Odnośniki
- Index
- Kava Alex - Maggie O'Dell 01 - Dotyk zła, Ebooki, K, Kava Alex
- Kellerman Jonathan - Bibliografia, Kellerman Jonathan - CALY CYKL ALEX DELAWARE 1-24 PLUS INNE EBOOKI (puchatek1981)
- Kiedy e-mail. Kiedy telefon. Kiedy spotkanie, Ebooki, Poradniki
- Kane Laknac, ebooki, sarah kane
- Kevin Hogan; Dave Lakhani; Gary May; Mollie Marti; Eliot Hoppe; Larry Adams potezna-sprzedaz---nieznane-strategie-sukcesu helion, ebooki
- King Stephen - Mroczna Wieza III - Ziemie jalowe, Ebooki, ●STEPHEN KING
- Kevin Yank php-i-mysql.-witryna-www-oparta-na-bazie-danych.-wydanie-iv full scan, ebooki
- Keshet et al. (eds) - Automatic Speech and Speaker Recognition (Wiley, eBooki, AI, technologia mowy
- Kiedy kropla drazy skale czyli droga do mistrzostwa w komunikacji perswazyjnej, ebooki, fragmenty, onepress
- Kanon literatury SF wg Wojtka Sedeńki, Ebooki, KSIĄŻKI [ebook, mobi, kindle]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pret-a-porter.pev.pl
Keyes Gregory - Z wody zrodzony 02 - Czarny Bóg, Ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]J. Gregory Keyes
Czarny Bóg
(The Blackgod)
Tłumaczył Mirosław Kościuk
Mojej Matce
Nancy Ridout Landrum
Podziękowania
za moralne wsparcie:
Johnowi Keyes, Timowi Keyes, Earlowi Ridout, Helen Ridout;
za krytycyzm:
Kenowi Carleton, Veronice Chapman, Gene’owi Crawford, Tomowi Deitz, Pat Duffy, Neli
Keyes;
za ciężką pracę:
Christine Levis
Prolog
Śmierć
Ghe wraził stal w brzuch bladolicego mężczyzny i zobaczył, jak tamten rozszerza ze
zdumienia szare oczy, by w następnej chwili zwęzić je pod wpływem straszliwej satysfakcji.
Spróbował wyszarpnąć ostrze, lecz w tym samym momencie pojął swą pomyłkę. Broń wroga,
który zdawał się zupełnie nieczuły na otrzymaną ranę, spadła na jego odsłonięty kark.
„Li, pomyśl łaskawie o mym duchu” – zdążył poprosić, zanim jego głowa wpadła do
cuchnącej wody. W ostatnim przebłysku wydało mu się jeszcze, że dostrzega coś niezwykłego:
bijącą z błota kolumnę ognia, która górowała nad Hezhi. Zaraz potem porwała go jakaś
przemożna siła.
Pochłonęła go śmierć i zabrała w swoje trzewia. Wirował bez końca w ciemności i wilgoci,
czując jak ten ostatni cios, niczym cienka linia lodu raz po raz spada na jego szyję pośród
roztrzepotanych skrzydeł bólu. Tylko tyle z niego pozostało, choć nie do końca. Małe przerwy
we wspomnieniu spadającego miecza były niczym brama w nicość, rozwierająca się
i zamykająca z coraz większą prędkością. Przez owe wierzeje w tanecznym korowodzie
przepływały obrazy, marzenia, zapamiętane przyjemności – przepływały i znikały. Wnet
wszystkie w podskokach ulecą w dal, jak te płoche damy na balu, a wówczas pozostanie mu
tylko wspomnienie śmierci, które w końcu również zniknie.
Ale wtedy miecz się roztrzaskał, a wzdłuż jego grzbietu popłynęły strumienie krystalicznych
odłamków. Brzuch śmierci też nie tonął już w ciemnościach – ożył rozbłyskami światła, ciepłem,
wlewającą się przez tamtą bramę płonącą błyskawicą. Owe światło było mu znane. Widział te
wykwitające z wody kolory w momencie, gdy jego głowa oddzielała się od ciała. Wrota rozwarły
się na oścież i owinęły wokół niego, przynosząc nie ciemność, nie zapomnienie, a pamięć.
A pamięć niosła ze sobą nienawiść, gorycz i przede wszystkim głód. „Głód”.
W miarę jak coś chwytało więzy w jego ciele, pospiesznie i niedbale wiązało je w niezgrabne
węzły, przypomniał też sobie słowo.
„Nie – zakołatało mu w głowie. – Ach, nie!”
„Nie”. Chwiejnie dźwignął się na kolana, wsparty na rękach, w których nagle odzyskał
czucie, choć wydawały mu się jakby wytoczone z drewna, rozjeżdżały się na boki i dygotały od
nie znanej mu wcześniej słabości. Nie widział niczego prócz barwy. Pamiętał jednak, dokąd
chciał iść, więc wzroku nie potrzebował. Popełzł w dół, ślepy, skamlący, z każdą chwilą coraz
głodniejszy.
Nie wiadomo jak długo parł w dół, padając, ślizgając się, padając ponownie, ale wreszcie
pogrążył się w wodzie, która zadała mu tak straszliwy ból, jakby była wrzątkiem.
Przez chwilę nie potrafił myśleć o niczym innym, tylko o kipiącej wodzie, bo ból powrócił
również.
„Nie”. Ten ból wniknął w niego niczym ziarno, rósł, rozcapierzał korzenie, wypuszczał
konary z jego oczu i ust, strzelał witkami z palców, a potem nagle przestał być bólem.
Z westchnieniem wpadł w głąb toni, która spowiła go na podobieństwo łona niosącego całkowite
ukojenie i zupełnie pozbawionego uczucia. Po prostu było to łono, miejsce, w którym miał
rosnąć, pozbawione jednak dźwigającego je, przepełnionego miłością ciała matki. Tam czekał,
zadowolony ze swego położenia, a kiedy nabrał pewności, że ból zniknął na dobre, przejrzał to,
co nie uleciało przez czarne wrota w nicość – to co z niego zostało.
Był Ghe, Jikiem, jednym z elitarnych kapłanów – zabójców służących Rzece oraz Dzieciom
Rzeki. Urodzony w Dzielnicy Południowej, pośród najniższych z najniższych, został wyniesiony
– jego pamięć zadrżała niespokojnie – i pocałował nawet księżniczkę! Ghe zacisnął i rozwarł
niewidzialne dłonie na wspomnienie dotyku jej warg. Miał niejasne przeczucie, że całował wiele
kobiet, ale ten jeden, wyjątkowy pocałunek, który utkwił mu w pamięci, należał właśnie do niej.
Dlaczego? Dlaczego akurat Hezhi?
Oczywiście, posłali go, żeby ją zabił, ponieważ była jedną z Błogosławionych. Miał za
zadanie ją zabić i nie zdołał tego dokonać. Ale za to ją pocałował...
Nieoczekiwanie pamięć podsunęła mu ciąg wyraźnych obrazów, scen z jego własnej
przeszłości... Jak odległej? Lecz choć widział wszystko z zadziwiającą ostrością, głosy dobiegały
do niego jakby z wielkiej dali, i chociaż patrzył własnymi oczami, miał wrażenie, że śledzi taniec
obcych ludzi, taniec, którego znał zaledwie kilka kroków.
Był w Wielkiej Świątyni Wody, w komorze wewnętrznej. Pomalowane na biało, ogromne
kroksztynowe sklepienie zdawało się pochłaniać blade światło lampy płonącej pośrodku sali.
W porównaniu z nim bardziej realny wydawał się blask płynący z czterech wpadających do
komory korytarzy, i to pomimo tego, że płomień lampy był jednak jaśniejszy. Wiedział, że działo
się tak za sprawą światła dziennego przesączającego się poprzez zasłony wody, opadającej
grzmiącymi kaskadami po czterech bokach antycznego zigguratu, w sercu którego właśnie
przebywali, i ukrywającej przed niepowołanym wzrokiem wejścia do świątyni. W owej
roziskrzonej akwamarynowej poświacie i rozedrganym lśnieniu lampy stojący przed nim kapłan
wydawał się mniej rzeczywisty niż liczne, rzucane przez niego cienie, gdyż te nieustannie się
poruszały, podczas gdy on trwał w zupełnym bezruchu.
Ghe pamiętał, że klęcząc przed kapłanem, myślał: „Jeszcze mi się pokłonisz któregoś dnia”.
– Są pewne rzeczy, o których teraz musisz się dowiedzieć – kapłan przemówił miękkim,
chłopięcym głosem. Jak wszyscy wyświęceni kapłani, został w młodości wykastrowany.
– Słucham z uwagą – odrzekł Ghe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]