Kirst Hans Helmut - Noc generalow, Kirst Hans Hellmut

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Noc generałów H. H. Kirst
Warszawa 1942
PROLOG I.
Trup leżał na środku pokoju między stołem a łóżkiem. Widziany od strony drzwi wyglądał jak pełny worek.
Był skurczony, a twarz miał wciśniętą w dywan.
— Dobry dywan — rzekł mężczyzna, stojący z szeroko rozstawionymi nogami. — Szkoda go, całkiem
zaświniony.
Człowiek ten wyglądał jak zdrowy, zadowolony chłopak. Miał pełne, rumiane policzki, a jego przyjazne
spojrzenie zdawało się szukać towarzyszy do wesołych zabaw.
— Śmierć nastąpiła zaledwie przed dwiema godzinami — odezwał się drugi mężczyzna, oparty o
futrynę drzwi. — Zawiadomiliśmy pana natychmiast, zgodnie z pańskimi instrukcjami.
Człowiek o twarzy wesołego chłopca nazywał się Engel. Skinął głową, po czym ukląkł i ująwszy martwą
kobietę za włosy, uniósł jej głowę i spojrzał na twarz. Ujrzał woskowo blade, zastygłe rysy, szeroko otwarte
usta i oczy pełne przerażenia. Nie zdołało to jednak zatrzeć dzikiej piękności tej kobiety.
— Musiała być fajna w łóżku! — stwierdził Engel.
Drugi mężczyzna, wciąż jeszcze oparty o futrynę drzwi nieruchomo, jak figura z drzewa, zdawał się nie
słyszeć tej uwagi. Oczy jego były jak wystygłe wulkany — szare, nieprzeniknione, niepokojące, twarde jak
lawa. Był wyschnięty, pokręcony jak korzeń, podobny do starego karła.
— Lisowski — ciągnął dalej Engel — ta niewiasta nawet jako trup nieźle się prezentuje, mam rację?
— Oczywiście, że ma pan rację — odparł Roman Lisowski, komisarz policji warszawskiej.
— Pańska zgodliwość jest irytująca — rzekł Engel i podniósł się. stękając. Zjadł obfity posiłek, najlepsze
resztki z generalskiego stołu. Do tego pił wódkę i cieszył się na przyjemnie wyczerpującą noc z agentką
kontrwywiadu, którą wezwał do złożenia raportu. Ale jego deserem stał się ten trup. — Podoba się panu, co?
Komisarz policji, Roman Lisowski, potrząsnął wyrozumiale swą żółwią głową. — Dotychczas nigdy nie
nęciły mnie trupy, panie Engel.
Engel roześmiał się głośno i zastukał w to miejsce na lśniącym płaszczu skórzanym, gdzie powinno
znajdować się serce. — A więc, mój drogi, po co pan mnie tu wezwał? Chyba nie po to, by pokazać mi
pięknego trupa?
— Ta zmarła nazywa się Maria Kupiecka.
— No to co? Jest tylko jeszcze jednym trupem. Już choćby w tym mieście jest tyle trupów, ile piasku na
plaży. Nasz świat jest ich pełen. No cóż, niektóre odłamy ludzkości nie dojrzały jeszcze na tyle, by dać się
wyzwolić. Dlaczego więc zakłóca pan mój dobrze zasłużony, wypoczynek nocny?
— Ta Maria Kupiecka, zwana także „hrabiną" Kupiecką, należała do osób, którym na życzenie mamy
okazywać opiekę i pomoc. Figuruje na liście pańskiej placówki. Pracowała więc dla niemieckiego
kontrwywiadu.
— Aha, teraz wiem, co w trawie piszczy! — Engel promieniał uszczęśliwiony jak chłopak, któremu
podarowano piłkę nożną. — Stąd pochodzi pańska osobista satysfakcja, którą wyczułem od pierwszej chwili.
Wiem co pan myśli. Znowu o jedną zdrajczynię mniej! Wprawdzie każdy morderca jest panu miły, ale
patriotyczny morderca cieszy pana szczególnie.
— Niech się pan dobrze przyjrzy zmarłej — odparł Lisowski nie poruszony. — Ta rzeź nie ma nic
wspólnego z patriotyzmem.
— Dlaczego nie? Czy pan wie, do czego są zdolni zapalczywi i na wszystko gotowi obrońcy ojczyzny?
— W tym wypadku nie chodzi nawet o zwyczajne morderstwo. Tu nie tylko pozbawiono kogoś życia, ale
zmasakrowano brutalnie nawet trupa.
Engel powoli odwrócił wzrok od Lisowskiego i przeniósł go na to, co leżało przed nim na podłodze i co
kiedyś było człowiekiem.
— Lisowski — rzekł cicho, jak gdyby obawiał się, że ktoś usłyszy — niech pan zrozumie: jeśli pan chce tu
coś wykombinować, to może się zdarzyć, że pan będzie następnym trupem.
Roman Lisowski uniósł obie ręce gestem poddania się. Ale był to gest słaby, nieprzekonujący. Przy tym
spojrzenie jego było zasmucone.
— Chyba się nie rozumiemy. Mówię tylko o morderstwie bestialskim, na razie wobec pana nie
wyciągnąłem jeszcze żadnych wniosków.
Engel milczał chwilę, zbity z tropu. Uśmiechnął się niepewnie, usiłując nadrabiać tonem.
— Prowadź pan dalej śledztwo. Będę pana doglądał. Poza tym zawiadomię
mego zwierzchnika, majora Graua. Mogę się jedynie spodziewać, że do jego przybycia wyniki pańskich
poszukiwań nie będą zbyt niedorzeczne. Dotychczas nieźle się nam razem pracowało. Niech mnie pan nie
zmusza — o ile to możliwe — do szukania następny dla pana.
— Chętnie zrobię, co będzie w mojej mocy — odparł Lisowski tonem urzędnika w biurze maklera
giełdowego. — Ale przy obecnym stanie rzeczy nie mogę obiecać, że wyniki mego śledztwa sprawią panu
nie zmąconą radość. Może będzie lepiej, lepiej dla pana, jeśli pan zajmie się tą sprawą?
— Dlaczego ta kobieta musiała umrzeć? — spytał Engel rozdrażnionym tonem chłopca, któremu pękł
balon. — Tak, jak ją widzę, z niewiastą tą można by było spędzić niejedną przyjemną chwilę. Ale to już tak
zawsze: z takimi babami ma się w końcu tylko kłopoty.
Powietrze w pokoju było duszne i ciężkie. Pachniało zwietrzałymi perfumami, słodkawą zgnilizną, jaką
wytwarza krew na odzieży i cierpko aromatyczną wonią cygara brazylijskiego. Engel siedział na krześle
paląc. Czekał na majora Graua.
Major Grau, kierownik kontrwywiadu w okręgu Warszawy, zjawił się w niespełna godzinę później. Jego
płaszcz narzucony niedbale na ramiona szeleścił dyskretnie.
— Tylko nie przepraszajcie mnie, a przynajmniej nie z góry. Jestem do dyspozycji nocą i dniem, gdy
zachodzi potrzeba. Czy dzieje się tak i w tym wypadku?
Zanim Engel zdołał odpowiedzieć, miał okazję do stwierdzenia, jak dalece major Grau zachowywał formy.
Podał polskiemu komisarzowi policji rękę, ściągnąwszy z niej uprzednio rękawiczkę ze świńskiej skóry i
wymawiając jednocześnie parę przyjaźnie brzmiących słów powitania. Lisowski skłonił się z lekka.
— Najpierw naradzimy się — rzekł major Grau. Na jego twarzy malowała się łagodna, ledwo
dostrzegalna ironia. — Proszę odesłać swych ludzi, panie komisarzu. Uważam za celowe, byśmy na razie
pozostali sami. Niech mi pan odstąpi fotel, drogi panie Engel, wydaje się taki wygodny. Zresztą wszystko w
tym pokoju ma wygląd zadbany. Znam go już zresztą, to nie pierwsza wizyta, którą tu składam. Ale
przypuszczalnie, podług stanu rzeczy, ostatnia.
Major Grau gawędził, jak gdyby został tu zaproszony na herbatkę. Wyjął papierosa ze złotej papierośnicy,
poczęstowawszy uprzednio Romana Lisowskiego, który wsunął papierosa do bocznej kieszeni.
Zgodnie z poleceniem współpracownicy komisarza opuścili pokój. Major Grau rzekł tonem biznesmena,
czekającego na ofertę: słucham.
Roman Lisowski raportował z należytą rzeczowością: o godzinie 23.50 krzyki, na które początkowo nikt w
domu nie reagował. Wkrótce potem telefon do policji. Inspekcja urzędnika komisariatu. Około północy
przybycie komisji w celu stwierdzenia zabójstwa. Po utożsamieniu trupa powiadomienie władz niemieckich.
Przybycie podoficera Engla. Omówienie poszukiwań. Powiadomienie pana majora Graua.
— Co za ohydny smród w tym domu!
— To zapach wojny, panie majorze. — Roman Lisowski mówił to wyjaśniająco, jak robotnik kanalizacji,
mówiący o swych specyficznych doświadczeniach. — Kiepskie jedzenie, mało mydła, okna szczelnie
zamknięte z powodu zaciemnienia, odzież przepocona od miesięcy, do tego krew. To tworzy zapach
charakterystyczny dla naszych czasów, przynajmniej w tym domu.
Major Grau uśmiechnął się z lekka, jak gdyby potwierdzająco i machnął rękawiczkami ze świńskiej skóry.
— W tej chwili interesują mnie wyłącznie fakty. Pan opisał mi stan rzeczy. Teraz chciałbym wiedzieć,
jakie są pańskie wnioski?
Major Grau wciąż jeszcze jak gdyby nie zwracał uwagi na trupa leżącego na dywanie. Patrzał na portret
wiszący między oknami. Przedstawiał on polską arystokratkę, jaką może znał niegdyś młody Chopin,
tajemniczą, zagadkową, o przezroczystej bladej cerze i jaskrawo czerwonych, wyzywających ustach,
wrażliwą i namiętną jednocześnie.
— Morderstwo z jak najbardziej jednoznacznych motywów — Engel nawet w obecności Graua nie tracił
chłopięcej przedsiębiorczości. — Widocznie działał tu zbyt porywczy kochanek. Potraktował ją jak worek z
piaskiem. Ale może go sprowokowała?
— Ona była zupełnie nieopanowana — stwierdził Grau. — Znałem tę damę i miałbym ochotę spytać: kto
jej nie znał?
— Ja jej nie znałem — rzekł Engel niemal ze smutkiem.
— Powinien pan nieco więcej interesować się naszymi rozmaitymi współpracownikami — zalecił major
Grau nadzwyczaj uprzejmym tonem. — Czy panowie kazali przeszukać pokój?
— Nic nie zauważono — odparł Roman Lisowski — nic, co byłoby w jakikolwiek sposób podejrzane.
Żadnej podstawy dla tak zwanej zbrodni patriotycznej. Nic, tylko morderstwo, ale najohydniejsze, jakie
kiedykolwiek widziałem. A widziałem wiele.
— To pięknie — rzekł major Grau tonem ogrodnika patrzącego na swoje w pełni rozkwitłe drzewa
owocowe. — Maria Kupiecka była dla nas cenną współpracowniczką. Ale przyczyny jej śmierci należy
chyba szukać w jej prowadzeniu się.
— Jeśli pan tak sądzi, panie majorze, to chyba tak jest.
— Czy ma pan jakieś wątpliwości? — spytał Grau ściszonym głosem,
uśmiechając się przy tym wyczekująco, jak gdyby pragnął sprowokować wątpliwość.
Ze wszystkich Niemców, z którymi Lisowski zmuszony był współpracować, ten major kontrwywiadu był
najdziwniejszy. Nie odpowiadał żadnemu z panujących szablonów. Nie był gorliwym służbistą ani bezmyś-
lnym wykonawcą powierzonych mu zadań.
Roman Lisowski miał wszelkie powody, by uważać się za znawcę ludzi. Ale Grau był dla niego zagadką. I
to budziło w nim niepokój.
— Czy wolno powtórzyć pytanie, panie Lisowski? Pragnę wiedzieć, czy pan podaje w wątpliwość moje
rozważania.
Skarlała postać Lisowskiego zdawała się kurczyć jeszcze bardziej. Spojrzenie jego było jak ledwo migocący
płomyk świecy, mający wkrótce zgasnąć.
— Czy to znaczy — spytał — że pan zamierza przejąć ten wypadek? Chętnie gotów jestem sprawę tę
uważać dla mnie za zakończoną.
— On jest niepoprawny! — Engel mrugnął okiem do majora Graua i wyciągnął nowe cygaro z bocznej
kieszeni. Cygaro uważał za najdoskonalszy z widocznych atrybutów męskości. — Mamy tu do czynienia z
wyraźnym patriotą, panie majorze, może on sam nawet o tym nie wie, ale tak jest! Jestem prawie pewien, że
on chce nas nabić w butelkę, tylko jeszcze nie wiem jak. Ale on tego chce, od razu wyczułem, gdy tylko tu
przybyłem, że coś tu cuchnie. Ale co?
— Między innymi pańskie cygaro, Engel! Cuchnie bardziej niż trup! Engel zaśmiał się beztrosko. Uważał
tę uwagę swego zwierzchnika za
udany dowcip, tym bardziej że major Grau miał minę wesołą, a nawet jakby wyczekującą. Sytuacja ta
zdawała się bawić go z niewiadomych powodów.
— Engel jest nie tylko wypróbowanym współpracownikiem, jest także nadzwyczaj przekonywającym
żartownisiem. — Grau uśmiechnął się zachęcająco do Lisowskiego. — Spodziewam się, że pan to docenia.
— Ta sprawa jest więc dla mnie załatwiona — rzekł komisarz skwapliwie. — Stawiam do pańskiej
dyspozycji wszystkie materiały, a także świadka, któregośmy wytropili.
— Wytropił świadka! To coś nowego! — Engel potrząsnął głową. — Nie po raz pierwszy widzimy, że
szpicel został zamordowany. Oczywiście, może chodzić również o zwyczajne morderstwo rabunkowe, ale
bliższy jest piękny motyw: zemsta z miłości ojczyzny. Przyznaję, że na temat patriotyzmu ludzie mają różne
poglądy. No cóż, wówczas wykańcza się tych ludzi i milczy się. Taki jest zwyczaj. Dlaczego nie uznaje pan
tych reguł gry, Lisowski?

Niezupełnie pana rozumiem — odparł komisarz. — Drogi panie Lisowski — rzekł Grau tonem rozmowy
salonowej. — Niech mi pan pozwoli wyjaśnić sprawę. Na razie tyle jest pewne:
zamordowana Maria Kupiecka pracowała dla nas, a poza tym była zupełnie niepohamowana. Zachodzi
pytanie: czy została zamordowana, ponieważ była niepohamowana, czy dlatego, że pracowała dla nas? W
pierwszym wypadku byłaby to zbrodnia nie obchodząca kontrwywiadu, w drugim działalność mniej lub
więcej jednoznacznie skierowana przeciwko nam. Tu jednak całkiem niespodziewanie stawia nam pan do
dyspozycji świadka. Wywołuje to podejrzliwość Engla, ale ja muszę wyznać, że mnie to jedynie
zaciekawia. Jeśli to było pańskim celem, to musi pan teraz wyjaśnić, co się za tym kryje.
— Moi ludzie ujęli świadka. Co on może zeznać, tego nie wiem. Wiem tylko, że świadek ten był
początkowo gotów złożyć zeznanie. Gdy jednak spostrzegł, że mają się tym zająć niemieckie
władze, wzbraniał się zdecydowanie powiedzieć choć słowo. — Lisowski spojrzał pytająco na majora
Graua, a w spojrzeniu jego była przestroga. — Czy kazać wprowadzić tego świadka?
— Wprowadzić! — rozkazał major Grau widocznie zaciekawiony. Engel ustawił świadka pod ścianą,
uniósł w górę jego ramiona i
obmacywał go jak rzeźnik krowę. — W porządku — rzekł wreszcie. — Możemy wyciągnąć z niego to, co
ukrywa.
Polak próbował uśmiechnąć się nieśmiało, do czego zachęcała go zawsze wesoła, chłopięca twarz Engla.
— Niech pan pyta, panie Lisowski — polecił major Grau takim tonem, jak gdyby miał uczestniczyć w
partii brydża. — Engel pomoże panu, jeśli zajdzie potrzeba.
Lisowski skinął głową. Spojrzał na ręce majora, złożone spokojnie, niemal nabożnie, jedna na drugiej. Engel
ssał swoje cygaro.
— Czy to pan zawiadomił policję? — spytał komisarz.
— Tak — odparł Polak ostrożnie.
— Czy to pan odkrył trupa?
— Tak — przyznał świadek. Oczy jego zdradzały lęk.
— Lakoniczny facet! — zauważył Engel.
— Mamy czas — rzekł major Grau spokojnie — mamy dość czasu. I cierpliwość też mamy, oczywiście
zakładając, że się to opłaci. Ale dlaczego właściwie nie miałoby się opłacić?
Przesłuchanie dało początkowo następujący wynik:
Świadkowi — nazywał się Henryk Wiączek — który znajdował się we wspólnym ustępie na drugim piętrze
zdawało się, że słyszy krzyk dobiegający z trzeciego piętra, jak gdyby z mieszkania zajmowanego przez
Marię Kupiecką. To przypuszczenie nasunęło mu się. Kupiecka była przecież tak niezwykłą kobietą. I gdy
właśnie znajdował się w ustępie...
— Ten przybytek — dodał Engel wyjaśniająco — znajduje się bezpośrednio przy schodach i, siedząc tam,
można patrzeć przez dziurkę od klucza. Dziurka jest duża. Czy nie tak. Lisowski?
— Zgadza się.
Major Grau wyprostował się pełen zaciekawienia.
— Niech pan spyta wreszcie, co zobaczył przez dziurkę od klucza! Gdy Roman Lisowski zadał to pytanie,
świadek Henryk Wiączek
drgnął ledwo dostrzegalnie. Otworzył usta, lecz tylko po to, by je znowu zamknąć. Uniósł głowę i patrzył
prosto przed siebie na sufit, na którym widniały szerokie rysy.
Wreszcie, przełykając ślinę, powiedział:
— Nic! Po prostu nic. W każdym razie nic szczególnego. Korytarz jest słabo oświetlony. Naprawdę nic nie
widziałem. Czy mogę odejść?
Lisowski na chwilę przymknął oczy. Major Grau zamrugał powiekami. jak gdyby niespodziewanie dostrzegł
jakieś niezwykle interesujące malowidło. Engel jednak zaśmiał się wesoło jak chłopak, który widzi, że inny
chłopiec spadł z drzewa, pod którym leży teraz z głupią miną.
— Zdaje się, że będę musiał temu facetowi dać szprycę! Widocznie uważa nas za idiotów. To mi się nie
podoba!
— Myślę, że przyda mi się mała przerwa. — Major Grau wstał i wygładził parę zmarszczek na mundurze.
— A tymczasem Engel porozmawia z naszym świadkiem. I, prawda, Engel, nie będziemy drobiazgowi.
Niech pan przedstawi swoje propozycje. Czy może mi pan towarzyszyć, panie Lisowski?
Grau wyszedł z komisarzem na korytarz. Korytarz był długi, wąski i wysoki. Z bladozielonych ścian opadał
tynk. W półmroku, jak figury z kamienia, stało kilku polskich policjantów. Nie było ani jednego cywila.
Grau spostrzegł stroskaną minę Lisowskiego, uśmiechnął się przelotnie i rzekł:
— Niech się pan nie obawia. Chyba nie zapomina pan, że między nami a służbą bezpieczeństwa czy
gestapo istnieją pewne różnice, do których przywiązujemy wagę. Szpryce Engla nazwałbym raczej
przyjemnymi.
Następnie wszedł do wspólnego ustępu i, usiadłszy, spojrzał przez dziurkę od klucza. Mógł widzieć
wszystkich znajdujących się w korytarzu. Słyszał także dość wyraźnie dobrodusznie brzmiące strzępy
rozmowy, dobiegające z pokoju, który zajmowała niegdyś nie żyjąca już Maria i gdzie Engel uciekał się do
swych wypróbowanych sposobów wzmacniania pamięci. Postępował jak na końskim targu — handlował!
Proponował żywność za szybkie i dokładne zeznania.

Wracajmy! — rzekł major Grau do Lisowskiego, spoglądając jednocześnie na zegarek. Minęło
zaledwie dziesięć minut. Major wiedział z doświadczenia, że starczyło to Englowi do uzyskania
pierwszych rezultatów.
Gdy weszli, Engel stał na środku pokoju. Przed nim, obok zwłok Marii Kupieckiej, stał świadek, widocznie
gotów do zeznań.
— Przekonałem trochę naszego wychodkowicza — Engel klasnął w ręce — No więc, ptaszku? Zacznij
śpiewać! Co widziałeś?
Świadek Henryk Wiączek miał minę zmieszaną. Komisarz Roman Lisowski stanął pod ścianą, jak gdyby
szukając oparcia. Major Grau siedział sztywno wyprostowany.
Henryk Wiączek zaczął:
— Siedziałem więc i słyszałem krzyki. Najpierw pomyślałem: piękna Maria znowu się uchlała. Ma
przecież na to. Pije i szaleje! Ale później pomyślałem: ona krzyczy jakby się bała! Ale potem wszystko
ucichło.
— Dalej! — nalegał Engel. — Oczywiście spojrzałeś przez dziurkę od klucza.
— Bo usłyszałem kroki! Z trzeciego piętra!
— Co widziałeś, dokładnie?
— Chyba — zawahał się świadek — musiałem się omylić.
— Dlaczego nie? — zawołał Engel dobrodusznie. — Jesteś tylko człowiekiem. Możesz się mylić.
Najważniejsze, żebyś nam powiedział, co przez omyłkę zobaczyłeś.
— Nie potrzebujecie się niczego obawiać — spokojnie zachęcał Lisowski.
Świadek rzekł szybko:
— Zobaczyłem mężczyznę. Miał na sobie mundur, jaki noszą Niemcy, szary czy zielonkawy, tego w
świetle korytarza nie mogłem rozpoznać.
— Co też on nam tu ćwierka! — zawołał Engel. — Opisuje niemieckiego żołnierza, może nawet
niemieckiego oficera!
— Niech mu pan nie przerywa — rozkazał major Grau — i powstrzyma się od wszelkich sugestywnych
stwierdzeń. Niech mu pan da mówić.
— Możliwe, że widziałem oficera! — świadek rozgadał się teraz jak nakręcony. — W każdym razie tak mi
się wtedy zdawało. Oczywiście, mogłem się mylić. Bo w ogóle źle się czułem. Dlatego właśnie siedziałem w
ustępie. W każdym razie widziałem jeszcze coś czerwonego. Jakby szeroka krecha wzdłuż spodni. Z góry na
dół — szeroka i czerwona. I także coś jak złoto przy szyi.
— Do wszystkich diabłów! — wykrzyknął Engel. — Czy to możliwe? On opisuje ni mniej ni więcej tylko
niemieckiego generała! Mam ochotę wycofać moje uprzejme propozycje i zamiast tego...
— Niech pan szybko stłumi tę ochotę, Engel! — przerwał major Grau ostrym tonem. — Niech świadek
powtórzy swój opis.
— To może być tylko pomyłka! — zauważył Roman Lisowski. — Ta rzekoma czerwień to mogła być
przecież krew — ślady krwi.
— Możliwe — rzekł major Grau z namysłem. — Ale nie wykluczone, że jest to dokładny opis
niemieckiego generała.
Engel spoglądał wokół bezradnie. Ale nie znalazł nikogo, kto by rozumiał jego poruszenie. — To czysty
absurd!
— Jestem tego samego zdania! — zgodził się Lisowski.
Major Grau podniósł się. Na jego wyrazistej twarzy wyścigowca malował się jak gdyby odblask
dziwnego zadowolenia.
— Cóż nam to przeszkadza — skonstatował — brać poważnie zeznania tego świadka? Jestem skłonny
uwierzyć w szczerość, przynajmniej subiektywną, tego człowieka. Może się myli, ale dlaczego miałby
kłamać? Jego zeznanie jest — co prawda — niezwykłe, ale właśnie dlatego niezwykle interesujące.
Wyciągniemy z tego nasze wnioski i będziemy działać z całą dokładnością i surowością, jak tego wymaga
nasze poczucie obowiązku. Zgadza się pan ze mną, Engel?
— Zawsze, panie majorze! W końcu, w naszym zawodzie wszystko jest możliwe!
Komisarz Roman Lisowski oświadczył tonem ślubowania:
— Wzbraniam się brać poważnie zeznania tego świadka.
Grau wstał, wziął na stronę Lisowskiego i położył mu rękę na ramieniu, co wyglądało jakby się na nim
opierał.
— Myślę, że zrobimy tak: pan, drogi panie Lisowski, utrwali każdy szczegół tego przesłuchania. Niech pan
to zrobi bez stosowania jakichkolwiek względów. Niech pan pamięta, że chodzi tylko o prawdę, chociażby
nawet była ona gorzka. Niech pan pamięta również, że jestem zdecydowany na wszystko! Niech pan ma na
uwadze wyłącznie sprawiedliwość, bez żadnych względów. Nawet gdyby przy tym miał się wsypać jakiś
generał!
ROZDZIAŁ II.
Generał piechoty von Seydlitz-Gabler obudził się z przytłaczającym uczuciem, że dostał się w lawinę waty.
W głowie huczało mu, jak gdyby pracowała w niej betoniarka. Nawet otwieranie oczu sprawiało ból.
Otworzył je jednak. Pierwsze co zobaczył, to była butelka. Stała na nocnym stoliku gruba, ważna i... pusta.
Niegdyś zawierała czerwony burgund, noszący nazwę "chateau confran". To było wino, które wymazywało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl