosy Amy prosto na twarz.
Odgarnęła je i podążyła wzrokiem w ślad za źrebakiem. Każdy krok małej klaczy kipiał
energią, aż trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka dni wcześniej jej życie wisiało na włosku.
Poród okazał się skomplikowany i przez moment istniało ryzyko, że ani klacz, ani jej źrebak,
nie przeżyją. Jednak Amy, Lou i dziadek nie dawali za wygraną i w końcu Jutrzenka przyszła
na świat.
Źrebię stanęło w miejscu z drżącymi nozdrzami i uniesionym wysoko łbem. Promienie słońca
oświetliły sierść klaczki i przez moment każdy włos jej kaszta-
6
nowatego umaszczenia płonął żywym kolorem. A potem gra świateł zniknęła. Jutrzenka
odwróciła się szybko i popędziła przez trawę, po czym włożyła łeb pod brzuch matki i zaczęła
pić mleko.
Amy przyglądała się, jak źrebię macha swoim puszystym ogonem, i uśmiechnęła się. Od dnia
narodzin Jutrzenki czuła wielkie przywiązanie do klaczki. Zastanawiała się, czy to dlatego, że
asystowała przy porodzie, czy kryło się za tym coś więcej. Znowu usłyszała głos mamy, który
mówił „Raz na jakiś czas możesz spotkać na swojej drodze szczególnego konia - takiego,
który zmieni całe twoje życie". Kiedy patrzyła na Jutrzenkę, była pewna, że rozumie, co
mama miała na myśli.
- Chodź tu, Jutrzenko - wyszeptała, kiedy mała skończyła jeść. Klaczka zrobiła krok do
przodu i powąchała wyciągniętą dłoń Amy, patrząc na nią bystrym wzrokiem.
- Dobra dziewczynka - powiedziała Amy cicho i wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać ją po szyi.
Ale Jutrzenka zarżała i odskoczyła do tyłu. Amy odsunęła się w ostatniej chwili i aż jęknęła,
gdy pełna werwy mała klacz wierzgnęła w powietrzu tylnymi kopytami i odbiegła.
- Będzie z niej kawał łobuza - czyjś glos zatrzymał Amy.
Odwróciła się na pięcie. Przy bramie stał miejscowy weterynarz, Scott Trewin oraz jej siostra
Lou.
7
- Scott! - zawołała. - Co ty tu robisz?
- No pięknie! - powiedział ironicznie. - Mnie również miło jest cię widzieć, Amy.
- Nie to miałam na myśli - zaśmiała się i podeszła do nich. - Myślałam, że będziesz w domu,
bo w końcu jest... - te słowa nie chciały przejść jej przez gardło. -Święto Dziękczynienia i w
ogóle.
- Scott przyjechał złożyć nam życzenia, prawda? -Lou odwróciła się do niego z uśmiechem.
Chwycił ją za rękę i odwzajemnił uśmiech.
- Nie mogłem przecież nie zobaczyć się dzisiaj z tobą. Amy pomyślała przez chwilę, że zaraz
się pocałują.
- No, już dosyć tego dobrego - powiedziała szybko. Scott i Lou od niedawna chodzili ze sobą
i chociaż była z tego powodu bardzo zadowolona, to jednak istniały jakieś granice!
Scott i Lou oderwali się od siebie. Scott uśmiechał się, Lou natomiast wnikliwie przyglądała
się frędzelkom swojego szala.
- A., a... jak tam Jutrzenka? - odezwała się w końcu Lou. Gdy była zawstydzona, w jej głosie
słychać było wyraźnie brytyjski akcent.
- Szaleje - odparła Amy i pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, jak zupełnie inaczej mówiły
obie z siostrą. Lou spędziła prawie całe swoje życie w Anglii, natomiast Amy w wieku trzech
lat przeprowadziła się do Wirginii. - Jak zwykle.
Lou uśmiechnęła się.
8
- No dobrze, dziadek kazał ci przekazać, że wszystko będzie gotowe za pół godziny.
Amy poczuła ścisk żołądka na myśl o Święcie Dziękczynienia bez mamy.
- Ale muszę jeszcze zaprowadzić je do stajni i trzeba posprzątać w boksach - trajkotala. - A
potem przygotować pasze. Nie ma mowy, żebym zdążyła w pół godziny. Wiesz, może ty i
dziadek zjecie beze mnie ...
- Amy! - przerwała jej Lou. W błękitnych oczach kryło się współczucie, ale i stanowczość. -
Wiesz, że dziadek włożył wiele serca w przygotowanie kolacji. Musimy zjeść wszyscy razem.
Pomożemy ci z końmi, prawda Scott?
- Jasne - kiwnął głową.
Amy czuła wielką suchość w gardle, ale wiedziała, że Lou ma rację.
- Dobrze - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. - Otwórzcie bramę, a ja
poprowadzę Melodię. Jutrzenka pójdzie za nami.
Jednak, mimo że Amy wyprowadziła Melodię z wybiegu, Jutrzenka uparcie tkwiła na swoim
miejscu - najwyraźniej zasmakowawszy po raz pierwszy wolności, nie zamierzała tak łatwo z
niej rezygnować. Melodia zarżała z niepokojem, ale Jutrzenka nastawiła tylko uszu w
kierunku, z którego dochodził dźwięk, nie ruszając się z wybiegu.
- No, chodź - zachęcił ją Scott, podchodząc bliżej.
9
Klaczka zarzuciła wdzięcznie łbem, opuściła uszy i pobiegła za Melodią, a kiedy ją dogoniła,
trąciła gniewnie w bok, jakby strofując za to, że matka zostawiła ją samą.
- Hej! - zaprotestowała Amy. Jutrzenka machnęła łbem w kierunku dziewczyny, ale Amy
zaśmiała się tylko i odepchnęła klaczkę.
- Musisz się nauczyć dobrych manier, mała - powiedziała. Źrebak spojrzał na nią niepokornie,
a Amy przypomniało się to, co mówił wcześniej Scott. Będzie kawał łobuza z tej Jutrzenki,
nie było co do tego najmniejszych wątpliwości.
Kiedy Melodia i Jutrzenka znalazły się już w swoim boksie, a wszystkie konie dostały świeżą
słomę, Scott odjechał do swojej rodziny na świąteczną kolację. Amy obserwowała z paszami,
jak Lou odprowadza Scotta do samochodu, całuje się z nim, a potem czeka, aż auto zniknie za
zakrętem i wraca przez podwórze z rozmarzonym wyrazem twarzy.
- Co mam zrobić? - zapytała, wchodząc do pomieszczenia.
- Mogłabyś dolać tu trochę tranu z wątroby dorsza i wszystko dobrze wymieszać - Amy
wskazała ręką na uszykowane wcześniej wiadra z paszą.
- Dobrze - Lou pokiwała głową z roztargnieniem, wyjrzała jeszcze raz przez drzwi, po czym
odwróciła się do Amy i zmarszczyła czoło. - Co mówiłaś?
10
- Lou! - oburzyła się Amy. Siostra miała dwadzieścia trzy lata, była więc o osiem lat od niej
starsza, ale w takich chwilach jak te, wydawało się, że jest odwrotnie. Amy podniosła
zakurzoną puszkę z tranem i włożyła ją siostrze do rąk.
- Tran z wątroby dorsza - do wiader - wymieszać - powiedziała i zaśmiała się, popychając do
działania swoją zwykle bardzo rozsądną siostrę.
- Scott zaprosił mnie na kolację z okazji świątecznego spotkania wszystkich weterynarzy z
jego roku - powiedziała odmierzając krople tranu do przygotowanej paszy. - Za trzy tygodnie.
Wymagane stroje wieczorowe, muszę coś sobie kupić. Pojechałabyś ze mną na zakupy w
przyszłym tygodniu?
- Jasne - odpowiedziała mieszając pasze. Trudno było ją zmobilizować, by kupiła coś do
ubrania dla siebie, ale chodzenie z Lou po sklepach i szukanie olśniewającej sukni mogło być
całkiem zabawne.
- Tak sobie pomyślałam, że ty i Matt powinniście się bardziej zaprzyjaźnić - powiedziała Lou.
- Wtedy moglibyśmy iść razem na randkę.
- To niemożliwe - odpowiedziała Amy, myśląc o młodszym bracie Scotta. Był jej
przyjacielem i przez długi czas próbował namówić ją, by z nim chodziła.
- Dlaczego nie? Scott mówi, że Matt bardzo cię lubi.
- Tak, i ja go też lubię. Ale nie tak bardzo.
- A kogo tak lubisz?
Wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać wiadra.
u
- Nikogo - odpowiedziała. Tak właśnie było. Nie było żadnego chłopaka w szkole, z którym
chciałaby chodzić. I bardzo dobrze, pomyślała. Ma dosyć roboty -nadchodzi zima, a wtedy w
obejściu jest mnóstwo pracy. Amy wstawała codziennie o szóstej i rzadko kiedy kładła się
spać przed północą. Jedyni chłopcy, jakich widywała poza szkołą to Treg i Ben, którzy
pracowali w Heartlandzie. Przez moment zamajaczył jej przed oczami obraz cichego,
ciemnowłosego Trega i zarumieniła się na wspomnienie pewnego letniego dnia, kiedy to
dotknął jej policzka, a nią wstrząsnął wtedy dreszcz.
- Amy? - powiedziała radośnie Lou, która najwyraźniej zauważyła rumieniec. - A więc jest
ktoś, prawda? Kto to?
- Nie ma nikogo - odpowiedziała pospiesznie, starając się wyprzeć z pamięci wspomnienie
Trega. Zachowuję się jak idiotka, przecież Treg jest jak brat i przyjaciel, a nie sympatia. -
Naprawdę nie ma - powiedziała i chwyciła za wiadra. - Idę, poroznoszę jedzenie - dodała i
szybko wyszła z paszami, zanim Lou przyszło do głowy zadać jej kolejne pytanie.
***
Obie siostry płukały wiadra pod kranem, kiedy z domu wyszedł Jack Bartlett.
- Skończone? - zawołał. W tej samej chwili zgiął się w pół i poważnie rozkaszlał.
12
- Dobrze się czujesz, dziadku? - zapytała Amy z niepokojem. Słyszała, jak kaszlał
poprzedniej nocy.
- To tylko paskudne przeziębienie - powiedział, od-chrząkując. - Pewnie zaziębiłem się tej
nocy, kiedy rodziła się Jutrzenka. - No, dobrze - zmienił temat - może w końcu wejdziecie?
Kolacja już gotowa.
- Już idziemy - odpowiedziała Lou.
Kiedy dziadek zawrócił do domu, Lou wyjęła łagodnie wiadro z rąk Amy.
- Chodź. Czas zjeść kolację.
Amy wzięła głęboki oddech i ruszyła w ślad za siostrą. Wszystko będzie dobrze, wmawiała
sobie. Spojrzała na swoją siostrę: Lou była taka opanowana, zupełnie jakby było jej wszystko
jedno, że to pierwsze Święto Dziękczynienia od czasu, kiedy zmarła mama. Ale Amy
wiedziała, jak jest naprawdę: wiedziała, że w głębi duszy Lou przejmuje się wszystkim tak
samo jak ona. Tylko inaczej radzi sobie z uczuciami, kierując całą swoją energię na bycie
praktyczną i rozsądną osobą.
W przedsionku ściągnęła buty, a Lou otworzyła drzwi prowadzące do ciepłej, jasno
oświetlonej i zagraconej kuchni. Dziadek wyciągał właśnie z piekarnika idealnie
przyrumienionego indyka.
- Ale smakowity zapach - powiedziała Lou, podchodząc do zlewu, by umyć ręce. - Mogę w
czymś pomóc?
Amy stanęła w drzwiach, czując jak wali jej serce. Wszystko wyglądało tak swojsko i
znajomo - białe
13
i czerwone świece na stole, ogromne ciasto dyniowe stygnące na kredensie, miseczki z sosem
żurawinowym własnej roboty, słodkie ziemniaki i kasztanowy farsz. Omiotła wzrokiem cały
stół i rozpłakała się. Na przeciwległym końcu stołu, tam gdzie zawsze siedziała mama, nie
było żadnego nakrycia.
Lou i dziadek odwrócili się natychmiast na dźwięk jej szlochu.
Dziadek odłożył indyka i podbiegł do Amy.
Objął ją, a wtedy poczuła, że nie jest w stanie dłużej wstrzymywać smutku, z którym tak
dobrze sobie radziła przez ostatnich kilka miesięcy. Przed oczami nadal stał jej ten dzień, w
którym namówiła mamę, by zabrały przyczepę i pojechały do Clairdale Ridge, żeby uratować
na wpół zagłodzonego ogiera, Spartana. Pamiętała dobrze burzę i walące się drzewo, a potem
przebudzenie w szpitalu i Lou, która przekazała jej wiadomość, że mama nie żyje.
Nie miała pojęcia, jak długo płakała, ale w końcu zaczęła znowu dostrzegać kuchnię i czuć,
jak drapie ją w twarz szorstki wełniany sweter dziadka.
- Przepraszam - wymamrotała, odsuwając się do tyłu i próbując odzyskać kontrolę nad
emocjami.
- Nie ma za co, skarbie, to naturalne - powiedział dziadek. - Takie okazje są zawsze trudne,
kiedy straciło się kogoś bliskiego.
Spojrzała w niebieskie oczy dziadka i znalazła w nich zrozumienie.
14
- Tak bardzo mi jej brak, dziadku. Tak bardzo... -szepnęła, a na samą myśl o mamie ścisnęło
jej się serce. - Nie tylko dzisiaj, cały czas...
- Wszystkim nam jej brakuje - powiedział i pocałował ją w czubek głowy. -1 zawsze
będziemy za nią tęsknić. Ale mamy siebie i dzisiaj szczególnie powinniśmy za to dziękować.
Mama na pewno by tego chciała. Wiesz, jak wierzyła w to, że należy patrzeć w przyszłość,
zamiast rozpatrywać przeszłość.
- Dziadek ma rację - Lou pogłaskała ją po ramieniu.
Amy przełknęła ślinę i skinęła głową.
- Chodźcie - powiedział dziadek i jeszcze raz ją przytulił. - Siądźmy do stołu.
Atmosfera zrobiła się dość smutna, więc kiedy już usiedli i zaczęli podawać sobie półmiski,
Lou postanowiła przerwać ciszę.
- Ciekawe, co teraz robi tata - powiedziała.
Amy spojrzała szybko na dziadka. Widać było, że twarz mu stężała.
- Pewnie nic szczególnego - powiedziała pospiesznie. - W Anglii nie obchodzą Święta
Dziękczynienia, prawda?
- Nie - potwierdziła Lou. - Ale może o nas myśli.
- Na pewno, kochanie - powiedział dziadek i tylko zaciśnięte wargi zdradzały jego prawdziwe
uczucia. Amy wiedziała, że dziadek nigdy nie wybaczył ich ojcu tego, że porzucił je i mamę
tuż po wypadku, który
15
zakończył jego międzynarodową karierę jeździecką dwanaście lat temu.
- Mam nadzieję, że dostał mój ostatni list - powiedziała Lou. - Poprosiłam, żeby zadzwonił do
nas dzisiaj.
- Więc może tak zrobi - powiedział dziadek. Amy widziała jednak ból w jego oczach, więc
poderwała się szybko na nogi.
- Nie podziękowaliśmy jeszcze za konie - wyrzuciła z siebie, bo była to pierwsza rzecz, jaka
przyszła jej na myśl, kiedy postanowiła zmienić temat. - Mama zawsze dziękowała - my też
powinniśmy.
- Masz rację - powiedział dziadek, po czym wstał i sięgnął do górnej półki kredensu po gruby,
przykurzony album ze zdjęciami.
- Chciałabyś? - zapytał, podając jej album. Zawahała się przez chwilę. Tak naprawdę chciała
tylko, by rozmowa zeszła z tematu taty.
- Eee - powiedziała powoli. Wzięła do ręki skórzany album i otworzyła go, czując jak w
gardle narasta jej jakiś ciężar. Na każdej stronie widniały zdjęcia koni, które były leczone w
Heartlandzie. Spojrzała na pierwszą stronę i przeczytała znajome pismo mamy: Lecząc konie,
pomagamy samym sobie.
-Jeśli nie chcesz... - zaczął dziadek, patrząc na nią z zatroskaniem.
- Nie, nie - przerwała mu. - Chcę - powiedziała i nagle zrozumiała, że tak właśnie jest. -
Mama zawsze powtarzała, jakim przywilejem jest możliwość
16
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl