Karol Ludwik Koniński - Dalsze losy Pastora Hubiny, Books, Literatura

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Karol Ludwik KonińskiDalsze losy pastora Hubiny(Ciąg dalszy opowiadaniaStraszny czwartek w domu pastora)………………..Fundacja FESTINA LENTEPastorowa wróciła. Na białej twarzy Hedyty byłrozkwit – cichy i tajemniczy. Tajemnica nie starła się zoczu, co się umykały przed wzrokiem pastora. W kilkadni później przyjechał Adalbert von Kschitzky, pianista,gdzieś w Berlinie czy Wrocławiu umówiony nauczycielmuzyki dla Olesi. Dom – od tylu miesięcy pusty igłuchy – napełnił się dźwięczną monotonią gam ipasaży we dnie, a wieczorami aksamitnym zgiełkiemmuzyki, głębokiej i dla pastora trudnej. Grali na czteryręce, ale częściej Kschitzky grał, a Hedyt słuchała. Ipastor słuchał –od siebie, z dołu, ze swej pracowni, wktórej ślęczał nad swym dziełem „O dziejach uczućreligijnych w Polsce". Pisząc, przepisując, wertując,namyślając się, słuchał muzyki; ale uważniej, gorliwiej,cierpliwiej słuchał milczeń; muzyka urywała się; wtedypastor odkładał pióro; oparty o poręcz krzesła, z oczymaprzymkniętymi, myślał; ale myślał nie o uczuciachreligijnych w Polsce: zastanawiał się, „co oni tamrobią". Wyobrażał sobie wyraźnie, jak odłożywszyjedne nuty, szukają innych; jak się umawiają, co terazzagrać; jak przeglądając stosy nut, wyrażają przysposobności uwagi i spostrzeżenia o Beethovenie, oBachu, o Wagnerze; jak stałym już swoim zwyczajem,co w komunał zaczynał przechodzić, subtelnierozróżniają między „nerwową, feminalnąnastrojowością" Szopena a „męską i rozumną głębią"Beethovena. To wszystko wyobrażał sobie pastorHubina siedząc u siebie na dole, pod zielonym kloszemlampy, nad fascykułami starych ksiąg i stertami notatek.Wyobrażał to sobie – i liczył czas na zegarku przedsobą. Minuta, pięć minut, sześć, dziesięć, piętnaście,dwadzieścia jeden... Co oni teraz robią? Rozmawiają, napewno rozmawiają o muzyce. Z góry, z pierwszegopiętra, ze saloniku – w którym Hedyta i von Kschitzkyuprawiali swą muzykę głęboką i trudną – spływałacisza. Nie, ona nie spływała! Cisza kapała kroplami;kapała co sekunda; między jedną sekundą a drugą byłdystans przepastny; czas rozdrobnił się na punkty;każdy punkt był osobno, niezmiernie daleko jeden oddrugiego; w każdym punkcie czasu osobno, z osobnakażda, kapała z góry – pastorowi Hubinie na głowę –kropla ciszy. Liczył te krople. Już ich naliczył dziesiątkii setki. W ciągu tych długich wieczorów, kiedynadsłuchiwał ciszy w przerwach między muzyką tam zgóry – już mu na głowę spadło tysiące i dziesiątkitysięcy kropel ciszy tej, niepojętej i nieubłaganej. Ileżjeszcze setek tysięcy i milionów ich miało się wciąż nałeb mu sypać, jakaż lawina tajemnicy złowrogiej – tamz góry – miała się wysypać i zasypać go? „Trzeba sięprzyzwyczaić" – mówił sobie –„trzeba ufać..." Aledziwna rzecz: przyzwyczajanie się zawiodło; każdanowa sekunda niepokoju –„Co oni teraz tam na górzerobią?" – była potężnie świeża, niespodziewanie nowa,nieugięcie ciężka, niewytarte miała szpony; każda corazgłębiej, coraz dosłowniej i coraz ordynarniej rozdzierałafizyczne, cielesne, materialne serce pastora Hubiny.„Trzeba ufać, trzeba wierzyć... Dlaczego «trzeba»?Dlaczego «ufać», dlaczego «wierzyć»? Jak umiećwierzyć tajemnicy? Tajemnicy, która się nigdyroztworzyć nie chce, wciąż się wymyka. Wierzyć?Uspokajać siebie swoją myślą, sobie wygodną, sobiemiłą; a tam – poza mną – obojętna na moje myśli, namoje zachcianki, od moich o niej pomyśleń zgołaniezależna, mocna w sobie jak kamień, kamiennieuśmiechnięta, siebie znająca, sobie, sobie i tylko sobiewiadoma – trwa w sobie tajemnica. I cóż mi po niej?Ufać, wierzyć..."Już na kolei, kiedy Hedyt wysiadła z wagonu izrealizowało się przed nim marzenie uporczywe tylupustych miesięcy; kiedy ona, smukła i wykwintna, wswej obcisłej sukni długouda, w swym futrze puszystymbiałolica, pod czarnym kapelusikiem szmaragdowooka,pachnąca dyskretnie jakąś wonią, w której się streszczałnarkotyczny urok dalekiego świata blaskówelektrycznych muzyki słodko, niepokojąco a banalniemelancholijnej; kiedy ona wysiadłszy z wagonu lekkimkrokiem, z jakimś bukietem nadwiędłych róż, żółtych ipurpurowych, podała mu wąską dłoń w zamszowejrękawiczce – już wtedy, w tym pierwszym powitalnymmomencie, pastor Hubina błyskawicznie przeczuł, żetajemnica nie minie. Że się nie zmieni nic; że nie mażadnej racji dostatecznej, aby się cośkolwiek zmieniło.Że się żadne życie nowe nie wplecie w systemat starego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl