Kapp Colin - Formy Chaosu 01 - Formy Chaosu, Książki Fantasy i SF

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Colin Kapp
Formy Chaosu
Colin Kapp urodził się w 1929 roku. Jest z zawodu technikiem elektronikiem i na codzień
pracuje w instytucie prowadzącym badania związane z rozwojem techniki. Jako autor SF
zadebiutował w 1958 roku na łamach magazynu „New Worlds”. Swój pierwszy, niezbyt
zresztą udany utwór The Transfinite Man opublikował w 1963 roku i zniechęcony brakiem
powodzenia na dłuższy czas przestał zajmować się pisaniem. Dopiero w 1973 roku ukazała
się drukiem powieść Formy Chaosu. Długa przerwa w pisaniu okazała się zbawcza. Formy
Chaosu zdobyły znaczny rozgłos, zaś autorowi przyniosły uznanie i pieniądze niezbędne do
kontynuowania pracy pisarskiej. Zachęcony sukcesem (Formy Chaosu przełożono na wiele
języków, m.in. niemiecki, francuski i włoski) Kapp w krótkim czasie opublikował kilka
powieści, spośród których największy rozgłos zdobyły The Survival Game (1976), Broń
Chaosu (1977), The Wizard of Anharitte (1973) i The Dark Mind.
Rozdział I
Tysiące miedzianych promieni ciśnieniowych rozrywały noc żądląc teren pod
monstrualnym kadłubem, wiszącego nad centrum miasta statku. Zielone i fioletowe
promienie Yagi wgryzały się budynki, a nieprzerwanie stukoczące działa laserowe
wzniecały tysiące pożarów. Miasto Ashur na planecie Onaris, unicestwiane dzikim
atakiem, przygotowywało się do kapitulacji. Dalsza obrona byłaby samobójstwem.
Nawet poddanie się nie gwarantowało przeżycia.
„Zaczęło się to chyba szeptem w ogromie śnieżnej białości; chorobliwą skargą
złamanego ciała, usypianego mrozem i krzyczącego nieśmiałą skargę ulotnemu
wiatrowi. Nie wiesz, że Bóg umiera?”
Wśród niewyraźnych cieni, snujących się wzdłuż popękanego muru, leżał młody
mężczyzna. Był ledwie świadom koszmaru, który narastał wokół niego. W najgłębszych
zakamarkach jego mózgu toczyła się równie desperacka walka. Jej stawką były resztki
rozsądku.
„Być może w ohydnych ciemnicach jakiejś nieludzkiej inkwizycji, czyjś umysł oszalał;
nie przez tortury czy słabość ducha, ale pod wpływem o wiele głębszej rany... Nie wiesz,
że Bóg umiera?... umiera?...”
Mężczyzna podniósł się z jękiem i usiadł, trzymając się za głowę. Zielony promień Yagi
trafił w stojący opodal budynek, który rozpadł się, sypiąc wokół deszczem cegieł.
Mężczyzna upadł na ziemię, niezdolny do ucieczki.
„Być może jakiś okaleczony męczennik wyprostował się na swoim krzyżu, by podnieść
głów wykrzyczeć w niebo: Panie! Czemu mnie opuściłeś? I nigdy nie usłyszał
odpowiedzi. Była to zdrada najwyższa: niepokalane bluźnierstwo... – Czyż nigdy ci nie
mówiono? Podobno Bóg umarł.”
Mężczyźnie udało się podnieść na nogi. Powoli, po omacku, posuwał się miedzy
gruzami. Niepewne kroki doprowadziły go w pobliże zielonego słupa promienia Yagi, ale
instynkt kazał mu go ominąąć. Gwałtownie uderzył w popękany mur i znowu
bezwładnie upadł w cieniu zrujnowanych drzwi. Czoło miał zakrwawione.
„Bron! Bron! Proszę cię. Czemu się nie odzywasz?”
Nie odpowiadał. Krew spływała mu po skroniach, zostawiając na wargach słony smak.
Wkrótce jej wyrwał go z apatii i zaczął sobie zdawać sprawę z tego, co się wokół niego
działo. Przez przymknięte powieki oglądał z przerażeniem rujnowane miasto.
1
 „Bron! Błagam cię, odezwij się!”
Promienie Yagi skupiły się nagle na jakimś arsenale i całe niebo zajaśniało oślepiającą
ziele wybuchu odbił się echem wśród ruin i mężczyzna, ulegając wreszcie instynktowi,
skoczył do przodu sekundę przedtem nim zwalił się mur, pod którym siedział.
„Bron! Odbierasz mnie? Bron!”
– Odbieram – odezwał się w końcu.
Zatrzymał się na środku placu i walczył z nadchodzącym kryzysem nerwowym,
usiłując mówić głośno i wyraźnie.
– Odbieram, ale nie widzę!
„Boże! Żartujesz? Trzeba było sześciu lat pracy i ćwierci budżetu Komanda, żeby cię
tu umieścić... a ty bawisz się w amnezję? Bron! Zgrywasz się?”
– Nigdy nie byłem mniej skłonny do żartów. Jestem chory... Kim jesteś?... Tworem
wyobraźni...
„Spokojnie. Pierwsza fala musiała cię wpędzić w szok. Sądząc po głosie, musisz być w
złej formie. Musiałem użyć wyzwalacza semantycznego, żeby wyciągnąć cię z tej
śpiączki. Naprawdę nic sobie nie przypominasz?!”
– Niczego, nie wiem kim, ani gdzie jestem. Mam wrażenie, że mówisz wewnątrz mojej
głowy. Czy to halucynacja?
„Wprost przeciwnie. To wszystko ma racjonalne wytłumaczenie. Po prostu masz
kłopoty z pamięcią”.
– Gdzie jestem?
„Miasto Ashur na planecie Onaris. W pełni ataku Niszczycieli”.
– A ty mnie słyszysz? W jaki sposób? Gdzie jesteś?
„To coraz poważniejsze! Nie mamy czasu na wyjaśnienia. Musisz przede wszystkim
opuścić to miejsce, znaleźć schronienie i odpocząć. Porozmawiamy później, jeżeli nie
wróci ci pamięć. Na razie musisz wierzyć na słowo”.
– A jeżeli nie?
„Nie prowokuj mnie. Stawka jest zbyt wysoka. Jeżeli przypomniałbyś sobie powód
twojej obecności na tej planecie i naszą obecność, to nie zadawałbyś takich pytań. Nie
zmuszaj mnie do demonstracji siły”.
Przez kilka sekund Bron trzymał się rękoma za głowę. Później opanował się.
– Dobrze. Chcę wam wierzyć. Na razie. Co mam zrobić?
„Oddal się od śródmieścia. Na peryferiach zniszczenia są mniejsze. Prosto przed tobą,
po drugiej strome placu jest przejście. Idź tam, dopóki nie powiem, byś skręcił. Nie
opuszczam cię”.
Bron wykonał polecenie, wzruszając z rezygnacją ramionami. Był teraz w pełni
świadom niszczącego huraganu, który uderzał z nieba. Olbrzymi statek najwyraźniej
szykował się do lądowania i przygotowywał sobie pole stabilizujące, eliminując
jednocześnie wszelki opór. Wydawało się, że ludność uciekła, co by oznaczało, że została
uprzedzona o ataku. Od wschodu dobiegły go odgłosy lądowania innego krążownika
kosmicznego. Rozwój operacji odpowiadał jakiemuś planowi, co pobudziło w jego
umyśle mgliste wspomnienie, które jednak zaraz prysnęło.
Ostrożnie okrążał plac, dziwiąc się własnemu instynktowi, zmuszającemu do
przeskakiwania pod morderczym ogniem promieni Yag od kryjówki do kryjówki.
Znalazł się wreszcie w miejscu, w którym znajdowała się kiedyś najpiękniejsza aleja
Ashur. Teraz były tam tylko ruiny i dymiące zgliszcza.
– Hej tam, w mojej dowie. Słyszycie mnie?
„Nigdy nie przestaliśmy cię odbierać”.
– Jak to?
„Wszczepiono ci w mózg przekaźnik biotroniczny. Gdziekolwiek byś był, zawsze
2
możemy de słuchać i rozmawiać z tobą”.
Bron zastanawiał się przez chwilę, po czym zapytał:
– Kim jesteście?
„Twoimi kolegami. Jestem doktor Veeder. Nic ci to nie mówi?”
– Nie.
„To minie, Przypomnisz sobie mnie, a także Jaycee i Ananiasa. Będziemy zawsze
twoimi niewidzialnymi towarzyszami, jak w przeszłości. Należymy przecież do tego
samego zespołu”.
– Jakiego zespołu?
„Oddział Zadań Specjalnych Komanda Gwiezdnego”.
– Wiem, że należę do jakiegoś Komanda... ale nie tutaj. Na Ziemi, tak, przypominam
sobie. Delhi i Europa... Ale od odjazdu z Europy niczego nie pamiętam.
„To symptomatyczne Bron. Właśnie po odlocie z Europy wstąpiłeś do oddziałów
specjalnych. Nie dziwie się, że twoja podświadomość wybrała właśnie ten moment...
Uwaga!”
Ostrzeżenie zbiegło się idealnie z jego refleksem. Rzucił siew bok, a promień Yagi trafił
w jezdnię zaledwie parę centymetrów przed nim. Podmuch odrzucił go jeszcze dalej, ale
podniósł się prawie natychmiast. Był poobijany, jednak na pierwszy rzut oka, nietknięty.
Promień znowu uderzył, tnąc na idealne połówki dotychczas nie zniszczoną kolumnę.
– Hej! Jesteście tam?
„Co jest, Bron? Jesteś ranny?”
– Widzieliście zbliżający się promień... Jak?
„Widziałem. Chciałem ci to wyjaśnić spokojnie, żeby umknąć zbyt dużego wstrząsu”.
– Przestańcie bajdurzyć. A ja? Mnie też widzicie?
„Nie widzę cię naprawdę... Właściwie widzę przez twoje oczy, Bron. Słyszą przez twoje
uszy. Dzień i noc. Śledziliśmy każdy etap tej misji. Na tym polega nasza praca. Jaycee,
Ananiasa, i moja. Możemy do ciebie mówić, ale ty nie możesz nas wyłączyć. Nasze głosy
docierają bezpośrednio do twojego mózgu. Możemy jeszcze więcej, ale wytłumaczymy ci
to później. Na razie musisz tylko wykonywać moje polecenia. Poszukamy ci
schronienia”.
– Bardzo dobrze – zgodził się zrezygnowany Bron.
Nie potrafił się sprzeciwić temu, mówiącemu wewnątrz jego czaszki, głosowi. Fizycznie
był wykończony, złamany i bardzo potrzebował odpoczynku. Postanowił więc zamknąć
się w sobie i mechanicznie wykonywać polecenia, wciskając się szybko w cienie ulicy,
unikając zbyt zaognionych miejsc. W końcu głos umilkł. Bron nie był w stanie posuwać
się dalej z własnej woli. Zatrzymał się. Kilkoma kopniakami rozsunął parą cegieł, rzucił
się w kurz i gruz i natychmiast zasnął.
Rozdział II
– Co z Bronem?
Dziewczyna, która zapytała, jako jedyna z całej trójki była ubrana po cywilnemu.
Nosiła obcisły, czarny kombinezon, który nie zasłaniał nic z jej kobiecości. Twarz o
czystych, ale zdecydowanych rysach była otoczona kruczoczarnymi włosami
przetykanymi złotymi, podobnymi do gwiazd ziarnkami.
3
 Pytanie zostało zadane pułkownikowi medycyny, który właśnie odchodził od zespołu
ekranów. „Doc” Yeeder był wysokim, siwiejącym mężczyzną, robiącym wrażenie kogoś,
kto poznał najgorsze strony życia i przyzwyczaił się do nich. Skończył właśnie swój długi
dyżur przed ekranami, ale jego mundur, podobnie jak włosy, był pognieciony tylko w
stopniu dopuszczalnym surową dyscypliną.
– Wciąż nie wrócił do siebie, Jaycee, ale wydaje mi się, że śpi normalnie. Spojrzał
uważnie na swoich kolegów i dodał: – Możemy mu bez ryzyka zezwolić na godziną snu.
– Niech go szlag trafi. Jeżeli rozchrzani tą akcją, to pożałuje, że jego matka nie pozostała
dziewicą.
– Nie męcz go zbytnio po przebudzeniu. Mocno oberwał zeszłej nocy. Nie sądzą zresztą,
żeby ci na to pozwolił. I nie zapominaj, że tu chodzi o współpracą, a nie o przymus.
Jeżeli będziesz go prowadzić jak zwykle, to odpowie ci przyjęciem postawy defensywnej.
– Nie przeżyje tego. Możesz na mnie liczyć.
– On m u s i przeżyć, jeżeli chcemy uzyskać informacją, o którą nam chodzi. Jaycee
przytaknęła niechętnie skinieniem głowy. Yeeder zabrał swój koc i dodał:
– Zostawiam ci go. Idą się przespać. Zawołaj mnie, jeżeli wydarzy się coś niezwykłego.
– Przyjęte.
Jaycee ułożyła się w fotelu naprzeciw ekranów. Zaciągnęła zasłony, żeby światło nie
odbijało się w monitorach i przystąpiła do rutynowego sprawdzania aparatury.
Kiedy tylko Yeeder opuścił pomieszczenie, trzeci członek zespołu odszedł od konsoli
komputera, przy której dotąd siedział w milczeniu, choć jego oczy przez cały czas
obserwowały Jaycee. Stanął nieruchomo za jej fotelem i przyglądał się poszczególnym
ekranom w miarą, jak je regulowała. Lśniące galony munduru odpowiadały stopniowi
generała brygady, co kontrastowało bardzo z jego młodzieńczą twarzą, bladą karnacją i
jasnymi włosami. Oczy świeciły mu nienormalnie, a wargi wciąż oblizywał językiem.
– Doc ma racje, wiesz o tym, dupeńko? – powiedział spokojnie. – Niczego nie
wyciągniesz z Brona denerwując go w tym stanie. Nie zrozumie i zatnie się. Wiesz, że
jest wariatem, gdy się nie kontroluje.
Pochylił się nad nią i dotknął rękoma jej ramion.
– Tylko nie to, Ananias – powiedziała zmęczonym głosem. – Jeżeli bada potrzebowała
twojej rady przy poskramianiu Brona, to cię powiadomię.
– Nie wątpią, dupeńko. Rób jak ci się żywnie podoba. Pomyślałem sobie po prostu, że
być może czujesz potrzebę pozbycia się tej całej frustracji emocjonalnej, którą
przelewasz na Brona...
Miękkim i naturalnym mchem jego ręce spoczęły na nagiej szyi dziewczyny.
Zesztywniała.
– Czego ty naprawdę chcesz, Ananias? Żebym ci złamała ręce?
– Piękna ladacznica... Nie odważysz się. Z jego tonu przebijała zamaskowana groźba.
– Odważę się. Za trzy sekundy, jeżeli ich zaraz nie zabierzesz.
– Żartujesz, laleczko.
Uderzyła jak kobra, ale przewidział to na czas. No i miał przewagę pozycji.
Unieruchomił jej ramiona pod fotelem.
– Boże! Musiałaś spróbować, co? – krzyknął zaskoczony. – Co za demon!
– Powinieneś o tym wiedzieć. Znamy się od dawna.
– Zbyt długo może. Właśnie dlatego podtrzymuje propozycje. Nie przetrzymasz życia z
Bronem. Załamiesz się.
Jaycee obserwowała główny ekran, na którym pojawiał się obraz widziany przez
Brona na jawie. Na razie był ciemny. Ale słychać było oddech i bicie serca, a także
dalekie odgłosy ataku na Onaris. Różne czujniki filtrowały te głosy i poddawały je
analizie w celu określenia ich źródła i pochodzenia. Elektronicznie przesyłane dane
4
odpowiadały maksymalnej ilości informacji, którą był w stanie dostarczyć żywy
organizm za pośrednictwem tak niedoskonałego instrumentu, jak kanał biotroniczny.
Miedzy Bronem, agentem Oddziałów Specjalnych, a Jaycee, operatorką, istniała
jednak silniejsza wieź. Była to wieź utkana przez dwa umysły zbliżone do siebie dzięki
wspólnie przeżytym doświadczeniom. Kiedy agent łączył się psychicznie z operatorką,
tworzyli razem coś w rodzaju nowej osoby. Byli absolutnie zjednoczeni. Czasem aż nie
do Wytrzymania.
Jaycee obróciła się w stronę Ananiasa.
– Wiesz dobrze, co czuje... żyjąc... właśnie tak... poprzez niego? Nie puścił jej.
– Oczywiście. Właśnie dlatego wiem, że nadejdzie moment, w którym dojrzejesz do
maleńkiego kryzysiku emocjonalnego... Trzeba będzie wtedy ulec lub paść...
– I chcesz poczekać, aż ci samo spadnie pod nogi...
– Jasne... Jestem koneserem. Ty masz co dawać. Wyrobiony smak. Pewną dozę
bezprzykładnej na tym marnym świecie złości, którą musisz koniecznie na kimś
wyładować. Daje słowo... człowiek może za tym szaleć do tego stopnia, że stanie się w
końcu całkowicie więźniem tego nałogu.
– A ty sądzisz, że możesz pretendować do specjalnych przywilejów?
– Zawsze byłem w zgodzie ze zwyczajami.
– Słuchaj, Ananias, wykorzystałeś moje zmieszanie, kiedy Bron mnie rzucił. Ale stało się
to wyłącznie dlatego, że byłeś pierwszą żywą istotą, którą spotkałam w korytarzu. To
mógłby być ktokolwiek.
– Nie mówisz tego poważnie, maleńka, prawda?...
– Przysięgam ci, że tak. Kiedy jestem w takim stanie, nie obchodzi mnie, kogo znajdę,
pod warunkiem, że umie się ruszać. Nie odpowiadam na zaloty. Nie szukam kochanka,
ale czegoś, co mi pozwoli ponownie uczepić się życia. Ci, których wybieram nie muszą
mieć imienia – nawet lepiej, jeżeli go nie mają. Chce tylko mieć wtedy z sobą jakąś
istotę, w ciemnościach.
Z impasu wyrwał ich sygnał z pomocniczego stanowiska łączności.
– Radio, Jaycee! Raport z Antares. Mówcie Antares, słucham. Tutaj Ananias.
– Tak, generale. Rząd Onaris ogłosił przez radio, że przyjmuje bez zastrzeżeń warunki
kapitulacji w celu uniknięcia dalszego rozlewu krwi. Niszczyciele przerwali atak.
– Bardzo dobrze. Czy poprosili kogoś o pomoc?
– Od początku ataku. Próbowali używać nadajników podświetlnych. Oczywiście mogli
liczyć tylko na przypadkową obecność jakiegoś statku w tej okolicy.
– Macie z nimi łączność radiowa?
– Nie. Nasze instrukcje zabraniały tego. Nie mogliby zrozumieć, w jaki sposób udało
nam się przechwycić ich sygnały.
– Nikt im nie odpowiedział?
– Niczego nie odebraliśmy. W każdym razie zakres podświetlny był cały czas wolny.
– Kontynuujcie podsłuch na zakresie awaryjnym. Jeżeli ktokolwiek wykaże
jakiekolwiek zainteresowanie ich sygnałami, zagłuszcie rozmowę. Nie może dojść do
żadnej interwencji, dopóki Niszczyciele nie dostaną tego, czego chcą i nie odlecą.
Ananias wyłączył się i ponownie odwrócił do Jaycee.
– Jak dotąd, wszystko przebiega zgodnie z planem. Z wyjątkiem Brona – przymknął
oczy obserwując główny ekran.
Niszczyciele zaatakowali. Onaris się poddaje. Cała flota Komanda jest w stanie alarmu
żółtego, a najdroższy i najlepiej wyszkolony agent w całej historii Komanda,
umieszczony w strategicznej pozycji chrapie, jak jakiś pieprzony śpioch.
– Nie pogłaszczą cię za to, co?
– Nie przejmuj się mną... Wiesz dobrze, że zawsze w końcu wygrywam. A jeżeli musze
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • klobuckfatima.xlx.pl