Kidd Sue Monk - Opactwo świętego grzechu, E-BOOK - różne do przejrzenia, E-book Nowe hasło 123

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kidd Sue Monk
Opactwo świętego grzechu
Przeżywająca kryzys wieku średniego Jessie Sullivan dowiaduje się,
że jej matka, mieszkająca w innej części kraju, ucięła sobie palec
tasakiem. Wyrusza do Południowej Karoliny, by odnowić więzi i
stawić czoło mrocznej tajemnicy otaczającej śmierć ojca. Czy za
rodzinnym dramatem kryje się mieszkający w pobliskim klasztorze
benedyktynów ojciec Dominic? Nieoczekiwanie Jessie odnajdzie tam
coś, co postawi pod znakiem zapytania jej małżeństwo z Hughem,
poczciwym psychiatrą. Pod czujnym spojrzeniem celtyckiej bogini
Senary, uosabianej przez syrenę, przeżyje zauroczenie przystojnym
bratem Thomasem i odkryje uśpione w sobie talenty malarskie.
Prolog
W trakcie trwania mojego małżeństwa, będąc przede wszystkim żoną
Hugh i matką Dee, jedną z owych prostodusznych kobiet, które nie mają
ochoty zakłócać porządku wszechświata, zakochałam się w
benedyktyńskim mnichu.
Działo się to zimą i wiosną 1988 roku, lecz dopiero teraz, rok później,
jestem gotowa o tym mówić. Powiadają, że można znieść wszystko, jeśli
tylko da się o tym opowiedzieć historię.
Nazywam się Jessie Sullivan. Stoję na dziobie płynącego przez zatokę
Buli promu i spoglądam na Egret Island, położoną przy brzegu Karoliny
Południowej niewielką koralową wysepkę, na której dorastałam. Widzę
ją w odległości mili, mały łuk zieleni i rdzy. Wiatr niesie zapach mojego
dzieciństwa, woda ma kolor ultramaryny i błyszczy jak tafta. Spoglądając
w stronę północno-zachodniego skraju wyspy, nie widzę jeszcze klasz-
tornej wieży, ale wiem, że tam stoi, kłując białe popołudnie.
To niesamowite, jaka byłam porządna, zanim go spotkałam, jak umiałam
dopasować się do możliwie najmniejszej przestrzeni, jak hardzo moje dni
podobne były do małych paciorków, przesuwających się beznamiętnie
między palcami. Tak niewielu ludzi wie, do czego są zdolni. W wieku
czterdziestu dwóch lat nigdy nie zrobiłam niczego, od czego zaparłoby mi
dech w pier-
siach, i przypuszczam, że na tym właśnie polegał mój problem — na
chronicznej niezdolności do zadziwienia samej siebie.
Zaręczam, że nikt nie ocenia mnie surowiej ode mnie: zostawiłam po
sobie piękne zgliszcza. Niektórzy mówią, że się stoczyłam — to bardzo
miło z ich strony. Ja się nie stoczyłam, ja zanurkowałam.
Dawno temu, kiedy wraz z bratem pokonywałam w jego małej łódce
otaczające wyspę kanały, kiedy nie byłam jeszcze oswojona i chodziłam z
wplecionymi we włosy nitkami hiszpańskiego mchu, tworząc z nich
długie niepokojące fryzury, ojciec powtarzał mi, że w wodach wokół
wyspy żyją syreny. Utrzymywał, że widział je raz ze swojej łodzi — w
różowej godzinie poranka, kiedy słońce przypomina unoszącą się na
morzu malinkę. Syreny podpływały do jego łodzi niczym delfiny, mówił,
przeskakiwały przez fale i nurkowały.
Wierzyłam we wszystkie, najbardziej nawet niestworzone historie, które
opowiadał.
— Czy siadają na skałach i czeszą włosy? — zapytałam. Nie miało
znaczenia, że nie mieliśmy tam żadnych skał,
wyłącznie bagienne sitowie, zmieniające barwę wraz z porami roku — z
zieleni w brąz i żółć, a potem znowu w zieleń — zgodnie z
wiecznotrwałym cyklem wyspy, tym samym, któremu poddane było
moje ciało.
— Owszem, syreny siadają na skałach i się fiokują—odparł ojciec. — Ale
głównym ich zajęciem jest ratowanie rozbitków. Dlatego podpłynęły do
mojej łodzi, żeby tam być na wypadek, gdybym wypadł za burtę.
Ostatecznie syreny nie zdołały go uratować. Zastanawiam się jednak, czy
przypadkiem nie uratowały mnie. Wiem jedno: syreny w końcu do mnie
przypłynęły, w różowej godzinie mojego życia.
Są moją pociechą. To dla nich zanurkowałam, zostawiając za sobą stare
życie i wyciągając ręce w skoku, który przekraczał wszelkie oczekiwania
i konwenanse, ale okazał się w jakiś sposób konieczny i zbawienny. Jak
zdołam to kiedykolwiek
wyjaśnić i wytłumaczyć? Zanurkowałam i tuż przy mnie pojawiły się
nagle niewidzialne silne ręce, muskulatura objawiającej się nagle łaski.
To one złapały mnie, gdy wpadłam do wody, i najpierw ściągnęły na
samo dno, a potem pomogły wynurzyć się na powierzchnię.
Kiedy prom zbliża się do przystani na wyspie, czuję na twarzy wiatr
przesycony zapachem ryb, krzykiem ptaków i zielonym oddechem
karłowatych palm, i opowieść wyłania się z odmętów niczym dziwna
morska istota. Może uda mi się ją teraz skończyć. Może sobie wybaczę i
ta historia będzie mnie niosła niczym niewidzialne ręce aż do końca
życia.
Kapitan włącza syrenę, oznajmiając nasze przybycie.
Tak, wracam tutaj. Kobieta, która poszła na dno i się wynurzyła, myślę.
Która chciała pływać niczym delfiny, przeskakiwać przez fale i
nurkować. Która chciała tylko należeć do siebie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl