Odnośniki
- Index
- Kava Alex - Maggie O'Dell 01 - Dotyk zła, Ebooki, K, Kava Alex
- Kellerman Jonathan - Bibliografia, Kellerman Jonathan - CALY CYKL ALEX DELAWARE 1-24 PLUS INNE EBOOKI (puchatek1981)
- Kiedy e-mail. Kiedy telefon. Kiedy spotkanie, Ebooki, Poradniki
- Kane Laknac, ebooki, sarah kane
- Kevin Hogan; Dave Lakhani; Gary May; Mollie Marti; Eliot Hoppe; Larry Adams potezna-sprzedaz---nieznane-strategie-sukcesu helion, ebooki
- King Stephen - Mroczna Wieza III - Ziemie jalowe, Ebooki, ●STEPHEN KING
- Kevin Yank php-i-mysql.-witryna-www-oparta-na-bazie-danych.-wydanie-iv full scan, ebooki
- Keshet et al. (eds) - Automatic Speech and Speaker Recognition (Wiley, eBooki, AI, technologia mowy
- Kiedy kropla drazy skale czyli droga do mistrzostwa w komunikacji perswazyjnej, ebooki, fragmenty, onepress
- Kanon literatury SF wg Wojtka Sedeńki, Ebooki, KSIĄŻKI [ebook, mobi, kindle]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anetpfajfer.opx.pl
Khadra Yasmina - Co dzień zawdzięcza nocy, ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]//-->W Oranie, jak gdzie indziej,z braku czasu i zastanowienia trzeba kochać,nie wiedząc o tym.Albert Camus,Dżumaprzeł. J. GuzeLubię Algierię, bo dobrze ją zapamiętałem.Gabriel García MárquezIJenane Jato1Mój ojciec był szczęśliwy.Nie sądziłem, że jest do tego zdolny.Chwilami niepokoiła mnie jego twarz uwolniona od trosk. Przycupnął na kopczyku kamieni,rękami obejmując kolana, i patrzył, jak wiatr zagarnia kłosy na smukłych źdźbłach, pochyla je iniecierpliwie w nich buszuje. Lany zbóż falowały niczym grzywy tysięcy koni galopującychrówniną. Widok przypominał morze, gdy wzbierają na nim fale. A mój ojciec się uśmiechał. Niepamiętam, żebym wcześniej widział go uśmiechniętego; nie zwykł okazywać zadowolenia – czykiedykolwiek je czuł?… Ciężko doświadczony, chodził z wieczną czujnością w oczach, jegożycie było niekończącym się pasmem porażek; wystrzegał się jak najgorszej zarazy nagłychzwrotów perfidnego nieuchwytnego jutra. Nigdy nie słyszałem, żeby miał przyjaciół.Żyliśmy na uboczu na naszym spłachetku ziemi jak zjawy skazane na siebie, w kosmicznejciszy ludzi, którzy nie mają sobie wiele do powiedzenia: matka w mroku chaty pochylona nadgarnkiem, machinalnie mieszająca zupę z bulw o wątpliwym smaku; młodsza ode mnie o trzylata Zahra zapomniana w jakimś kąciku, tak cichutka, że często nie zauważaliśmy nawet jejobecności; i ja, cherlawy samotny chłopczyk, który zwiądł, ledwie zdążył rozkwitnąć,dźwigający swoje dziesięć lat niczym ciężkie brzemię.To nie było życie; wegetowaliśmy po prostu.Każde przebudzenie rankiem zakrawało na cud, wieczorem zaś, szykując się do snu,zastanawialiśmy się, czy nie lepiej by było zamknąć oczy na dobre, skoro dokonaliśmy ogląduspraw i wyszło nam, że nie warto poświęcać im czasu. Dni były rozpaczliwie podobne jeden dodrugiego; nigdy niczego nie przynosiły, a przemijając, tylko nas pozbawiały nielicznych złudzeń,które dyndały nam przed nosem jak marchewka na kiju zmuszająca osła do marszu.W latach trzydziestych XX wieku bieda i epidemie z niewiarygodną intensywnościądziesiątkowały ludzi i bydło, a kto uszedł śmierci, skazany był na wygnanie lub na żebraninę.Nasi nieliczni krewni nie dawali znaku życia. Co do odzianych w łachmany nieboraków, którychsylwetki rysowały się w oddali, wiedzieliśmy na pewno, że tylko przemkną jak wiatr – zrytakoleinami dróżka wiodąca do naszej chaty zaczynała znikać.Ojciec nie dbał o nią.Lubił być sam, pochylony dreptać za pługiem z ustami białymi od piany. Czasami zlewał misię z jakimś bóstwem stwarzającym własny świat, tak że godzinami obserwowałem gozafascynowany jego krzepą i nieustępliwością.Kiedy matka kazała mi zanieść mu posiłek, lepiej było, żebym się nie ociągał. Ojciec jadał ostałej porze, wstrzemięźliwie, pragnąc jak najszybciej wrócić do roboty. Wyczekiwałem, żebyobdarzył mnie jakimś ciepłym słowem, choć przez minutę zainteresował się mną; dla niegowszakże liczyła się tylko praca. Jedynie na polu, w tym świecie słomkowej barwy, był w swoimżywiole. Nic ani nikt, nawet osoby mu najbliższe, nie był w stanie go od tego świata oderwać.Kiedy wieczorem wracał do chaty, blask w jego oczach przygasał wraz z zachodzącymsłońcem. Stawał się wtedy innym człowiekiem, istotą pospolitą, nieatrakcyjną i nieciekawą; a jasię czułem niemal zawiedziony.Od kilku tygodni jednak był w siódmym niebie. Zapowiadały się znakomite zbiory, znaczniepowyżej jego oczekiwań. Ojciec był zadłużony po uszy, obciążył hipoteką ziemię odziedziczonąpo przodkach i wiedział, że toczy walkę decydującą, posyła do boju ostatnie armaty. Tyrał za [ Pobierz całość w formacie PDF ]