Kate Wild - Feral - rozdziały 5-9, EBOOKI @ .NOWOŚCI

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chimera
W
zasięgu wzroku pojawiły się olbrzymie bestie, tratujące ziemię, z rozdętymi nozdrzami i
przekrwionymi oczami. Miały dwadzieścia dłoni wzrostu* i nierówną, czarną sierść, przez którą
przeświecały łuski. Przytwierdzona do ozdobnych ogłowi szyba z pleksiglasu chroniła ich oczy, a
zbroja z kewlaru osłaniała zady. Dosiadający ich jeźdźcy byli ubrani w zielono-złote mundury, na
które nałożyli zielone płaszcze przeciwdeszczowe. Przy potężnych wierzchowcach jeźdźcy wyglądali
jak dzieci, ale to byli prefekci, elita.
Feral widywała smocze konie całe życie, były dla niej równie zwyczajne jak samochody
zaparkowane przy chodnikach, ale poczuła, że Crow zaczyna się trząść. Szybko zasłoniła mu usta
dłonią i wciągnęła głębiej w bramę. Palcami odnalazła na jego szyi puls.
- Dotykam kciukiem twojej arterii na szyi. Jedno piśnięcie, a ją nacisnę i od razu stracisz
przytomność.
Na te słowa zastygł w bezruchu.
- Mogłaś po prostu powiedzieć, że mam się nie ruszać - wymamrotał pod jej dłonią.
Wzmocniła delikatnie nacisk.
- Nie kuś.
Wyczuwała, jak krew mu pulsuje. Kiedy stwory się zbliżały, tętno przyspieszało.
- O Boże, co to jest? - wyszeptał.
Kiedy ludzie widzą coś, co nie powinno istnieć, porusza ich to tak bardzo, że albo zamierają,
albo zaczynają uciekać. Feral przytrzymała chłopaka. Był z tych, co uciekają. Sam to powiedział. .
- To chimery. Mają trochę z jednego zwierzęcia, a trochę z innego. Nazywamy je smoczymi
końmi.
Starała trzymać się od nich z daleka. Nigdy nie zgłaszała się na ochotnika do patroli.
Wymyślono je, zanim badacze zaczęli eksperymenty na kadetach. Pierwsze osobniki były szalone i nie
do opanowania. Te tutaj to ulepszona wersja, ale wciąż niebezpieczna, zwłaszcza dla niej. Miały
doskonały węch, wiedziały, kim ona jest, i jej nie cierpiały. Gdyby przeszła obok stajni, zaczęłyby
szaleć. Ale deszcz był jej sprzymierzeńcem, tłumił zapachy. Poza tym trzymała przed sobą Crowa.
- Są w połowie smokami? - Głos mu się załamał z wrażenia.
- Nie wygłupiaj się. Po prostu wzięli komórki dużych koni pociągowych i zaszczepili im geny
jaszczurek. I teraz są okryte pancerzem, nie mają instynktu stadnego, za to są przebiegłe, zimne i
inteligentne.
____________________
* Wzrost koni podaje się w dłoniach. Jedna dłoń to około 10 centymetrów. Innymi słowy, konie te mierzyły w kłębie mniej
więcej dwa metry.
- To niemożliwe. Lubiłem zajęcia z biologii. Nie mamy narzędzi, żeby zrobić takie rzeczy.
- Jesteśmy bardziej rozwinięci. Mieliśmy dostęp do starożytnych tajemnic. No i mamy też
najlepszych naukowców, którzy potrafią je dalej rozwijać.
Chłopak oddychał gwałtownie, a żyła na jego szyi pulsowała szybciej. Wzrok Feral wciąż
zatrzymywał się w tym punkcie, ale zmusiła się, aby skupić się na Paradzie. Występowało w niej
dziesięć koni. Ich skóra parowała w deszczu, kopytami wzbijały fontanny wody, a ich wielkość
sprawiała, że zaparkowane wokół samochody zdawały się mniejsze niż w rzeczywistości. Sine chmury
odbijały się w łuskach i nadawały im krwistoczerwony kolor. Momentami wyglądały na to, czym
naprawdę były - obrzydliwymi mutantami. A kiedy indziej zdawały się magiczne i nawet Feral mogła
to dostrzec. Ale to nie była magia, tylko nauka. Nauka, która nie dba o to, czy powołuje do życia
potwory, czy cuda ani czy jej twory są szczęśliwe, czy też cierpią. Tworzyła je na chwałę Nowej
Atlantydy.
Konie minęły ich, a na ostatnim siedział Prosper. Serce Feral zabiło szybciej.
Od wczesnego dzieciństwa był jej idolem. Kiedy przeszła do szkoły seniorów, był w ostatniej
klasie, gotowy, by wypełnić ostatnie zadania i zostać prefektem. Chronił ją, gdy inni się z niej
naśmiewali. Pomagał jej opanować dzikie umiejętności, niesamowitą siłę i wytrzymałość, z powodu
których nazwano ją Feral, czyli "dziką".
Zagryzła wargę. Nawet stąd widziała na jego twarzy i szyi szramy, a jedną dłoń wciąż miał
zabandażowaną.
Kiedy ją minął, otworzyły się drzwi u stóp wieży harmonicznej i wyszła z nich kobieta,
opierająca ręce na biodrach. Była w mundurze polowym, jak do dżungli. Pod czapką skrywała siwe
włosy, spięte w kok tak ciasny, że unosił kącik jednego oka. Drugie oko przysłoniła skórzaną opaską.
Wiele lat temu było bardzo głośno o jej zaginięciu. Fizyk wysokiej klasy zaginęła bez śladu, a wraz z
nią walizka pełna tajemnic państwowych.
Serce Feral zamarło. Generał wiedziała. Zawsze miała groźną minę ale teraz jej twarz
wyglądała tak, jakby wykuto ją z granitu.
- Widziałem ją, kiedy mnie torturowali - wysyczał Crow. - Czy ona się nigdy nie uśmiecha?
- Nie, od kiedy umarł jej syn.
- Moim zdaniem jest podła.
Feral miała ochotę wzmocnić uchwyt na jego szyi.
- Nikt cię nie pytał o zdanie. Ona nas kocha. Wszystko, co robi, robi dla Miasta.
Crow odwrócił się ze złością, aby dziewczyna nie mogła zobaczyć jego miny.
- Na przykład torturuje? I to nie jest miasto, tylko więzienie.
Feral pokręciła głową.
- Nic nie rozumiesz. Tu jest o wiele lepiej niż w twoim świecie. Zamieniają nas w cuda natury;
jak nie zdamy egzaminów w wieku dziesięciu lat, uznają nas za niedorozwiniętych. Syn Generał zdał
wyższą matematykę, kiedy miał osiem lat.
Chłopak się roześmiał.
- To nie dziwne, że umarł. Mózg mu eksplodował?
Znów zacieśniła uścisk.
- Aj! No dobrze. Przestań mnie dusić. - Uniósł rękę, aby osłonić przed nią szyję.
- To się zamknij - ostrzegła. - Jeśli mnie się nie boisz, to bój się prefektów. Są śmiertelnie
niebezpieczni. Ich konie też. Jak cię wyczują, będą nas śledzić, aż do upadłego.
Prosper zatrzymał konia i słuchał, co miała mu do powiedzenia Generał. Jej głosu nie można
było usłyszeć, ale słowa Prospera przebiły się przez deszcz.
- Co zrobiła Feral?! Niech Bóg ma obcego w opiece. Przecież ona mu rozerwie gardło.
Puls Crowa znów przyspieszył.
- Znajdę ją, doigrała się! - usłyszeli oboje krzyk Prospera. W jego głosie była nutka triumfu,
jakby przypadł mu do gustu pomysł, że ma ją ścigać.
A teraz stał nie całe dziesięć metrów od nich. Jego złoto-zielony mundur był nieskalany - nie
było na nim ani gałązek, ani plam z trawy, jak poprzedniego dnia. Przy pasie miał paralizator i pistolet
na strzałki usypiające. prefekci patrolowali las na wielkich wierzchowcach i nosili broń jako ochronę
przed zmutowanymi zwierzętami, które go zamieszkiwały. Ale nadawała się też doskonale do
polowania na Feral. Kiedy Prosper mijał ich kryjówkę, jego koń skręcił szyję w ich stronę i prychnął,
zupełnie jakby wyczuł coś interesującego. I słusznie. Feral znieruchomiała i wstrzymała oddech, ale
Prosper tylko spiął wierzchowca obcasami i odjechał.
Feral odczekała, aż za kurtyną deszczu zniknie ostatni koń, a Generał wróci do swojej wieży.
Słychać było tylko spadające krople i urywany oddech Crowa, który wyrwał się wreszcie z jej uścisku.
- Słyszałem, co powiedział. - Zęby mu szczękały. ¬Dlaczego miałabyś mnie zabić? Kim ty
jesteś?
Patrzył na nią w ten sposób, tak jak patrzyli w końcu wszyscy. Jakby chcieli zerwać się do
ucieczki, gdyby próbowała zaatakować. Więc posłała mu lekki uśmiech.
- Jestem dziewczyną spod znaku Barana. Lubię tańczyć, lubię też puchate zwierzątka.
Nie roześmiał się, ale zobaczyła w jego oczach coś jeszcze, jakby współczucie.
- Nie - odezwał się cicho. - Kim jesteś? Poza tym, że mnie uratowałaś?
- Jestem kadetem. Żołnierzem - odpowiedziała. - Cudem tego świata.
Gdyby znał prawdę, umarłby ze strachu. Nie wiedział, że gdy tuż obok przechodził koń
Prospera, Feral mogła myśleć tylko o pulsującej na jego szyi żyle i swojej chęci, by zatopić w niej
zęby.
Wtedy by jej nie współczuł.
Złapała go za rękaw.
- Chodź, musimy iść.
Odciągnęła go od drzwi i razem przebiegli na drugą stronę drogi, do kępy drzew. Kiedy
ruszyli bocznymi uliczkami, burza miała się już ku końcowi, a deszcz ustawał. Przed nimi, ponad
dachami, widać było kopułę Świątyni.
- Już prawie jesteśmy - powiedziała, gdy minęli kolejny róg.
Zauważyła z boku ruch i z ciemnej alei wynurzył się Prosper. Niebieskie oczy mu błyszczały.
- Mój koń się przestraszył. Wiedziałem, że musisz być w pobliżu - wycedził i uderzył ją w
twarz.
Fan Club
D
eimos ściągnął kaptur.
- Jesteście pewni tych nowych?
Jeden z Cieni podsunął mu kieliszek.
- Są gotowi, by poznać prawdę. Sprawdziłem ich. Są w porządku.
Był piątkowy wieczór, więc Fan Club był pełen gości. Muzyka grała tak głośno, że trzeba było
zwijać ręce w tutki i mówić jak przez tubę. Ale z tyłu klubu, w oddzielonej alkowie, było trochę
ciszej.
- A ty jak myślisz? - Nachylił się do Bonnie. Odrzuciła do tyłu pasmo długich blond włosów i
podniosła wzrok znad monitora.
- Mnie to nie dotyczy. Nie jestem Cieniem.
- Ale nas kochasz. - Zmierzył ją spojrzeniem orzechowych oczu. - Zwłaszcza mnie.
Nie odpowiedziała mu równie szerokim uśmiechem jak zawsze.
- Toleruję cię - sprostowała. - Tak samo jak toleruję fakt, że tu odbywają się spotkania Cieni.
Spróbował złapać ją za rękę.
- Mamy te same cele.
Odepchnęła go.
- Jacy znowu "my"? Ja robię swoje i wam też pozwalam robić swoje.
Wygiął usta w podkówkę.
- Pozwalasz.
Bonnie westchnęła.
- Tak. Gdyby mi to nie pasowało, tobyście się tutaj nie spotykali. Nie byłoby was nawet w tym
mieście.
Chłopak położył rękę na sercu i westchnął.
- Groźby? Na serio cię kocham. Pozwól się gdzieś zaprosić.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech!
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia pięć - odpowiedział szybko.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Wątpię. Jesteś młodszy. A ja mam trzydziestkę i nie lecę na dzieciaków.
Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, po czym oparł nogi na stole i jednym haustem opróżnił
kolejny kieliszek. Patrzyła na niego, wciąż uśmiechając się delikatnie. Deimos nie przewodził tylko
surferom, ale też okolicznym Cieniom. Przychodził i odchodził, ale tu spędzał tyle czasu, ile tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl