Khadra Yasmina - Afrykańskie równanie, ebooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->IFRANKFURTKiedy spotkałem miłość, pomyślałem: „No, przechodzę od egzystencji do życia”, i obiecałemsobie czuwać, by ta radość trwała wiecznie. Moja obecność na świecił: zyskała sens ipowołanie, a ja pewną osobliwość… Przedtem byłem zwykłym lekarzem robiącym zwykłąkarierę. Chrupałem swoją cząstkę codzienności bez szczególnego apetytu, a to dokonując zrzadka podbojów płci przeciwnej wyzutych zarazem z namiętności i nie pozostawiającychwspomnień, a to zadowalając się luźną znajomością z kumplami, z którymi spotykałem sięczasem wieczorową porą w pubie albo w weekend wyskakiwałem do lasu na miłą wycieczkę– krótko mówiąc, rutyna, rutyna i jeszcze raz rutyna, przerywana niekiedy wydarzeniem takulotnym i mglistym jak wrażenie déjà vu, dającym mi tyle co lektura gazetowej kroniki…Spotkanie Jessiki oznaczało dla mnie odkrycie nowego świata, powiedziałbym wręcz, żedostąpiłem poznania jego kwintesencji. Chciałem być dla niej równie ważny, jak ona byławażna dla mnie, chciałem zasługiwać na każdą jej myśl, współuczestniczyć w każdejnajdrobniejszej trosce; chciałem, aby się stała moją fanką, muzą, marzeniem; pragnąłem tylurzeczy, a Jessica uosabiała wszystkie. W gruncie rzeczy była gwiazdą i rozjaśniała całe mojeniebo. Nie posiadałem się ze szczęścia. Wydawało mi się, że lato przychodzi na mój znak.Moje serce biło w rytm chwil łaski. Każdy otrzymany pocałunek miał wartość przysięgi.Jessica była moim sejsmografem i religią, religią, w której nie było miejsca na ciemną stronęrzeczy, a proroctwa sprowadzały się do jednego wersetu: k o c h a m c i ę … Ale od kilkutygodni nawet w najpobożniej szych życzeniach zaczynałem wątpić w jej dobrą wolę. Jessicanie patrzyła już na mnie jak kiedyś. Nie poznawałem jej. Potrzebowałem dziesięciu lat życiamałżeńskiego, aby spostrzec, że coś między nami szwankuje; i nie potrafiłem dojrzećnajmarniejszego choćby tropu, który by mnie doprowadził do źródła nieporozumień. Kiedypróbowałem ją zagadnąć, wzdrygała się i potrzebowała dobrej minuty, aby zdać sobie sprawę,że to tylko ja, jej mąż, próbuję przebić skorupę, w której się zamknęła; jeśli nie ustępowałem,barykadowała się za skrzyżowanymi rękami pod pretekstem, że chwila nie jest odpowiednia.Każde moje słowo, każde westchnienie drażniło ją, oddalało ode mnie jeszcze bardziej.Nie martwiłem się o nią – byłem przerażony.Znałem ją jako osobę zadziorną, triumfującą w potyczkach i nieprzejednaną w poglądach,czyhającą na każde najdrobniejsze światełko, które by rozjaśniło nasze życie… Wcześniejprzeżyłem z Jessicą błogosławione lata, kiedy to "wszystko nas łączyło. Dziesięć lat szalonejmiłości, nieokiełznanej radości i serdecznego porozumienia.Poznałem ją w paryskiej piwiarni na Polach Elizejskich. Ona była na jakimś seminarium,ja na kongresie. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu,ona w głębi sali, ja w pobliżu szklanej ściany lokalu. Później uśmiechnęliśmy się do siebie.Wyszła pierwsza w towarzystwie koleżanek. Myślałem, że więcej jej nie zobaczę. Wieczoremnasze drogi się skrzyżowały w holu hotelu, na którego różnych piętrach odbywały się jejseminarium i mój kongres. Skoro los tak szczęśliwie zrządził, czemu z tego nie skorzystać?…Cztery miesiące później byliśmy po ślubie.Co sprawiało, że tak się zamknęła w sobie? Czemu nie wyjawiała mi żadnych swoichobaw, żadnych sekretów? Ogarnięty rozpaczą odczytywałem jej zachowanie jako wynikającez oporów moralnych, podejrzewałem, że wdała się w jakiś związek pozamałżeński, wprzygodę bez przyszłości, która będzie ją prześladować wyrzutami sumienia – takie właśniesnułem rozważania. Jessica była moja. Nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiekzauważył, że jej wzrok spoczął na innym mężczyźnie.Ileż razy w kuchni po spożytym w ciszy posiłku, podczas którego unikała mojego wzroku,wyciągałem rękę ku jej dłoni! Instynktownie, jak wystraszony ślimak, odsuwała ją i skrywałapod stołem; zachowywałem spokój, aby nie pogłębiać pęknięcia między nami.Piękna była moja Jessica. Umierałem z pragnienia, by wziąć ją w ramiona; łaknąłem jej,łaknąłem jej pełnego ciała, namiętnych uścisków. Zapachu jej włosów, perfum, błękitu źrenic,wszystkiego mi brakowało. Tęskniłem za nią, chociaż była w zasięgu ręki; traciłem ją z oczu,ledwie odwróciła się do mnie plecami. Już sam nie wiedziałem, jak ją odzyskać.Nasz dom przypominał zapieczętowane mauzoleum, którego byłem i więźniem, i duchempokutującym. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Czułem się przepłoszony, zbędny i takibezużyteczny. Pozostały mi tylko oczy, abym patrzył, jak co rusz gaśnie moje słońce igłęboka czerń spowija scenę, na której moja heroina straciła umiejętność wypowiadaniakwestii. Jessica zapomniała swojego tekstu. Żadna rola nie pasowała do jej milczenia. Mojażona była już tylko powłoką cielesną, równie nieuchwytną jak osierocone wspomnienie jejhistorii. O czym myślała? Co ją stresowało? Dlaczego zawsze tak się spieszyła do łóżka,zostawiając mnie w salonie przytłoczonego pytaniami?Wieczorami siedziałem udręczony przed telewizorem, który w ogóle mnie nie bawił,przeskakiwałem z kanału na kanał. W końcu do cna umordowany, z głową jak ściśniętąimadłem, szedłem do sypialni i przez całą wieczność s ł u c h a ł e m , jak Jessica śpi.Niesamowita była we śnie. Jak dar zesłany z nieba, tyle że miałem zakaz dotykania go.Uwolniona od udręk nękających ją za dnia, twarz miała znowu świeżą, czarowną, ludzką;była najpiękniejszym widokiem, jakiego mogłem się spodziewać pośród ciemnej nocy, którazabierała mi mój świat.Kiedy się budziłem rano, jej już nie było. W kuchni znajdowałem ślady po jej śniadaniu,karteczkę przyklejoną do lodówki: „Nie czekaj, wrócę późno…” i odcisk szminki z jej ust naskrawku papieru w charakterze podpisu.Wiedziałem, że mój dzień będzie tak samo pozbawiony powabów jak wieczór i noc.Jako lekarz internista praktykowałem na parterze bogatego budynku oddalonego o kilkakwartałów od Henninger-Turm, na wzgórzach dzielnicy Sachsenhausen w południowej częściFrankfurtu. Mój gabinet zajmował cały poziom, w tym była też poczekalnia na tyle duża, żemogła swobodnie pomieścić dwadzieścia osób. Miałem asystentkę imieniem Emma,wyjątkowo sprawną dziewczynę o muskularnych nogach. Opuszczona przez męża,wychowywała samotnie dwoje dzieci, a gabinet mi prowadziła z pedanterią godną blokuoperacyjnego.W poczekalni siedział blady staruszek wciśnięty w jesionkę i młoda kobieta z dzieckiem.Staruszek wyglądał, jakby całą noc spędził pod drzwiami gabinetu, czekając na mnie. Zerwałsię, ledwie wszedłem do środka.– Strasznie cierpię, panie doktorze. Tabletki, które mi pan przepisał, przestały działać. Coja pocznę, skoro żadne leki nie skutkują?– Za moment się panem zajmę.– Martwię się okrutnie, doktorze. Co mi jest? Na pewno się pan nie pomylił?– Stosuję się do wskazówek z wypisu szpitalnego. Wszystko zaraz sprawdzimy.Staruszek usiadł z powrotem, skulony w płaszczu. Do kobiety z dzieckiem, która patrzyłana niego z pretensjami, powiedział:– Byłem pierwszy.– Może i pan był – odparła – tylko że ja jestem z dzieckiem.Przyjmując pacjentów, myślałem o Jessice. Nie mogłem się skupić na pracy. Emmazauważyła, że coś ze mną nie tak. W południe kazała mi iść na lunch i odprężyć się chwilę.Udałem się do restauracyjki niedaleko Rómerbergu. Przy sąsiednim stoliku siedziała para, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl