Kearney, Ebooki, - NOWE, 2015-09

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Paul KearneyOkręty z zachoduShips From the WestKsięga V cyklu Boże MonarchiePrzełożył: Michał Jakuszewskidla Petera TalbotaZ podziękowaniami dla:Johna McLaughlina i Jo Fletcher, za ogromną cierpliwość.PROLOGROK ŚWIĘTEGO 561Richard Hawkwood wygramolił się z rynsztoka, gdzie rzucił go tłum.Przepchnął się brutalnie przez rozradowaną tłuszczę, nadeptując na nogi,uderzając łokciami w obie strony i łypiąc jak szaleniec na każdego, ktoodważył się spojrzeć mu w oczy.Bydło. Przeklęte przez Boga bydło.Znalazł sobie coś w rodzaju cichej wody, ośrodek spokoju pozawietrznej wysokiego budynku, i zatrzymał się tam, żeby zaczerpnąć tchu.Okrzyki tłumu go ogłuszały, a na domiar złego szarzy mieszkańcy Abrusionie pachnieli zbyt miło. Otarł pot z oczu. Tłum ryknął wniebogłosy. Odstrony brukowanej drogi dobiegł tętent kopyt. Zabrzmiały trąby, słychać teżbyło kroki maszerujących miarowo ludzi. Hawkwood przeczesał brodępalcami. Na krew Boga, naprawdę potrzebował się napić.Jacyś rozentuzjazmowani durnie rzucali z okien na górnych piętrachpłatki róż. Hawkwood dostrzegł przelotnie przez tłum otwartą kaleszę,błysk srebra na siwej głowie pasażera oraz wspaniałe, rude włosy jegotowarzyszki, ozdobione bursztynowymi paciorkami. To było wszystko.Żołnierze pomaszerowali dalej w paraliżującym upale, kalesza potoczyłasię w tym samym kierunku, a szał tłumu zgasł niczym zdmuchniętypłomień świecy. Na szerokiej ulicy nagle zrobiło się luźno. Ludzie sięrozproszyli i znowu było słychać krzyki typowe dla ulic dolnego miasta.Hawkwood pomacał sakiewkę – wciąż była na miejscu, choć spłaszczonajak cycki starej baby. Pod jego palcami poruszyły się z brzękiem tylko dwiemonety. Wystarczy na butelkę Narboskimu. Miał się niedługo zjawić „PodSternikiem”. Tam go znali. Otarł usta i ruszył w tamtą stronę – wychudłapostać w kamizelce robotnika portowego i marynarskich bryczesach. Jegotwarz nabrała ciemnobrązowego koloru, a broda posiwiała. Miałczterdzieści osiem lat.***– Siedemnaście lat – zdumiewał się oberżysta Milo. – Kto by pomyślał,że wytrzyma tak długo? Mówię wam, niech go Bóg błogosławi.Z ust gości tawerny „Pod Sternikiem” wyrwał się niewyraźny, aleradosny pomruk zgody. Hawkwood popijał w milczeniu brandy. Czy to jużnaprawdę tak długo? Lata mijały straszliwie szybko, choć odnosił wrażenie,że czas, który spędza w takich miejscach jak to, wlecze się bez końca.Bełkotliwe głosy, drobinki kurzu tańczące w słonecznym blasku. Światłodnia uwięzione w palącym sercu szklanki wina.Abeleyn IV, syn Bleyna, z bożej łaski król Hebrionu. Gdzie byłHawkwood owego dnia, gdy koronowano młodocianego monarchę? Och,oczywiście. Na morzu. To były lata macassarskiej prosperity, kiedywspólnie z Juliusem Albakiem, Billerandem i Haukalem zarobił niezłąsumkę na Wyspach Malacarskich. Pamiętał, jak wpłynęli śmiało dokorsarskiego Rovenanu. Wszystkie działa mieli gotowe do strzału, a nadpokładem snuł się dym z wolnopalnych lontów. Nerwowe targidoprowadziły w końcu do zawarcia serdecznej przyjaźni, gdy korsarzezgodzili się zaakceptować proponowany udział w zyskach. To bylihonorowi ludzie, na swój sposób.Wtedy to dopiero miałem życie, powtarzał sobie Hawkwood. Takwłaśnie powinien żyć mężczyzna. Czuć pod stopami kołyszący się zeskrzypieniem pokład, nie odpowiadać za nic przed nikim i móc swobodniewędrować po całym szerokim świecie.Pragnienie wędrówki już go jednak opuściło. W ciągu ostatniegodziesięciolecia życie żeglarza utraciło dla niego blask. Z trudem toprzyznawał, nawet przed samym sobą. Czuł się tak, jakby w amputowanejkończynie wreszcie ustąpił fantomowy świąd.Ta myśl przypomniała mu, po co tu przyszedł. Przełknął paskudniesmakującą brandy i nalał sobie jeszcze trochę. Narboskimski bimber. Potym, co wydarzy się dzisiaj, natychmiast kupi sobie butelkę fimbriańskiegotrunku.Co zrobi z pieniędzmi? Możliwe, że z całkiem sporą sumką? Możezapyta Galliarda, w co by je zainwestować. Albo po prostu kupi szybki,solidny kuter i popłynie na Levangore. Bądź też przyłączy się do cholernychkorsarzy. Czemu by nie?Wiedział jednak, że nie zrobi nic w tym rodzaju. Ta znajomość samegosiebie była gorzkim darem wieku średniego. Cholerne, głupie marzenia i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl